Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Podziel się Supernaturalem
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 484, 485, 486 ... 616, 617, 618  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:17, 13 Lis 2013    Temat postu:

patusinka napisał:
A o co chodzi z Crowleyem?

Pamiętasz, jak Sam przez wstrzykiwanie Crowleyowi swojej krwi chciał go 'uczłowieczyć'...? Co określony czas porcja krwi i zmodyfikowany tekst egzorcyzmu na koniec. Sam podpatrzył, jak Crowley wstrzykuje sobie odrobinę krwi Kevina ._______. (potrzebowali jej wcześniej do wykonania 'demonicznego telefonu'). Crooowley Dx Knujesz coś? Cierpisz prawdziwie? Nic ci ta krew nie da Dx Bosh. To była DOBRA scena.

patusinka napisał:
Wyszłam z pracy, przede mną dwa dni wolnego. Zamierzam wrzucić resztę ROZPRUWACZY i zacząć TRY SOMETHING TUESDAY :)

Reszta Rozpruwaczy... Try something tuesday... Pat... PAT wkvgiojbiptkgjudegopwkvbo;gneuijkvioejt

patusinka napisał:
Na razie ze zmęczenia mam uczucie nieważkości w głowie.

Dobrze, że przed Tobą dwa dni na odespanie i odpoczynek, bidulko ._.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:25, 13 Lis 2013    Temat postu:

Owszem, plany mam ambitne :)
Na AO3 coraz więcej osób lubi moje tłumaczenia. Codziennie coś dostaję. A ROZPRUWACZE biją rekordy :) I jak tylko autor(ka) skończy ALFA OMEGA, to się za to biorę jako następne. Na razie jest 16 rozdziałów i ciężko powiedzieć, jak to się skończy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:04, 13 Lis 2013    Temat postu:

Ach, Crowley dający sobie w żyłę krew Kevina to scena wręcz epicka <3 ciekawe, co on knuje. W końcu specjalnie zażyczył sobie Kevina w ramach honorowego dawcy. Um. Coraz bardziej lubię ten odcinek. Lin, Lin, powiedz jak Ci się widział tekst fangirlujący human!Casa? :3
Patuś, czas najwyższy zrobić sobie maraton :D

Ja tam wcale się nie dziwię, że Rozpruwacze biją rekordy. Ostatni rozdział mnie po prostu zmiażdżył. Jest tak boski i tak idealny, i tak ojezukurwachrysteoddziśtozasadniczomójheadcanon, że lepiej być nie może. No. Um. Bosssko :3

Powiedzcie jak to jest. Człowiek idzie sobie spokojnie ulicą i nagle ma wizję idealnej wręcz sceny, która powala jej twórcę na kolana poziomem swojej perfekcji. A kiedy przychodzi do spisania jej na papier, względnie edytor tekstowy, wychodzi jedno wielkie nada -_-

//Na poprawę humoru :3




To dlatego przez pół odcinka miałam na końcu języka "Cas, your Misha is showing" XD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez antique dnia Śro 21:10, 13 Lis 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:12, 13 Lis 2013    Temat postu:

Bo natchnienie to podła sucza jest... Rzuci ci wizją, ale umiejętności mogą nie nadążać za realizacją...
Siedzę nad rozdziałem 11. Jak dobrze pójdzie (a rodzinka mi jutro wybywa na większość dnia, chata do dyspozycji, więc ostrzę klawiaturę), to jutro wrzuta do rozdziału 14 włącznie. A może i więcej, jak się uda, bo to krótkie rozdziały są. Co jest jednym z powodów, dla których tak dobrze mi się te ficzki tłumaczy. Jak sobie przypomnę 20-stronicowe rozdziały MT... @.@
///Oglądanie human!Casa w czymś innym, niż jego nieodłączny prochowiec i garnitur jest... dziwne, mówiąc oględnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Śro 21:13, 13 Lis 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:57, 13 Lis 2013    Temat postu:

Nope, będę dążyć do perfekcji, bo me gusta co mi ta podła sucz podrzuciła na kilka sekund. Ocenicie potem, jak mi wyszło XD

No to nie pozostaje nic innego, jak tylko życzyć Ci słońce owocnej pracy :D ...oraz wyczekiwać jej owoców XD

Fakt, jest dziwnie, ale można się przyzwyczaić ^^; w końcu Cas nie jest tym, kim był wcześniej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:03, 14 Lis 2013    Temat postu:

Dostałam pozwolenie od the_diggler na przetłumaczenie trzech jej/jego historyjek: tej z pozowaniem do rysunku, tej z imprezą na plaży i tej z dostarczaniem pizzy. Za THE STORY OF YOU AND ME nie planuję się brać, ale te krótaski mnie urzekły.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:28, 14 Lis 2013    Temat postu:

Ok, mój długi post dotyczący antiqueowych rewelacji i patowych planów poszedł w pizd... Um, komp się restartował przez aktualizacje. Biorę się za jego odtwarzanie, ale toto to ja muszę od razu: ktokolwiek nie czytał jeszcze THE STORY OF YOU AND ME *łypie na antique krzywym ślepiem* niech zaraz- już- teraz nadrabia. Zasadniczo zaczęłam z wielką pompą a tak naprawdę to brak mi słów na tego fica. Jest ciekawy, początek zmusza do pokombinowania odrobinę (mua jest z siebie dumna :D) a potem jest... Coraz lepiej. Końcówka jest cudowna! Nie przesłodzona, przynajmniej nie w formie, ale taka strasznie dobra. Sposób prowadzenia postaci, napięcie między nimi, kilka pojedynczych zdań które wygrywają wszechświat i Cas, Cas, Cas. Albo inaczej: to, jak Dean widzi Castiela. Cudowności, przepraszam cię ficzku, że podchodziłam do ciebie jak napalony kot do jeża. Bałam się strasznie początku, wszystko jest takie... Huff. Zachwycam się. I zastanawiam, czy nie lecieć go jeszcze raz od razu xD

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Czw 14:29, 14 Lis 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:38, 14 Lis 2013    Temat postu:

A mówiłam, że będzie dobrze :D Obiecywałam, że się spodoba. Trzeba było słuchac mnie od razu, a nie stosować uniki :D Przypomniało mi się twoje podejście do SHOOTIN' YOU STRAIGHT :DDD
Obrabiam rozdział 13.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:15, 14 Lis 2013    Temat postu:

Zgodnie z obietnicą - rozdziały 11-14. Zostały jeszcze dwa i jak dobrze pójdzie, to wrzucę je jeszcze dzisiaj.

Rozdział 11

Castiel przez następne kilka dni intensywnie zastanawiał się nad nowo odkrytą radosną stroną Deana. Nawet, jeśli był SL, to nikt nie tracił na skutek szoku przytomności i uśmiechał się godzinę później, bo to nie było naturalne, a mimo to, pomimo jego pewności, iż Dean ukrywał jakiś czający się głębiej problem, Castiel nie był w stanie znaleźć żadnego. Dean, tak jak to uporczywie oznajmiał, czuł się DOBRZE.
Zdrowie Deana cały czas krążyło Castielowi w głowie. W każdej chwili każdego dnia o nim myślał. Czystym szczęściem był fakt, że jego pacjenci nie zauważyli jego skandalicznego roztargnienia i nie zwrócili mu uwagi.
W czasie przerwy na lunch zastanawiał się, czy Dean, być może, NADAL był w szoku i czy tak naprawdę nie zauważył, co mu się przydarzyło. Z drugiej strony, żartował sobie na temat swoich obrażeń, odnosił się do nich nieświadomie. Nie unikał otwarcie mówienia o ranach, prędzej o tym, jak rozegrano walkę, ale nie o samym okaleczeniu.
Castiel wyjrzał przez okno na małą jaskółkę czyszczącą sobie skrzydło w zaroślach, i rozważał poproszenie Deana o bardziej szczegółową rozmowę o walce. W końcu minął już tydzień od wypadku. Zajście tkwiło mu żywo w myślach, ale nie było na tyle świeże, aby spowodować obrażenia, jeśli Dean wciąż BYŁ w szoku.
- Castiel? - lekarz odwrócił się i z zaskoczeniem ujrzał Sama stojącego nieśmiało w drzwiach do biura. – Przepraszam, twoja recepcjonistka, uch, Becky? Wpuściła mnie, powiedziała, że to w porządku.
- Oczywiście – powiedział Castiel, siadając. – Usiądź.
Sam wmaszerował do biura, rozglądając się po wnętrzu, i usiadł na krześle zazwyczaj zajmowanym przez Deana. Odchrząknął.
- Chciałbym cię prosić o przysługę.
Castiel skinął głową.
- O co konkretnie? – spytał, kiedy Sam nie wyjaśnił sprawy natychmiast.
- Bela dostała cynk, że dziś wieczorem FBI będzie przeczesywać ROZPRUWACZY. Kazała wszystkim wojownikom SL rzucić walki.
- Rzucić? Znaczy się odwołać? – ROZPRUWACZE zapewniał zarówno walki SL, jak i zwykłe w klatkach (legalne). Castiel zdumiał się, że Bela gotowa była z własnej woli odwołać walki SzybkoLeczących, skoro widzowie najwięcej za nie płacili.
Sam potrząsnął głową.
- Wyglądałoby to podejrzanie, gdyby odwołano połowę zaplanowanych walk. Jeśli inspekcja się odbędzie, Bela poleci jednemu z przeciwników w każdej walce SL poddać się w ciągu pierwszych dziesięciu lub dwudziestu minut.
- Przegrają celowo?
- Tak. Zazwyczaj wojownicy nie mają nic przeciwko temu, bo… cóż, tak musi być. Jeśli nie, FBI ich aresztuje i będzie koniec gry.
- Jak decydują, kto przegra? Nie umiem sobie wyobrazić, że którykolwiek z wojowników cieszyłby się, mogąc przegrać.
- Nie – powiedział Sam. – Rzucają monetą.
- Rozumiem. To się wydaje… uczciwe – przypuścił, choć wszystko to było całkowicie nielegalne, zatem uczciwość była pojęciem względnym.
- Problem w tym, że mój brat ma walczyć z tym samym kolesiem, który w zeszłym tygodniu oderwał mu szczękę. Dean przegrał rzut monetą, ale odmawia poddania walki. – Sam zagryzł usta. – Sądzę, że chodzi o jego dumę.
Castiel był w stanie zrozumieć, czemu Dean chciałby uczciwie walczyć z mężczyzną, który tak brutalnie go zranił, ale duma nie była warta wyroku więzienia, nie była też warta ryzykowania życia brata. Z pewnością Dean był w stanie to dostrzec?
- Co chcesz, żebym zrobił? Pomówił z nim? – spytał Castiel. – Wątpię, by posłuchał, jeśli jest zdecydowany walczyć. Niezły z niego uparciuch.
- Nie… uch, nie, nie chcę, byś z nim rozmawiał. Prawdę mówiąc, to miałem tak jakby nadzieję, że… zająłbyś jego miejsce – powiedział powoli Sam.
Castiel uniósł gwałtownie brwi.
- Zanim powiesz NIE – pospiesznie dodał Sam, unosząc dłoń – wszystko, co musisz zrobić, to zostać na ringu przez 10 minut i krążyć wokół gościa. Uderzy cię parę razy i uda, że cię znokautował, po czym przytrzyma w dole, a kiedy zabrzęczy dzwonek, to koniec, będzie po wszystkim.
Ze wszystkich rzeczy, które zdaniem Castiela Sam mógł powiedzieć, zajęcie miejsca Deana z pewnością nie było jedną z nich.
- Sądzisz, że pozwoli mi się zastąpić? – spytał powątpiewająco Castiel.
Na te słowa Sam naprawdę się roześmiał.
- Nie, zdecydowanie nie. Ale jeśli w ostatniej chwili zastąpimy jego nazwisko twoim, nic nie będzie mógł z tym zrobić. Wojownicy cały czas się wymieniają, nie będzie to niczym nadzwyczajnym. – Widząc wyraźnie sceptyczną minę Castiela Sam brnął dalej. – Jesteś jedyną osobą, która może to zrobić, i pomyśl tylko, 10 minut na ringu i to wszystko, Dean będzie bezpieczny, ROZPRUWACZE będą bezpieczni i nikomu nie stanie się krzywda.
- Poza mną.
- Tak, ale ty jesteś SL, wyleczysz się.
Castiel rozważał to, stukając palcami w biurko.
- Nie jestem pewien, czy mógłbym zdradzić Deana w taki sposób.
- To nie będzie zdrada, jeśli ma mu to pomóc, prawda?
To by Deanowi pomogło, co do tego nie było wątpliwości. Jednak Castiel nie miał pojęcia, czy warto było z tego powodu tracić zaufanie mężczyzny. Odrzucał go pomysł działania w taki sposób za plecami Deana, ale tak, jak Sam powiedział, to by im wszystkim oszczędziło mnóstwa kłopotów, a Dean byłby bezpieczny. W oczach Castiela to była najważniejsza część, jaką należało wziąć pod uwagę, to, że Deanowi nic by nie groziło.
Już się skłaniał do zaakceptowania pomysłu, kiedy nagle przyszło mu coś do głowy.
- A co z FBI?
- Co z nimi?
- Obserwują mnie. Wiedzą, że jestem lekarzem. Czy to nie będzie dziwne, jeśli wezmę udział w walce?
- Nie wiedzą, że jesteś SL, prawda?
- Nie.
- Więc to bez znaczenia. Każdy może wziąć udział w walce w klatkach. Z tego, co wiedzą, możesz mieć do nich słabość.
Zamyślony Castiel przechylił głowę. Brzmiało to wiarygodnie, ale istniało tyle zmiennych do rozważenia i tyle rzeczy mogło się nie udać, że robienie tego wydawało się czymś niemądrym. Instynkt kazał mu odmówić, ale serce nakazywało mu chronić Deana, zająć jego miejsce i zapewnić mu bezpieczeństwo.
- Castiel – Sam pochylił się naprzód, opierając się rękami o biurko i patrząc na niego z pełną mocą. – Zeszły tydzień był zły. Jeśli Dean ponownie znajdzie się na ringu z tym gościem, to martwię się, że to…
- Go zabije?
Sam kiwnął głową.
Castiel westchnął zrezygnowany i potarł sobie twarz.
- Co muszę zrobić?

Szatnie w ROZPRUWACZACH były zimne, wilgotne i śmierdziały potem z domieszką metalicznej nuty krwi. Castiel siedział na długiej drewnianej ławce i owijał sobie knykcie taśmą, którą przyniósł mu Sam. W żołądku skręcało go z niepokoju, częściowo o własne niebezpieczeństwo, ale głównie w oczekiwaniu na reakcję Deana. Mężczyzna nie będzie szczęśliwy, gdy odkryje prawdę, tego Castiel był pewien. Miał jedynie nadzieję, że Dwan zrozumie, czemu on zgodził się to zrobić.
- Jak się masz? – zapytał Sam. Wprowadził Castiela potajemnie przez tył. Bela wręczyła mu niewielki formularz do wypełnienia i podpisania, który, zasadniczo biorąc, oznaczał, że ROZPRUWACZE nie ponoszą odpowiedzialności za żadne obrażenia, jakich Castiel mógł się nabawić. Musiał przyznać, że zawahał się, kiedy czytał ustęp na temat „ran śmiertelnych”.
Bela i Sam byli jedynymi pracownikami, jakich Castiel naprawdę zobaczył. Spodziewał się, że ujrzy innych wojowników tłoczących się w tym miejscu.
- Zdenerwowany – wyznał Castiel. W co też się wpakował? Wciągnął wargi do wnętrza ust i wypuścił zgromadzone w płucach powietrze, zerkając na Sama z ławki. – Gdzie jest Dean?
- Prawdopodobnie przy barze. Przed walką lubi wypić drinka.
Było czymś pocieszającym wiedzieć, że Dean był w pobliżu Castiela, nawet, jeśli tamten nie miał o tym pojęcia.
- Jeszcze nie zmieniałeś nazwisk?
- Myślę, że Bela robi to teraz – powiedział Sam. Wsadził ręce w kieszenie. – Słuchaj, Castiel… dzięki. Za to, że to robisz. Wiem, że nie jest to coś, na czym się znasz…
Castiel posłał mu niedowierzające spojrzenie.
- Okej – powiedział Sam, śmiejąc się lekko – ZDECYDOWANIE się na tym nie znasz. Nie musiałeś tego robić, ale cieszę się, że zrobiłeś.
- Zawsze pomogę tobie i twemu bratu – powiedział szczerze Castiel. – Dean stał się dla mnie kimś bardzo ważnym.
Sam uśmiechnął się.
- Tak… zauważyłem.
- W porządku… twoje nazwisko widnieje na tablicy – powiedziała Bela, wchodząc do szatni z ponurym wyrazem twarzy. – Dean nie przeszarżował przez tłum, zatem zgaduję, że jeszcze tego nie widział. – Spojrzała wprost na Castiela i mężczyzna przez ułamek sekundy miał wrażenie, że zamierzała mu podziękować. – Lepiej tego nie schrzań – powiedziała; najwyraźniej się pomylił. – Tylko uderzenia. Żadnego łamania kości, drapania, robienia otarć, skalpowania, wyłupywania oczu i rozdzierania. Wyłącznie ciosy i kopnięcia – wyjaśniła. – I trzymaj tak do 10 minut. Nie obchodzi mnie, czy pomyślisz, że możesz to ciągnąć dłużej, nie masz doświadczenia i prawdopodobnie to zjebiesz. Wytrzymaj do 10 minut – powtórzyła. – Buru pośle ci haka w 7 minucie meczu i wtedy lecisz na deski. Przytrzyma cię tam dopóty, dopóki nie skończy się czas. Jasne?
Łamanie kości? Drapanie? SKALPOWANIE? Castiel mógł tylko dziękować niebiosom, że nie zamierzał uczestniczyć w prawdziwej walce SL. Zmusił się do odpowiedzi, przełykając gulę w gardle.
- Tak sądzę – odparł. – A Buru to…?
- Twój przeciwnik – powiedziała Bela. – Lubi się nazywać Buruburu. – Kiwnęła głową w stronę jego czarnych butów bokserskich oraz długich czarnych spodenek z zielonym paskiem po bokach. – Jesteś trochę słabowity, ale masz lepszą rzeźbę mięśni, niż sądziłam, że będziesz miał. W ten sposób wszystko wyda się bardziej wiarygodne.
Castiel zapanował nad chęcią rzucenia sarkastyczną odpowiedzią. Nie dbał o to, co ONA myślała. Robił to dla Deana i Sama.
Chudy blondyn otwarł drzwi, stając w progu.
- Bela? On już tu jest – powiedział i wybiegł znowu.
- To jest to – powiedziała Bela. – PROSZĘ, spróbuj nie spierdolić.
Castiel podniósł się, a w żołądku czuł wijące się węże. Lepiej by było, gdyby go poprosiła o niewymiotowanie na ringu.

Kiedy szedł za Belą i Samem do głównej części ROZPRUWACZY, jakimś sposobem zdołał zapomnieć o tym, jak wielka była widownia i jak głośno było w środku. Muzyka ostro wibrowała mu w piersi. Ring był oświetlony na środku, pusty, wymyty z krwi i czekał na Castiela. To było przerażające. Zerknął na Sama, szukając odrobiny pocieszenia, ale uwaga Sama skupiała się na czym innym, kiedy przeczesywał tłum.
- Do tej chwili Dean musiał się już dowiedzieć – powiedział Sam, przekrzykując głośną muzykę.
- Idź go znajdź i powstrzymaj – zarządziła Bela. – Będzie próbował dostać się na ring.
Kiwnąwszy głową Sam zaczął się przeciskać przez rój ludzi, a Bela pociągnęła Castiela w stronę ringu. Schody prowadzące do wejścia do klatki nadawały się dla olbrzyma, kolano miał na wysokości brzucha, kiedy po nich wchodził.
Gdy dotarł na górę, zerknął przez ramię, spodziewając się ujrzeć Belę za sobą, ale ona już się oddalała, zostawiając go tam samego. Nie miał pewności, co robić. Było mu trudno zwyczajnie z powodu ilości ludzi i gorących świateł wymierzonych w niego. A potem ręka klepnęła go w ramię. Podskoczył i odwrócił się w stronę uśmiechniętej twarzy.
- Novak, tak?
- T-tak?
- Słodziutko. Jestem Ash – powiedział mężczyzna, wyciągając rękę. – Miło cię poznać. Jestem zapowiadaczem.
Castiel ostrożnie ujął dłoń.
- Nie jestem pewien, co robić…
- Spoko. Bela mi wyjaśniła. Stań w tamtym narożniku i wyglądaj przerażająco. Mógłbyś się też trochę porozciągać. – Mrugnął. – Żeby to wyglądało realnie.
Z czoła Castiela już skapywał pot.
- To… to będzie krótko. Prawda?
- Och, tak, wyluzuj, chłopie. Buru wie, żeby cię nie rozrywać na strzępy. Będzie luzik.
Castiel naprawdę nie umiał dostrzec żadnego „luźnego” aspektu swojej sytuacji. Szedł właśnie do narożnika ringu, kiedy nieznacznie sprężysta powierzchnia zadygotała. Przerażenie zwinęło mu się w dole brzucha. Odwrócił się i jego wzrok spoczął na największym, najszerszym i najbardziej łysym mężczyźnie, jakiego Castiel w życiu widział. Był przynajmniej dwa razy cięższy od niego i o dobrych kilka cali wyższy.
Drzwi klatki zamknęły się, oznajmiając potworną ostateczność. Dla zachowania pozorów Ash zamknął drzwi na zasuwę i na klucz. Była to tylko sztuczka dla tłumu – uwielbiali to – ale ciało Castiela zadrżało od następnej fali strachu.
- JAKO NASTĘPNYCH MAMY TU DEBIUTUJĄCEGO NOVAKA KONTRA WASZ MISTRZ, BURUBURU! – wrzasnął Ash do mikrofonu.
Wrzaski i tupot stóp na moment zagłuszyły muzykę. Castiel ściągnął brwi.
Jego przeciwnik zmierzył go wzrokiem od góry do dołu i uśmiechnął się złośliwie, robiąc dłonią kpiący gest. W ostatniej rozpaczliwej próbie znalezienia pocieszenia Castiel spróbował odnaleźć Deana w morzu obcych twarzy. Przebiegł wzrokiem po widowni i znalazł go, niczym przyciągany magnesem.
Znajdował się blisko środka, przytrzymywany przez Sama i mężczyznę w czapeczce, którego Castiel nie rozpoznawał. Dean walczył zajadle, odpychając ich gwałtownie tylko po to, aby znowu zostać powstrzymanym, ale wtedy pochwycił wzrok Castiela i na chwilę przestał się ruszać. W jego oczach widniał wyłącznie gniew i Castiel praktycznie się od tego zwinął.
- JESTEŚCIE GOTOWI?!
Castiel popatrzył na Asha, a potem na Buruburu.
- PYTAŁEM, CZY JESTEŚCIE GOTOWI?!
Tłum wrzasnął, a bicie dzwonu nad klatką oznajmiło początek walki.

Rozdział 12

Mógł to zrobić. Dziesięć minut to nie było dużo. To był krótki okres czasu. Sześćdziesiąt sekund w minucie, sześćset w dziesięciu. Patrząc na szerszy obraz, sześćset sekund to było nic. A co to było, cios czy kopnięcie lub dwa? Castiel mógł sobie z tym poradzić. Nie był całkowitym słabeuszem. Jasne, nigdy nikogo celowo nie uderzył ani nie został uderzony, ale nie o to tu chodziło. Nic mu nie będzie. To nie tak, że istniała szansa, iż w ciągu następnych dziesięciu minut miał umrzeć. Nie było powodów do zmartwienia. Żadnych.
Oczywiście, tak było, zanim mięsista pięść Buru pierwszy raz wylądowała Castielowi na policzku. Dzięki temu ciosowi nauczył się dwóch rzeczy. Po pierwsze: ciosy w twarz były w rzeczywistości o wiele boleśniejsze, niż kazała w to wierzyć telewizja czy filmy. A po drugie: nie był już taki pewien, że wytrzyma minutę zadawania takich ciosów, a co dopiero siedem.
Ciężar idący za ciosem odrzucił Castiela w tył. Znalazł się na podłodze, zanim w ogóle zdołał pojąć, co się stało. Twarz miał zachlapaną krwią; czuł ją na swoich ustach i spływającą mu po policzku. Na lewo od niego jego przeciwnik wymachiwał ramionami, podpuszczając wrzeszczący tłum, i Castiel uświadomił sobie nagle, że Buru dawał mu możliwość podniesienia się. Gdyby leżał dłużej, niż dziesięć sekund, byłoby po walce. Castiel odsunął od siebie chęć zrobienia dokładnie tego i podniósł się z wysiłkiem, przedramieniem wycierając krew z twarzy.
Buru spojrzał na niego i uśmiechnął się sadystycznie, szczerząc zęby i ukazując dziąsła. Rzucił się na niego, odsłaniając zęby i wytrzeszczając oczy, a Castiel umknął mu z drogi, czując się mniej jak uczestnik, a bardziej jak mysz uwięziona w klatce z kotem. Buru ponownie rzucił się w jego stronę, ale Castiel w ostatniej chwili zdołał odskoczyć. Powtórzyli to jeszcze kilka razy i lekarz zaczął mieć nadzieję, że przetrwa ten mecz dzięki unikom, kiedy skądś wyskoczyła gruba noga i złapała go w pół. Walnął o klatkę, aż pręty zagrzechotały, i Buru już był przy nim. Swoją dłonią o rozmiarach talerza złapał Castiela za gardło, a drugą zwinął w pięść.
Na sekundy przed ciosem Castiel zacisnął powieki. Bardziej usłyszał niż poczuł chrupnięcie w nosie. Buru atakował go bezlitośnie, wciąż bijąc go w twarz swoją zakrwawioną pięścią w rozmiarze pałki, a dłoń na gardle zaciskała się po każdym ciosie coraz bardziej.
Castiel usiłował się wyrwać, ale, jak już dowiedział się przy Deanie, uścisk wojownika był jak żelazo, nie do ruszenia i nie do przerwania. Jego palce bezskutecznie obsunęły się po ręce Buru. Kopał, ale bezskutecznie. Krew zapychała mu usta i nos. Czuł jej zapach i smak, miedziany, skręcający w żołądku smród.
Ciosy ciągnęły się dalej i Castiel zaczął połykać krew. Bolało go bardzo, ale krew była gorsza. Nigdy by nie pomyślał, że to będzie gorsze, ale było. Ledwo mógł oddychać. Jego rany otwierały się i zamykały, wyrzucając więcej krwi, niż kiedykolwiek w życiu stracił. Trwała już czwarta minuta meczu i Castiel miał nadzieję zemdleć, a wiedział o czasie tylko dlatego, że Ash poczuł ochotę skomentować to czterominutowe okładanie.
- Całkiem imponujące, ludziska, jeśli by mnie spytać. Cztery minuty i Novak wciąż jest przytomny…
Ciało SL Castiela nie pozwalało mu na utratę przytomności. Przywierało do niej, zmuszając lekarza do doświadczenia każdego niszczycielskiego ciosu od nowa, a każdy z nich był równie bolesny, co pierwszy. Ciało SL nie zwykło tępieć z bólu.
Ale wtedy, gwałtownie i bez ostrzeżenia, ciosy ustały. Castiel wykaszlał krew, którą wciągnął, i odetchnął. Otwarł oczy, a Buruburu gapił się na niego, uśmiechając się w ten szarpiący nerwy sposób. Pochylił się, zbliżając usta do ucha Castiela, tak, jak Dean często to robił, ale na tym podobieństwa się kończyły.
- Lubię strach… - powiedział – a ty nim CUCHNIESZ. - Przerwa w walce sprawiła, że tłum zaczął buczeć. Niezależnie od tego Buru mówił tak spokojnie, jakby Castiel nie kopał go i nie uderzał. – Widziałem cię tu przedtem – śmierdział odrażająco, niezmywanym od miesiąca potem i fastfoodem. Castielowi ścisnął się żołądek. – Widziałem cię. Całującego Winchestera. I… coś ci powiem… - oślizgły, zimny język polizał go po uchu, a dłoń zsunęła się z gardła i złapała go za tyłek. – Jeśli mi wyliżesz, to obiecuję, że przy następnym pojedynku z twoim żałosnym chłopakiem nie urwę mu fiuta – wyszczerzył się Buru, patrząc mu prosto w oczy. – Co ty na to?
Wydawało się, że ktoś coś przełączył. Castiel poczuł gniew w żyłach niczym płomień pochłaniający benzynę. Używszy wolnej już szyi na swoją korzyść Castiel walnął Buru głową w głowę tak mocno, jak zdołał, czyli chyba całkiem silnie, ponieważ jego przeciwnik zatoczył się w tył. Myśląc szybko, Castiel wystawił nogę. Zahaczył nią o kostkę Buru i przewrócił go. Kiedy mężczyzna padł na posadzkę, ring się zatrząsł. Castiel skoczył na niego, siadając okrakiem na jego potężnej piersi, i uniósł pięść, aby uderzyć, ale zanim zdołał go dotknąć, Buru uderzył dłonią w jego knykcie, zatrzymując go, i posłał mu uśmieszek.
- Wolałem, kiedy trzęsłeś się ze strachu.
- Jeśli skrzywdzisz Deana, to cię zabiję – warknął Castiel.
- Chciałbym cię zobaczyć, jak-
Castiel wbił lewą pięść w gardło Buru. Przeciwnik wytrzeszczył oczy i uniósł dłonie do własnej szyi, drapiąc palcami w ukrywanym bólu.
- Uszkodziłem ci tchawicę i struny głosowe. Nie wyleczą się prawidłowo bez pomocy lekarskiej. Jeśli ponownie uderzę cię w to samo miejsce, to się udusisz. Zakończ tę walkę teraz, zanim zrobi się gorzej.
Castiel nie spodziewał się po nim poddania, kiedy więc Ash zaczął dziesięciosekundowe odliczanie, wziął się w garść i Buru rzucił nim przez ring. Zatoczył się na pręty, ale podniósł się szybko, kiedy Buru ruszył w jego stronę. Przeciwnik chrząkał i warczał, rozciągając usta, aby coś powiedzieć. Jednak najwyraźniej atak Castiela odniósł pożądany efekt: Buru nie mógł mówić. Jego struny głosowe rozdarły się i naprawiły, ale w uszkodzony sposób.
Castiel próbował zrobić unik, ale ruchem szybszym, niż uważał za możliwe, grube jak konar ramię Buru wyskoczyło do przodu i dłoń złapała Castiela za krótkie włosy, ciągnąc go w tył. Drugą rękę przeciwnik wsadził Castielowi w usta, łapiąc palcami za dolne zęby i wpychając kciuk w miękkie ciało pod szczęką. Wyobrażone obrazy Deana tracącego połowę twarzy pojawiły mu się w głowie i Castiel zaczął panikować. Panikował tak strasznie, że nie mógł się ruszyć. Zamarł ze strachu.
Buru powoli rozciągnął mu usta. Rozciągał je coraz bardziej, aż coś chrupnęło i Castiel krzyknął, czując rozpaczliwe pragnienie ucieczki. Kąciki ust zaczęły mu się rozdzierać. Ból nie przypominał niczego, co w życiu doświadczył. Zalewał mu ciało, paraliżował go. Z ran tryskała krew. Czuł, jak skapywała mu na pierś, gorąca, a potem szybko stygnąca. Ciało rozerwało się i Castiel wrzasnął.
Poprzez dudnienie w uszach usłyszał odległe „DEAN, NIE!” i coś ciężko wbiło się w jego bok. Palce zniknęły z ust Castiela, dając jego policzkom i szczęce okazję do leczenia. Padłszy na ręce i kolana, Castiel oddychał głęboko. Czuł zawroty głowy. Było mu niedobrze. Był jak skamieniały i prawie stracił nad sobą panowanie. Próbował się pozbierać, zmusić się do powolnego oddychania.
- DEAN!
Castiel poderwał głowę. Nie była to iluzja, jak mu się wydawało. Dean naprawdę BYŁ na ringu. Walił Buru w twarz obiema pięściami, podczas gdy Sam usiłował go odciągnąć.
- TY POJEBAŃCU! – wrzasnął Dean. – WYDRĘ CI, KURWA, SERCE, TY KUPO… - wstał i nadepnął Buru na twarz. Sam złapał go w talii i z wysiłkiem szarpnął do tyłu, przewracając się przy okazji. Na ring weszło dwóch krzepkich mężczyzn i zmusiło ich do rozdzielenia się. Tłum szalał.
- Więęęęc… - zawołał Ash do mikrofonu. – Myślę, że czas na kolejną walkę.

- Coś ty, do diabła, myślał?!
- Dean, uspokój się-
- To jest KUPA GÓWNA!
- Winchester, kurwa, o pół tonu ciszej.
- NIE! Posłałaś mojego pieprzonego chłopaka na ring i chcesz, żebym się USPOKOIŁ?! On mógł umrzeć!
- Miała mu się nie stać krzywda-
- Ale się STAŁA, ty głupizno!
- Ale nic mu nie jest!
- On jest, kurwa, W SZOKU!
Z ławki w szatni Castiel w milczeniu przyglądał się kłótni pomiędzy Samem, Belą a Deanem. Wiedział, że następstwa byłyby poważne, ale Dean się całkowicie wściekł. Castiel na pewno nie czekał z utęsknieniem na składanie wyjaśnień.
- On jest lekarzem, Sam! Nie wojownikiem! Jak, kurwa, mogłeś być taki głupi?!
- Zrobiłem to, by cię ratować!
- Nie, zrobiłeś to, by ratować siebie! Naraziłeś Casa na niebezpieczeństwo i zrobiłeś to za moimi plecami.
- Dean-
- Zabieram go do domu – Dean spojrzał ostro na Belę. – Lepiej, kurwa, żeby dostał pieniądze za ten mecz.
Bela przewróciła oczami.
- Tak – westchnęła. – Dostanie.
- Dean, zaczekaj.
- Sam, kurwa, cofnij się. Nie chcę nawet na ciebie patrzeć – warknął Dean. Złapał Castiela za rękę i podniósł. – Wychodzimy – powiedział, nie patrząc mu w oczy. Castiel podreptał po swoje ubrania. Poszedł za Deanem wciąż w stroju do walki i pokryty krwią.

Podróż do domu upływała w napięciu. Castiel ostrożnie wspomniał, że miał własny samochód, ale Dean otwarł drzwi pasażera w Impali i warknął „wsiadaj”, nie zostawiając Castielowi okazji do nieposłuszeństwa.
Ciężkie krople deszczu rozbryzgiwały się na przedniej szybie, wypełniając panującą ciszę naturalnym bębnieniem. Castiel patrzył wszędzie, tylko nie na Deana. Jechali przez opuszczone, nocne ulice w stronę domu lekarza. Castiel zastanawiał się, co się stanie, kiedy już tam dojadą, czy Dean pozwoli mu odejść nie rozmawiając czy też nie domagając się odpowiedzi. Trochę to ironiczne. Nastąpiła zamiana ról i tera to Castiel nie chciał o tym rozmawiać.
Byli milę od domu, kiedy Dean się wreszcie odezwał.
- Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego – powiedział cicho – to będzie koniec. Nie obchodzi cię, jakie gówniane powody wcisnął ci Sam, by cię do tego skłonić. Zrób to jeszcze raz, a ja odchodzę.
Castiel rozchylił usta.
- Przepraszam?
- Słyszałeś mnie – powiedział Dean, gapiąc się na drogę i na wycieraczki, kiwające się w obie strony.
- Nie możesz mi rozkazywać, jakbym był jakimś-
- Cas, kurwa, poszedłeś na ring. Czy ja nie jestem wystarczająco dobrym powodem, by tego nie robić? Czy nie jestem chodzącym przykładem tego, że tak się nie robi?! Powiedziałem ci, jakie to było brutalne, jakie niebezpieczne, a ty i tak to zrobiłeś.
- Dean – powiedział zirytowany Castiel – zachowujesz się, jakbym wszedł w to dla zabawy! Zrobiłem to dla ciebie!
- Naraziłeś się na niebezpieczeństwo. Cas, to mi, kurwa, nie wyrządza żadnej przysługi.
- Ocaliłem cię i twojego brata, ty samolubny chuju!
- Ocaliłeś mnie? – spytał niedowierzająco Dean. – Ty mnie nie OCALIŁEŚ! Ile razy mam ci powtarzać? NIE POTRZEBUJĘ POMOCY!
Castiel zgrzytnął zębami.
- Zatrzymaj samochód. – Jego gniew bulgotał w nim niczym lawa w wulkanie.
- Co?
- Zatrzymaj samochód. Chcę iść pieszo do domu.
- Nie!
Castiel otwarł drzwi, zmuszając Deana do ostrego hamowania, i Impala zatrzymała się, a Castiel wysiadł.
- Nie mówisz poważnie? Na zewnątrz, kurwa, wieje monsun!
- Mówię, a to się nazywa tajfun! – wrzasnął Castiel, trzaskając drzwiami i maszerując drogą. Wiatr przybrał na sile i lekarz musiał opuścić głowę i skrzyżować ramiona na piersi z powodu deszczu bijącego mu w twarz.
- Cas!
Castiel zignorował go i szedł dalej. Nie był nawet pewien, czy maszerował w dobrym kierunku.
- Cas!
Walczył dla Deana. Cierpiał dla Deana. Wszystko, co tej nocy zrobił, zrobił dla Deana, a on rzucił mu to w twarz.
- Cas, zaczekaj, proszę.
Na ramieniu spoczęła mu ciepła dłoń i Castiel przystanął. Było mu zimno, był zmęczony i zdenerwowany. Spojrzał na Deana, w jego łagodne oczy, a Dean odwzajemnił spojrzenie. Deszcz padał gwałtownie, zmywając z ciała Castiela pot i zaschniętą krew oraz ujawniając bladą skórę pod spodem. Dean był przemoczony do nitki, koszulka przywierała mu do piersi, pociemniała od ulewy.
- Zrobiłem to dla ciebie – powiedział Castiel, a łzy szczypały go w oczy.
Dean pogładził go po ramieniu, oddychając nierówno.
- Wiem… wiem, że tak było.
- Nie możesz mi mówić, że mam cię nie ochraniać.
- W-wiem – odparł Dean, odwracając wzrok.
- Zawsze będę chciał cię bronić.
Dean przetarł sobie twarz i objął Castiela. Miał ciepłe, zapraszające ciało i lekarz wtopił się w nie.
- Byłem przerażony, Cas. Nie mogłem… patrzeć, jak cię krzywdził… to była tortura – wydyszał wojownik. – Kurewska tortura.
- Przepraszam – szepnął Castiel.
- Ja też przepraszam.
Obejmowali się nawzajem, podczas gdy deszcz walił w nich obu. Wkrótce stało się jasne, że ciepło ciała Deana nie wystarczy, by zapobiec dreszczom Castiela.
- Możemy już jechać do domu?
- Tak, kurwa. Zamarzam.

Rozdział 13

Po długim prysznicu Castiel wrócił do salonu w wygodnych, miękkich ciuchach i zastał Deana gapiącego się ze zmarszczonym czołem na telewizor. Usiadł obok niego i uśmiechnął się.
- Wyglądasz bardzo poważnie – skomentował.
- Cas, potrzebny ci nowy telewizor.
Castiel zawinął nogi pod siebie, uginając kolana i zwijając się przy boku Deana.
- Z tym, który mam, nic złego się nie dzieje – odparł, przeciągając palcem po gumce czarnych bokserek wojownika; dżinsy i koszulka Deana toczyły się w suszarce. Mężczyzna miał na sobie jedynie bieliznę i można było bezpiecznie stwierdzić, że widok jego klatki piersiowej oraz mięśni brzucha był bardzo rozpraszający.
- Nic złe- dobra, zapomnijmy na chwilę o tym, że prawdopodobnie potrzeba by helikoptera, by to coś stąd wyciągnąć, gdyby kiedykolwiek na ciebie spadło; Cas, on ma szklany ekran. Co jeszcze w dzisiejszych czasach ma szklany ekran?
- Ten ma – zamruczał Castiel. Nie zwracał na to nawet najmniejszej uwagi. Zbyt zajmowało go skupianie się na cienkim pasku włosów poniżej pępka Deana, który znikał mu pod bielizną. Castiel leniwie okrążał palcem pępek chłopaka.
- Tak, zauważyłem – powiedział Dean. – Obraz jest zjebany. Nie wiem nawet, co oglądam.
- Więc będziemy musieli znaleźć inne źródło rozrywki – mruknął Castiel, wsuwając palce w bokserki Deana, ale powstrzymała go dłoń na nadgarstku. Castiel uniósł wzrok i dostrzegł, że Dean odwzajemniał to spojrzenie. Była w nim intensywność, od której zapierało mu dech w gardle i odbierało głos.
Dean oblizał się, na ułamek sekundy zerkając na usta Castiela, po czym pochylił się i pocałował go delikatnie. Po tym jednym pocałunku temperatura Castiela podskoczyła do rekordowego poziomu.
Ciężar ciała Deana ciągnął go do tyłu, dopóki Castiel nie padł plecami na głębokie, zapraszające poduszki sofy. Objął Deana rękami i nogami i przyciągnął bliżej.
Całowali się głęboko i leniwie, badawczo błądząc po sobie rękami, i Castiel jeszcze raz miał okazję doświadczyć, jak bardzo Dean pragnął dotykać i być dotykanym. Jego łagodne dłonie wręcz z szacunkiem śledziły jasną skórę lekarza. Zniknęły mu pod koszulką, pocierając sutki i usztywniając je. Ścisnęły go w talii, wsunęły się w jego spodnie i objęły tyłek.
Zaczęli ciężko oddychać, a to, co rozpoczęło się jako powolne kołysanie ich splątanych ciał, przeszło w coś dużo bardziej pilnego i rozgorączkowanego.
Niezdarne, zdesperowane dłonie ściągnęły Castielowi spodnie na uda, ale powietrze między nimi oboma było za ciepłe, by odczuć to jako stratę. Castiel spojrzał w dół w samą porę, by ujrzeć, jak Dean zrzucił bokserki. Jego fiut był długi, twardy i lśnił na czubku, a Castiel sapnął z zaskoczenia i żądzy, gdy Dean poruszył biodrami i ich erekcje się dotknęły.
W miejscu styku skóry ze skórą było gorąco, ślisko i lepko. Dean krótko i urywanie oddychał Castielowi w szyję i przywierali do siebie, stapiali się razem; rozkosz narastała zbyt szybko, by w ogóle myśleć o przerywaniu.
Castiel unosił biodra po każdym pchnięciu Deana, którego dłonie na jego pośladkach pchały go w dół. Orgazm narastał w nim szybko, niczym fala mająca runąć na brzeg. Dyszał Deanowi w ramię i jęczał, gdy wojownik zachowywał się szczególnie szorstko. A wtedy, w chwili, kiedy Castiel osiągnął szczyt i gotów był się z niego stoczyć, Dean wbił zęby głęboko w jego szyję i ten ostry, szokujący ból pchnął go w orgazm tak silny, że całe ciało mu zadygotało. Nasienie rozchlapało się między ich ciałami. Castiel niemal był nieświadom stęknięcia Deana i podwójnej ilości spermy sklejającej razem ich ciała. Był na takim haju, że czuł od tego zawroty głowy. W ustach mu zaschło od ostrego dyszenia i nie mógł – nie chciał – się ruszyć.
Wreszcie Dean podniósł głowę i oparł się na łokciach, gapiąc się w dół na wciąż nie mogącego złapać tchu Castiela.
Lekarz zerknął na krew rozsmarowaną na ustach wojownika.
- Ugryzłeś mnie – wydyszał. – Jeszcze nikt mnie nigdy nie ugryzł.
Dean uśmiechnął się sennie i zarazem flirciarsko.
- Ale podobało ci się to, prawda?
Castiel szybko kiwnął głową, a Dean uśmiechnął się szeroko. Zlazł z lekarza i obaj wytarli się w kuchni. Dean założył swoje świeżo wysuszone ubrania i padli z powrotem na kanapę przed telewizorem, całując się.
Castiel przedrzemał na chwilę w cieple ramion Deana, próbując się pozbyć choć odrobiny zmęczenia po wypełnionym adrenaliną dniu. Kiedy się ocknął po nieokreślonej ilości czasu, zdziwiony zauważył, że Dean gapił się na niego z ponurym wyrazem twarzy.
- Co się dzieje? – spytał Castiel ochrypłym od snu głosem. Dotknął szczęki Deana, która natychmiast odsunęła się od jego palców.
- Po prostu myślę – odparł mężczyzna.
Castiel poczuł się, jakby tonął, i nie był pewien, dlaczego.
- O czym?
- Ze mną też się tak działo – mruknął Dean. Splótł palce z palcami Castiela i złożył sobie ich ręce na brzuchu.
Castiel zmarszczył brwi.
- Działo się co?
- Ból – powiedział. – Strach. Robiłem się od tego napalony. Chciałem pozbyć się tej energii rżnięciem – spojrzał kolejno w oba oczy Castiela, jakby czegoś szukając. – To zostaje w środku – powiedział. – Masz wrażenie, że wybuchniesz, jeśli czegoś z tym nie zrobisz. Z całym tym gniewem i bólem zamkniętym w środku bez możliwości uwolnienia.
Czy Dean czekał na załamanie nerwowe z jego strony? Walka odcisnęła na Castielu swoje piętno, co do tego nie było wątpliwości, ale nie znajdował się na ringu nawet w przybliżeniu wystarczająco długo, aby efekt miał być trwały.
- Nic mi nie jest, Dean – zapewnił.
Dean zmusił się do śmiechu, kiwając głową i patrząc na ich splecione dłonie.
- Też tak mówiłem.
- Naprawdę – nalegał Castiel. – Jeśli się martwisz, że mogę się załamać, to odpręż się, czuję się doskonale.
Dean westchnął i przeciągnął sobie dłonią po włosach.
- Nieważne. Po prostu… po prostu obiecaj mi jedno. Obiecaj, że już nigdy nie będziesz walczył na ringu. Rozumiem, że chcesz pomóc, naprawdę, i… tak, jeśli jestem umierający albo martwy – grymas Castiela się pogłębił – to wtedy mi pomóż, ale nie walcz dla mnie. Nie walcz na ringu. – Jego piękne zielone oczy spojrzały w oczy Castiela. – Obiecaj mi, Cas.
W obliczu wyraźnego zatroskania Deana było niemal niemożliwością mu odmówić, a mimo to… chociaż Castiel otwarł usta, aby przysięgnąć, że tego nie zrobi, to w głowie nadal utrzymywały mu się wątpliwości, instynktownie zadawane pytanie: czy dla ratowania Deana zrobiłby to wszystko jeszcze raz? Oczywiście, że tak.
Castiel zamknął usta i zacisnął je w wąską linię. Gapili się na siebie i powoli, w miarę jak cisza się przeciągała i stało się jasne, że lekarz nie zamierzał spełnić jego prośby, twarz Deana poważniała. Wojownik puścił dłoń Castiela, szorstko rozdzielając palce, i usiadł, opierając się łokciami na kolanach. Castiel widział tylko jego profil, ale z tego, co zauważał, Dean nie był szczęśliwy.
- Nie obiecasz? Nie dasz mi tego? – spytał Dean z goryczą.
- Nie żałuję dzisiejszego wieczoru i zrobię to jeszcze raz, jeśli dzięki temu będziesz bezpieczny.
- Więc nie liczy się to, czego chcę?
- Nie, jeśli w grę wchodzi twoje życie – Castiel patrzył, jak poruszały się mięśnie w ramionach, plecach i barkach Deana, jak nieustannie się napinały i rozluźniały, jakby mężczyzna usiłował zachować spokój. – Czy to takie straszne, że chcę, abyś był bezpieczny? – spytał lekarz.
Dean wstał na tyle szybko, by Castiela zaskoczyć.
- A czy to takie złe, że ja również pragnę twojego bezpieczeństwa? – upomniał się Dean, gapiąc się na niego. – Kurwa, Cas. Czy ja proszę o zbyt wiele? Poważnie? Bo z mojego punktu widzenia to powinno być gwarantowane.
- Dean! – krzyknął Castiel, wciąż chwiejąc się po nagłej zmianie atmosfery. – Co wieczór rozrywasz się na ringu na strzępy i oczekujesz, że to zaakceptuję-
- Robię to, bo mam po temu dobry powód! – wrzasnął Dean.
- A ja nie miałem? – spytał zszokowany Castiel. – Co jest z tobą nie tak? Nie uważasz, że twoje życie jest czymś wartym ratowania?
Gniew w oczach Deana zgasł. Mężczyzna zacisnął szczękę i odwrócił wzrok.
- Dean? – spytał miękko Castiel. – Czy tak jest?
Brak odpowiedzi sprawił, że żołądek Castiela powiązał się w nieznośne supły, a potem zaświtała mu potworna świadomość, niczym powoli wstające słońce przeganiające ciemność. Dean z pewnością nie uważał, że zasługiwał na bezlitosne ataki dzień po dniu.
Dean zerwał kurtkę z oparcia krzesła i ruszył do drzwi, ale Castiel go zatrzymał.
- Proszę, nie wychodź – błagał, stając przed nim, ale Dean nie chciał mu spojrzeć w oczy. Gapił się na drzwi ponad ramieniem lekarza. – Proszę. – Nie wiedząc, co robić, Castiel położył wojownikowi dłoń na piersi. – Musimy o tym porozmawiać.
Dean spojrzał na niego pospiesznie.
- Nie ma o czym rozmawiać – wyminął Castiela i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Miejscem pracy Gabriela był wielki sklep z elektroniką po wschodniej stronie miasta, zwany TECH TOCK, przez Gabriela zwany pieszczotliwie TECH COCK. Zdołał utrzymać się w pracy przez ponad dwa lata, co robiło wrażenie, skoro większość jego pracodawców uważała jego osobowość za w najlepszym wypadku nieco wymagającą.
Castiel przeszedł przez podwójne drzwi i zauważył go natychmiast, przycupniętego na ladzie przy kasach i wcinającego M&Msy.
- Cassie! – zanucił mężczyzna, gdy tylko Castiel się ujawnił. – Co ty tu robisz?
- Myślałem, że chciałeś, abym cię odebrał?
- Ochhh, nie, Sammy mnie później podwiezie. – Gabriel poruszył brwiami. – Dosłownie. Nie pamiętasz? Wczoraj ci mówiłem.
Castiel westchnął, kiwnąwszy głową.
- Tak… musiałem zapomnieć… - wymamrotał.
Gabriel przyjrzał mu się krytycznie i przechylił głowę, w nieregularnych odstępach czasu pożerając kolejne M&Msy.
- W porządku z tobą?
- Tak… - Castiel ściągnął brwi. – Nie.
- O co chodzi, amigo?
- Dean i ja… pokłóciliśmy się.
Gabriel przestał jeść i opuścił torebkę.
- Sądząc po twoim wyrazie twarzy nie chodziło o to, czyj fiut jest większy.
Castiel zignorował żart.
- Rozmawiałeś dzisiaj z Samem?
- Nie, czemu?
- Nie wiesz, co się stało wczoraj wieczorem?
Gabriel potrząsnął głową i Castiel zaczął wtajemniczać go w wydarzenia z poprzedniego wieczoru, nie pomijając żadnego szczegółu. Zająknął się na co krwawszych fragmentach.
- Czyś ty, kurwa, ZWARIOWAŁ?! – wykrzyknął Gabriel, kiedy Castiel przestał opowiadać. – Masz szczęście, że żyjesz!
Castiel poczuł w piersi ostre ukłucie irytacji.
- Zrobiłem to dla twojego chłopaka. Myślałem, że będziesz trochę bardziej wdzięczny.
- JESTEM wdzięczny, trzeba było mieć jaja, żeby zrobić to, co zrobiłeś, ale i tak nie powinieneś był tego robić.
- To było jedyne wyjście.
- Powinieneś był wymyślić co innego, a Sam nie miał racji, w ogóle cię o to prosząc. Deano ma prawo się wkurzać.
Castiel miał nadzieję, że Gabriel – nieważne, jak niedojrzale to brzmiało – będzie po jego stronie, ale ten okazał się być temu przeciwny równie mocno, co Dean. To nie miało sensu. Dzięki niemu nikt nie siedział w więzieniu czy stał przed plutonem egzekucyjnym Pellegrino.
Po chwili ciszy Gabriel zarechotał.
- Walki w klatkach. – Potrząsnął głową. – Nie wiedziałem, że możesz być takim gnojkiem – wysypał sobie resztę zawartości torebki do ust.
Castiel uśmiechnął się krzywo.
- Jaka szkoda, że Dean nie jest pod takim wrażeniem, jak ty.
- Czy to dlatego się poprztykaliście? Bo jesteś większym gnojkiem, niż on? – spytał Gabriel, zgniatając pustą torebkę i beztrosko wyrzucając przez ramię. Castiel czasami zazdrościł mu jego zdolności do bycia tak zmanierowanym. Problemy zdawały się spływać po Gabrielu niczym woda po kaczce.
- Nie do końca – powiedział Castiel. – Jeśli mnie nie potrzebujesz, to się zbieram. Późnym wieczorem mam wizytę w gabinecie. – Becky umówiła spotkanie z „panem Iks” o 20.30. Fałszywe nazwisko dało mu wrażenie, że miało to coś wspólnego z Crowleyem i jego gangiem.
- Jasne, słodziaczku – powiedział Gabriel. – Z tobą i Deano wszystko będzie dobrze, wiesz – dodał, kiedy Castiel już miał wychodzić.
- Wydajesz się być bardzo tego pewny – powiedział Castiel, uśmiechając się pod wpływem próby przyjaciela pocieszenia go.
- Oczywiście, że jestem.
- A czemu to?
- Bo on cię kocha.
Castielowi drgnął żołądek tak, jakby lekarz właśnie skoczył z wysokiego budynku. Na policzkach wykwitł mu ognisty rumieniec.
- J-jak… Naprawdę?
Gabriel przewrócił oczami.
- Uch… Jak możesz być tak ŚLEPY? W każdym razie – zanucił – mam robotę do wykonania, więc do widzenia!
- Ty nigdy nie pracujesz! – zawołał Castiel, gdy jego najlepszy przyjaciel odszedł, podskakując.

Rozdział 14

Jak Castiel słusznie przypuszczał, spotkanie o 20.30 zostało zarezerwowane dla Crowleya. Czego jednak nie oczekiwał, to jego towarzysza. Castiel zagapił się na potężnego, śliniącego się, dyszącego, przypominającego kłębek mięśni szarego pitbulla siedzącego w poczekalni jego gabinetu i ściągnął brwi.
- Crowley, to jest pies.
Sam mężczyzna – szef gangu, geniusz zbrodni ze skłonnością do wymykania się z rąk prawa – stał obok bestii z rękami w kieszeniach płaszcza i nieruchomą twarzą.
- A sęk w czym?
- Nie jestem weterynarzem – powiedział Castiel. Zerknął na solidne mięśnie psa oraz szerokie, zdolne miażdżyć kości szczęki, po czym zdecydowanie zrobił krok w tył. Przy jego kolczatce brakowało choćby smyczy.
- Potrzebuje tylko kilku szwów. To możesz zrobić.
- Ja… - Castiel zamknął usta, kiedy pies nieoczekiwanie wstał i zaczął węszyć pod krzesłami w poczekalni. – Nie mam kwalifikacji do opieki nad zwierzętami. Powinieneś go zabrać do kliniki weterynaryjnej. – I Z DALA ODE MNIE, zapragnął dodać.
- Tak, jasne, wolałbym nie. Anonimowość i inne takie? Jestem pewien, że dasz radę – Crowley rzucił na stół plik banknotów – jeśli cię odpowiednio zachęcić.
- Tu nie chodzi o pieniądze – powiedział Castiel.
- Więc czemu nie pomóc biednemu skazańcowi? – Crowley uniósł brew. – Byłbym ci winien przysługę.
To wzbudziło zainteresowanie Castiela. Żywił podejrzenie, że przysługa ze strony szefa gangu, takiego jak Crowley, mogłaby się w najbliższej przyszłości przydać. Szczególnie wtedy, kiedy nadchodził czas wygaśnięcia umowy Deana. Castiel wątpił, że rodzina Pellegrino pozwoliłaby Winchesterom zwyczajnie rozwiązać umowę, machając rękami i uśmiechając się. Wiedział, że pojawiłyby się jakieś problemy, nawet, gdyby dotrzymali słowa i uwolnili Deana od wyroku.
Castiel skinął głową i wziął gotówkę.
- Zaczekaj tu chwilę, pójdę po trochę sprzętu – powiedział, ostrożnie obchodząc spacerującego psa.
W drodze do gabinetu Castiel zauważył małe rozcięcie na tylnej łapie pitbulla, które w przypadku zdrowej istoty ludzkiej byłoby łatwe do opatrzenia, ale to był PIES, i to nie zwyczajny pies, tylko pies CROWLEYA, a zatem na pewno znał kilka sztuczek odnośnie tego, jak skutecznie rozrywać innym tętnice szyjne. Wobec tego Castiel uważał, iż jego obiekcje w kwestii kłucia zwierzaka igłami były absolutnie uzasadnione.
Kiedy wrócił do poczekalni z niezbędnymi rzeczami w ręce, Crowley z uczuciem gładził psa po głowie, wyglądając, jakby miał zaraz zacząć gruchać. Widok ów sprawił, że Castiel poczuł rosnący mu w piersi śmiech, ale zdołał go zdławić.
- Powinieneś go prawdopodobnie przytrzymać – poinstruował Castiel – ponieważ to może trochę szczypać.
- Fergus jest jak ściana. Trzeba więcej niż igły, by go zdenerwować – odparł Crowley, ale i tak przytrzymał psa za obrożę.
Castiel zerknął w górę z miejsca, w którym przykucnął.
- Fergus? Nazwałeś psa Fergus?
- Jakiś problem?
- Nie, po prostu się zdziwiłem – powiedział Castiel, wstrzykując znieczulenie. Na szczęście pies był spokojny. Zrobił niewiele więcej poza obwąchaniem osłoniętej rękawiczką dłoni Castiela, kiedy ten wbił w niego igłę. Miał ciekawie żółte, wielkie oczy, które w denerwujący sposób przyglądały się zarówno lekarzowi, jak i pomieszczeniu.
- Czego się spodziewałeś? Puszka?
- Cerbera – powiedział Castiel, a Crowley roześmiał się.
- Kto by pomyślał? Doktorek jednak ma poczucie humoru.
Castiel ze względną łatwością oczyścił i zaszył ranę. Gdy tylko skończył, doradził Crowleyowi zakup plastikowej osłony, aby zwierzak nie psuł sobie szwów, co spotkało się z pełnym niechęci wzrokiem tak psa, jak i jego właściciela.
- Nie zdoła odstraszać szumowin Pellegrino, mając stożek na głowie.
- Przypuszczam, że nie – powiedział Castiel, zdejmując rękawiczki. Wrzucił je do kosza za biurkiem Becky. – Jak rozumiem, nie dogadujesz się z grupą Pellegrino?
- To obopólne porozumienie. Oni trzymają się z dala od mojego terenu, a ja od nich. Ale ostatnimi czasy ta zasada zdaje się nie mieć zastosowania.
- Co masz przez to na myśli?
Crowley oparł się o ścianę.
- Plotka głosi, że stracili Colta.
Castiel uniósł brwi. Trzy lata temu Michael Milligan został zastrzelony razem z resztą jego grupy przestępczej przez Lucyfera Pellegrino, szefa rodziny Pellegrino. Kłótnia między obiema grupami przestępczymi osiągnęła punkt kulminacyjny, kiedy Michael osobiście obraził Lucyfera, zarzynając niektórych najbliższych członków jego rodziny. W ramach zemsty Lucyfer zapędził Michaela i jego gang w kozi róg i każdego z nich zastrzelił pociskiem w głowę, wystrzelonym z robionego na zamówienie pistoletu, którym tylko on umiał się posługiwać.
Colt był symbolem rodziny Pellegrino i od pokoleń przekazywano go w rodzinie z szefa na syna. Był zazdrośnie strzeżoną bronią, którą FBI rozpaczliwie pragnęło przejąć od lat. Z powodu unikalnych kul każde odebrane nim życie dawałoby się sprowadzić do Lucyfera, ale bez broni nie było dowodów, a bez dowodów nie było oskarżenia. Jeśli broń kiedykolwiek znalazłaby się w posiadaniu FBI, gang Pellegrino byłby skończony.
- Czy ktoś go ukradł? – spytał Castiel.
- Kto wie? Biegają wokół jak karaluchy, próbując go odnaleźć. Niektórych swoich chłopców też wysłałem na poszukiwania.
- Czemu chcesz go mieć?
Crowley zarechotał.
- Czemu? Lucyfer i jego wesoła kompania są powodem, dla którego znajduję się na samym dole łańcucha pokarmowego. Więc… jeśli znajdę broń i przekażę ją FBI… - gangster uśmiechnął się złośliwie – problem rozwiązany.

Przyszła kolejna sobota i minęła, a Castiel wciąż nie miał wieści od Deana. Zostawił mu na automatycznej sekretarce kilka wiadomości i raz dziennie do niego dzwonił, ale był ignorowany. Denerwowało go to. Serce go bolało na skutek braku kontaktu i ignorancji Deana. Nie wiedział, co jeszcze mógł zrobić. Ponieważ wszyscy jego stali pacjenci mieli obowiązek podać mu swój adres, dysponował adresem Deana, ale ponieważ nigdy nie został tam oficjalnie zaproszony, odnosił wrażenie, że to nie wchodziło w grę. Nie chciał naruszać prywatności Deana i w konsekwencji jeszcze bardziej go rozgniewać.
Wobec tego w poniedziałek wieczorem Castiel znalazł się w wibrującym wnętrzu ROZPRUWACZY, przeciskając się przez tłum, aby dostać się do baru. Było kwestią nie podlegającą dyskusji, że tęsknił za Deanem, a jeśli obserwowanie go w trakcie walki było jedynym sposobem, aby go znowu zobaczyć, to Castiel gotów był zapłacić tę cenę.
Przycupnął na jednym z wysokich stołków i zamówił Dewara, sącząc go powoli i słuchając, jak Ash zapowiadał kolejną walkę. Dean miał walczyć dopiero dużo później, więc Castiel miał jeszcze godzinę lub więcej do zmarnowania. Częścią siebie pragnął iść za kulisy i zapytać o Deana, ale myśl o wyjaśnianiu Becky, czemu po prostu nie mógł zadzwonić, by się skontaktować, wystarczyła, by dalej siedział na miejscu.
- Niech zgadnę… - atrakcyjny mężczyzna oparł się obok niego o bar. – Jesteś niewinnym bibliotekarzem, któremu zbrzydło układanie książek na półkach i gadanie do nieśmiałych gości oraz ich towarzyszy, więc uznałeś, że pójdziesz do jednego z najkrwawszych klubów walk w mieście, aby odetchnąć tutejszą kanibalistyczną atmosferą i, być może, poderwać któregoś z gości. Mam rację?
Castiel nadal trzymał szklaneczkę przy ustach. Opuścił ją i zamrugał.
- Przepraszam, ale nie jestem pewien, co to miało być.
- To twój opis – powiedział leniwie nieznajomy. Zajmował się składaniem i rozkładaniem banknotu studolarowego w kształt, jakiego Castiel w mdłym świetle nie umiał dostrzec.
- Wobec tego się mylisz – powiedział Castiel nie bez goryczy w głosie. Dean doszedł w jego sprawie do podobnych wniosków, gdy się pierwszy raz spotkali. Co w nim było takiego, że każdy uważał go za prawiczka? Albo bibliotekarza? Czy chodziło tu o jego słabość do garniturów i prochowców? A może nieświadomie przyszedł na świat z niezmiennym wyrazem seksualnej frustracji na twarzy. Miał nadzieję, że nie o to chodziło.
- Nie jestem taki pewien… - powiedział przeciągle mężczyzna.
- Nie jestem prawiczkiem.
- Wiesz, że dildo się nie liczy.
Castiel oblał się gorącem.
- T-to nie twoja sprawa! – odwrócił się zdecydowanie, mając nadzieję, że nieznajomy zrozumie ten gest.
Niestety, nie zrozumiał.
- Hej, ja cię nie osądzam. Lubię czuć w tyłku wielkie dildo tak samo, jak każdy inny gej – powiedział mężczyzna, stając po drugiej stronie Castiela. – Więc jak ci na imię, księżniczko?
Castiel go zignorował.
- Hmmm… - mężczyzna przechylił głowę na lewo, kładąc mu ją na ramieniu i uśmiechając się. – Nie zamierzasz mi powiedzieć?
- Nie.
- Aj, czemu nie?
- Bo nie chcę z tobą rozmawiać.
- Jesteś pewien?
- Tak.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i położył dłoń na udzie Castiela, przybliżając ją niewygodnie do jego-
- Przestań! – rzucił Castiel, odpychając upartą rękę. Nie mógł uwierzyć w bezczelność tego mężczyzny. Czy nie dał mu wystarczająco jasno do zrozumienia, że nie był zainteresowany?
Mężczyzna posłał mu uśmieszek.
- Jesteś słodki – powiedział. – Myślę, że mógłbym-
- Chcesz mi może powiedzieć, co ci się, KURWA, wydaje, że robisz?
Castiel poczuł na kręgosłupie dreszcz zakłopotania, a w głowie kręciło mu się w sposób, który nie miał nic wspólnego z drinkiem w jego dłoni. Gdyby nie siedział, byłby się przytrzymał lady.
Minął ledwo tydzień. Krótki tydzień, od kiedy ostatnio widział Deana, ale ten widok i tak go przytłoczył. Dean wyglądał boleśnie przystojnie, ubrany w zwykłe dżinsy i koszulkę, ze zmrużonymi oczami i ustami ściągniętymi w grymasie. Stał niczym drapieżnik i wbijał się wzrokiem w adoratora Castiela. Był to ten sam wyraz twarzy, jaki Castiel widywał u niego w trakcie walki. Czysta siła, pewność siebie i gniew obiecujący przemoc. Gdyby to Castiel był obiektem takiego spojrzenia, natychmiast by się wycofał.
Mężczyzna spojrzał na Deana pobieżnie i przewrócił oczami.
- Winchester. Zawsze musisz psuć mi zabawę?
- Odpierdol się, Roman, zanim połamię ci obie nogi i zmuszę, żebyś popełzł do domu.
- Jestem płacącym klientem. Bela nie będzie zadowolona.
- Belę to gówno obejdzie. Nienawidzi cię.
- Jestem pewien, że nie pozbawi mnie szybkiego rżnięcia.
Wyraz cichej nienawiści na twarzy Deana wystarczył, by Castiel zaczął mówić.
- Dean, w porządku, nie zamierzałem-
- On jest zajęty – powiedział Dean. Wciąż nie spuścił wzroku z mężczyzny zwanego „Roman”, a Castiel modlił się do jakiegokolwiek niebiańskiego bytu, aby wojownik nie wszczął rozróby; nie potrzebował kolejnego powodu, aby trafić do więzienia.
- Naprawdę? – powiedział mężczyzna, wreszcie obdarzając Deana uwagą. – Przez kogo? Ciebie? Ponieważ jeśli to prawda, to niezbyt dobrze się spisujesz, skoro on siedzi tu i pije samotnie.
- Nie jestem zainteresowany – nalegał Castiel. Wstał i przygotował się, aby w razie narastania konfliktu stać się barierą pomiędzy oboma mężczyznami. – Nie szukałem podrywu.
- Musisz wyjść – powiedział Dean, ignorując Castiela.
- Ajj, coś nie tak? Nie możesz znieść zdrowej rywalizacji?
Dean podszedł bliżej.
- Nie jesteś rywalem.
- Jestem pewien, że mógłbym zerżnąć twojego chło-
Twarz mężczyzny wyrżnęła w bar tak mocno, że cały blat się zatrząsł. Dean, który wciąż ściskał Romana za kark, schylił się i szepnął mu coś do ucha, coś o wiele zbyt cichego, aby Castiel to usłyszał. Potem go puścił i mężczyzna odtoczył się, mając krew na nosie i ustach.
Dean zdawał się oddychać przez chwilę, po czym odwrócił się twarzą do Castiela.
- To jest Dick Roman. Wrzód na dupie, ale nie przysporzy ci więcej problemów.
- Co mu powiedziałeś?
- Że jesteś mój – odparł Dean, stając przed Castielem i tak blisko, że ich oddechy mieszały się ze sobą. – A ja chronię to, co należy do mnie.
- Jestem twój? – spytał Castiel, uderzając plecami o krawędź baru, kiedy cofnął się o krok. – Ignorowałeś mnie cały tydzień. Praktycznie nie masz prawa twierdzić, że jestem twój.
- Nigdy nie powiedziałem, że to był koniec.
- Nie musiałeś.
Z powodu dudniącej muzyki Castiel nie usłyszał westchnienia Deana, ale ujrzał je w ruchu jego piersi.
- Cas – powiedział wojownik. – Przepraszam, dobra? Jesteś jedynym, co w życiu mam i co się nie pojebało, i chciałem, żeby nadal tak było. – Przywarł do niego ciałem od stóp do bioder. – Nie ignorowałem cię, przysięgam, po prostu nie wiedziałem, co robić. Nigdy nie czułem… Znaczy się… Jeśli cię to jakoś pocieszy, to dziś wieczorem zamierzałem się z tobą spotkać.
- Po tym, jak uznasz, że już wystarczająco mnie ukarałeś?
Dean znowu przeciągle westchnął, omiatając powietrzem twarz Castiela. Jego dłonie cudownie błądziły lekarzowi po bokach i choć mężczyzna chciał być zły, jego ciało kołysało się w rytm ruchów. Pozwolił sobie opaść na Deana, wciskając twarz w jego szyję. Wkrótce Castiel był już świadom wyłącznie ciepła ciała wojownika, promieniującego od niego, oraz zapachu jego skóry.
- Tęskniłem za tobą – westchnął Castiel.
- Ja za tobą też, Cas – powiedział Dean, obejmując go ciaśniej w talii.
- Nie możemy się wciąż o to kłócić…
- Wiem.
- Musisz zrozumieć, że zrobię, co będę musiał, aby cię ochronić – powiedział Castiel, odsuwając się, by na niego spojrzeć.
- No to będę się musiał upewnić, że do tego nie dojdzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:41, 14 Lis 2013    Temat postu:

Okej, dwa ostatnie rozdziały. Nie wierzę, że mi się dziś udało...

Rozdział 15

Castiel został aż do walki Deana i w porównaniu do innych, jakich był świadkiem, ta była umiarkowana. Słowo „umiarkowana” zostało, oczywiście, użyte w najszerszym znaczeniu. Rany Deana ograniczyły się do złamanego nadgarstka oraz zerwanego ścięgna w dłoni, które zagoiły się pod czujnym wzrokiem Castiela i badawczymi palcami.
Kiedy Dean brał prysznic, Castiel z zakłopotaniem czekał w szatni. Na prawo od niego znajdował się wielki, owłosiony dżentelmen, goły jak go Pan Bóg stworzył, zajęty przyglądaniem się tajemniczej plamie na swoim ręczniku. Castiel trzymał wzrok z dala. Drżał na myśl o tym, jaki widok by napotkał, gdyby się odwrócił w chwili, w której tamten by się pochylił. Castiel interesował się jedynie tyłkiem Deana, którego przez absolutny przypadek nie miał jeszcze okazji widzieć. Poczuł go jednak, ściskał go, podczas gdy Dean poruszał biodrami. Na wspomnienie tego poczuł żar w dole brzucha. Poruszył się i lekko przesunął sobie płaszcz na kolanach. Ostatnie, czego chciał, to by jego szatniany kolega zyskał fałszywe wyobrażenie na temat wybrzuszenia w jego spodniach.
Wreszcie po kilku minutach przyglądania się ręcznikowi mężczyzna ubrał się i wyszedł, zostawiając Castiela samego.
Niedługo po tym jego wzrok przyciągnęły miękkie kroki. Dean wrócił, mając na sobie jedynie zwykły, biały ręcznik. Castiel wiedział, że się gapił, ale ciężko było tego nie robić. Z włosów Deana skapywała woda, spływając mu po skórze, omywając mu stwardniałe sutki i wsiąkając w krawędź ręcznika wiszącego mu nisko na biodrach.
Dean zauważył wzrok Castiela i uśmiechnął się do niego miękkim, lekkim uśmiechem, od którego lekarzowi przewróciło się w brzuchu. Był to najsłodszy uśmiech, jaki kiedykolwiek zagościł na twarzy Deana, i Castiel nie wątpił ani przez chwilę, że była to prawdziwa rzadkość. Ta chwila słodyczy podkręciła Castiela bardziej, niż sam widok mężczyzny.
- Na co patrzysz? – spytał Dean, chichocząc. Objął szczękę lekarza i schylił się, by go pocałować.
Castiel przełknął, czując w brzuchu trzepotanie z nerwów i podekscytowania. Kiedy Dean spróbował się odsunąć, lekarz złapał go obiema rękami za biodra. Przygryzł sobie usta, gorąco zalewało mu policzki. Śmiałość nigdy nie widniała na liście cech Castiela. W żadnym razie nie uprawiał seksu ani nawet PRAGNĄŁ seksu w miejscu publicznym, a mimo to, mając Deana przed sobą, praktycznie nagiego i ociekającego wodą, nie umiał się oprzeć.
Dean zerknął na niego wyczekująco.
- Co się dzieje? – spytał, przeczesując palcami krótkie włosy Castiela. – Nie jesteś na mnie wciąż wściekły, co?
Castiel nieśmiało pochylił się do przodu i pocałował Deana w wystające biodro. Wysunął język, smakując tej pięknej skóry, i usłyszał rwący się oddech mężczyzny. Ten dźwięk był niewiarygodnie zadowalający. Choć skażony mydłem, Dean wciąż wspaniale smakował. Uczucie tej gładkiej, śliskiej od śliny skóry pod językiem przypomniało Castielowi o innych częściach ciała Deana, których mógł spróbować.
Wsunął palce pod krawędź ręcznika, ale zanim go zdjął, zerknął na chłopaka, prosząc go o pozwolenie. Dean miał ciemne oczy, rozchylone usta i intensywnie mu się przyglądał; była to jedyna zachęta, jakiej Castiel potrzebował, aby zerwać ręcznik.
Ciche KLAP, kiedy materiał runął na podłogę, zginęło pod ich połączonymi oddechami.
Castiel wodził dłońmi po udach Deana, po mięśniach drgających mu pod palcami. Mężczyzna miał twardego, zaczerwienionego fiuta, znajdującego się na tym samym poziomie, co usta Castiela. Lekarz powiódł dłońmi w górę nóg Deana i objął nimi gruby trzon fiuta wojownika.
Przesunąwszy się do przodu na ławce, Castiel oblizał się i wziął główkę do ust. Niski jęk Deana, kiedy go ssał, zmusił Castiela, by pogładzić własną erekcję.
- Kurwa, Cas – szepnął Dean.
Castiel mógł stwierdzić, że Deana korciło, by na niego naciskać, by zmusić go do przełknięcia go w całości, ponieważ palce mu drgały, ale stał nieruchomo i pozwalał, by lekarz zaspokajał go we własnym tempie.
Gdy Castiel lizał i ssał, ślina ściekała mu po brodzie i dłoni, którą mocno pocierał erekcję mężczyzny. Słuchał oddechu swojego chłopaka, jego cichych jęków i delikatnego zachęcania, aby wiedzieć dokładnie, czym Dean się rozkoszował i jaki rytm najbardziej mu pasował, zanurzając język w dziurce na czubku i ssąc na tyle mocno, by zapadały mu się policzki, oraz obejmując mu jądra.
Chciał, by Deanowi było dobrze, ale jego skupienie i technika szybko przeszły w chaotyczne, w połowie głębokie gardło oraz obmacywanie, i stawały się coraz rozpaczliwsze, aż wreszcie Dean pchał mu bez zahamowań w usta, do diabła z odruchem wymiotnym. Castiel był twardy do bólu. Nie miał innego wyjścia, jak sięgnąć sobie do spodni i wyjąć fiuta, pocierając go równie szybko, jak Dean wykorzystywał jego usta.
Na karku Castiela spoczywały obie dłonie Deana, trzymając go w miejscu, podczas gdy mężczyzna wbijał mu się głębiej, bezlitośnie trafiając go w ścianki gardła. Castiel przełknął instynktownie i z ust Deana wydobył się pornograficzny jęk. Był to dźwięk tak nieprzyzwoity, że Castiel doszedł z zaskoczenia, tryskając na wszystkie strony.
Chciał opaść, może nawet zasnąć, ale Dean przytrzymał go w górze, używając jego ust, języka i gardła, aby osiągnąć własny orgazm. Pchnął do środka jeszcze trzy razy i wnętrze ust Castiela zalała sperma, ściekając mu po wargach i brodzie. Lekarz musiał się odsunąć, aby przełknąć to, co mógł. Obciągał Deanowi aż do końca, po czym wytarł sobie usta wierzchem dłoni.
- Och, kuuurwa… - stęknął Dean. Osłabły, podniósł ręcznik i usiadł ciężko obok Castiela. – Kurwa – powtórzył i Castiel zachichotał. Wyjął Deanowi ręcznik z rąk i wytarł nim nadmiar spermy.
- O Chryste – wymamrotał Dean. Położył się na ławce i zasłonił oczy ramieniem. – Kurwa, to było takie dobre.
Castiel nie mógł się nie uśmiechnąć. Poprawił sobie ubrania i odwrócił się do Deana, kładąc rękę na jego nagiej stopie i gładząc ją kciukiem. Podziwiał nagie ciało mężczyzny, słuchał jego nieskładnych pochwał i poczuł niekontrolowany przypływ uczucia.
- Dean… - zaczął cicho. Nieoczekiwanie zapragnął powiedzieć mężczyźnie, ile ten dla niego znaczył, ale coś go powstrzymywało.
- Hmm? – wybełkotał Dean.
Castiel ściągnął brwi. Co, jeśli Gabriel się mylił? Co, jeśli Dean tego nie czuł? Co, jeśli Castiel wyznałby mu miłość i odstraszył go? Co wtedy? Nie miał pewności, czy Dean był łatwo zakochującym się typem. Czy nie lepiej by było poczekać, aż on powie to pierwszy?
Otwarł usta, gotów skończyć zdanie w inny sposób, kiedy zatrzymały go głosy na zewnątrz oraz bardzo znaczące użycie słowa COLT.
- Powiedziałam ci, że chcę całości. Pięćset tysięcy i ani dolara mniej.
- Nie mam takich pieniędzy.
- Gówno mnie to obchodzi!
- Cas? – spytał Dean.
- Ciii! – syknął Castiel i stanął pod otwartymi, wąskimi oknami w pobliżu sufitu szatni. Mógłby przysiąc, że usłyszał głos Beli…
- Weź pieniądze.
- Pięćset tysięcy, Brady! Albo nigdy więcej tej kurewskiej rzeczy nie zobaczysz.
Była to zdecydowanie Bela oraz ktoś imieniem Brady. Czy naprawdę zdołała znaleźć Colta? Czy to ona go początkowo ukradła? Wyglądało to na coś, co mogła zrobić. W końcu Colt był wart mnóstwo pieniędzy, jeśli sprzedać go odpowiedniemu nabywcy.
- Nie, naprawdę, więcej go nie zobaczysz.
W szatni rozległo się echem głośne BUM i Castiel odwrócił się, by spojrzeć na Deana, który wydawał się równie oszołomiony, jak on.
Castiel nie czekał na Deana. Ignorując wrzaski chłopaka, by się zatrzymać, wybiegł za drzwi i popędził korytarzem, podążając za świecącą strzałką do wyjścia przeciwpożarowego, po czym otwarł ciężkie drzwi.
Uderzyło go zimne powietrze i wtoczył się w szeroką, ciemną alejkę, która rozchodziła się na trzy strony. Na końcu każdej z nich widniała wyłącznie ciemność. Samą ścieżkę pochłaniała noc. Nie było żadnych uspokajających świateł ani dźwięków ruchu ulicznego na pobliskiej drodze, jedynie lśnienie lamp w oknach będących za daleko, aby się na coś przydać. Nie było żadnych dźwięków. Panowała nierzeczywista cisza.
Kiedy tak rozmyślał, usłyszał dudnienie kroków na prawo od siebie i odwrócił się w samą porę, aby ujrzeć mężczyznę przebiegającego obok niego z dwoma pistoletami w rękach. Z których jednym był bez wątpienia Colt.
Castiel zawahał się na ułamek sekundy, po czym ruszył za nieznajomym. Poczucie winy już w nim narastało na myśl o śmiertelnie rannej Beli, ale instynkt nakazywał mu gonić za Coltem. Podjął decyzję i teraz musiał się jej trzymać.
Mężczyzna zerknął przez ramię, szpiegując Castiela. Skręcił ostro w lewo, w następną boczną uliczkę, a Castiel podążył za nim. Już brakowało mu tchu. Żadną miarą nie był wysportowany. Miał problemy z dotrzymywaniem mu tempa, ale szczęście się odwróciło, kiedy mężczyzna nieoczekiwanie się zatrzymał, wpadając w poślizg na chodniku.
Obróciwszy się, mężczyzna popędził w kierunku Castiela. Lekarz miał jedynie chwilę na bycie zakłopotanym, kiedy ujrzał czterech ubranych na ciemno mężczyzn biegnących w ich stronę.
Byli to albo członkowie gangu Lucyfera, albo Crowleya. Castiela nie obeszło, by dowiedzieć się, o który gang chodziło, ale w chwili, w której się odwrócił, pomiędzy budynkami rozległo się kolejne BUM i coś ciężkiego wpadło Castielowi na plecy.
Runął ciężko na ziemię, drapiąc palcami o szorstki chodnik. Ciężar na plecach przeszkadzał mu się ruszać i nie pozwalał się przekręcić. Zerknął za siebie i przewróciło mu się w żołądku, kiedy ujrzał głowę mężczyzny, której brakowało połowy czaszki, toczącą mu się na ramię.
Bezpośrednie trafienie. Jeśli Castiel wcześniej wątpił, czy ci mężczyźni byli zawodowcami, to teraz przestał.
Kroki podeszły bliżej.
Walcząc z paniką, Castiel zsunął z siebie martwe ciało i przełknął unoszące się wymioty. Podniósł się niezdarnie, mając serce w gardle, i próbował uciec, ale zanim zdołał odbiec kilka jardów, nogę przeszył mu palący ból, za którym nadszedł dźwięk kolejnego wystrzału. Przewrócił się i zaczął dyszeć, zszokowany. Na ślepo obmacał sobie łydkę, kiedy przetoczył się plecy, i ujrzał krew na dłoni.
Mężczyźni podeszli bliżej, niczym wilki okrążające ranną ofiarę.
Castiel patrzył od twarzy do twarzy, od broni do broni. Pierwszy z czterech przykucnął, podniósł Colta i wsunął bezpiecznie w wewnętrzną kieszeń swego ciemnego płaszcza. Wszyscy czterej wyglądali groźnie, mieli ponure twarze i zimne oczy. Z tego, co Castiel mógł stwierdzić, byli młodzi, poza jednym na końcu, któremu siwizna przyprószyła włosy, co kazało lekarzowi wierzyć, iż pierwsi trzej mogli być SL. Nie, żeby Castiel był godnym przeciwnikiem dla takich doświadczonych zabójców, ale fakt, że byli SzybkoLeczący, zmniejszał jego szanse przeżycia do mniej niż zera.
Trzeci mężczyzna wystąpił naprzód, uniósł broń i wycelował Castielowi w twarz. Lśniąca, czarna jak węgiel rurka przy czubku jego nosa wydawała się za wielka w stosunku do reszty broni. Wyglądała bardziej na armatę.
- Dobra – powiedział nieznajomy. – Masz 10 sekund, aby mi powiedzieć, czemu nie powinienem cię zastrzelić. – Spojrzał na zegarek. – Zaczynaj.

Rozdział 16

Castiel miał całkowitą pustkę w głowie. Nie przychodziło mu do niej żadne kłamstwo, wymówka czy błaganie. Z ust wydobyło mu się tylko sapnięcie. Sekundy upływały; na pewno minęło ponad dziesięć.
- Ja… ja… - zająknął się, szukając i przeczesując zakątki swego pustego umysłu w poszukiwaniu CZEGOKOLWIEK, co mogłoby mu pomóc. A potem to zobaczył, przelotny błysk dwóch sfer w ciemności oraz SKROB, SKROB pazurzastych łap po chodniku. Olbrzymi pitbull powoli wyszedł z cienia i usiadł obok sterty czarnych worków na śmieci, a z otwartego pyska zwieszał mu się różowy język.
- Fergus? – wydyszał Castiel.
- Co? – spytał jeden z mężczyzn.
- To wszystko? – powiedział z powątpiewaniem inny. Jego palec na spuście drgnął i Castiel spojrzał na broń.
- Chwila, chwila, ja-
- Witajcie, chłopcy – powiedział aż nazbyt znajomy głos. Czterej mężczyźni odwrócili się, kiedy Crowley wynurzył się z ciemności. Szef gangu przyjrzał się rozgrywającej się przed nim scenie; nieruchomemu ciału Brady’ego, mężczyznom oraz broni skierowanej na Castiela. – Dobrze się bawicie?
- Co ty tu, kurwa, robisz? – powiedział jeden z mężczyzn.
- Mógłbym cię spytać o to samo – odparł Crowley. – Na wypadek, gdybyś nie zauważył, to jest mój teren, a to – wskazał na leżącą twarzą w dół postać Brady’ego – był mój człowiek.
- A na wypadek, gdybyś był, kurwa, ślepy – rzucił inny mężczyzna, skierowując broń na Crowleya – nas jest czterech, a ty jeden!
- Chwila – powiedział najstarszy. – Próbowałeś ukraść Colta?!
- Kradzież to takie brzydkie słowo.
- Ty sukinsynu! Kiedy szef się dowie, Crowley, przejdziesz do HISTORII!
- Oj, nie wydaje mi się – na widoku pokazało się jeszcze z tuzin lub więcej ludzi Crowleya, osłaniając swego przywódcę; każdy był uzbrojony i gotów do strzału.
Kiedy mężczyźni się zdekoncentrowali, Castiel stopniowo zaczął odsuwać się w tył, cal po calu, modląc się, by Fergus, który jako jedyny go obserwował, nie zawiadomił nikogo.
- Oddaj Colta.
- Wolałbym umrzeć.
- Mogę ci to załatwić.
Róg alejki nie znajdował się zbyt daleko. Rana w nodze Castiela już się zagoiła, choć pocisk nadal w niej tkwił. Czuł go w mięśniu łydki i za każdym razem, kiedy przesuwał się do tyłu, pojawiał się wyciskający łzy z oczu, szarpiący ból, zdający się przeszywać całe jego ciało. Niezależnie od bólu poruszał się dalej. W powietrzu napięcie przypominało naciągnięte struny pianina. Mogło się zerwać w każdej chwili.
- Crowley, nie wywiniesz się z tego.
- Ośmielam się myśleć inaczej.
- Lucyfer cię zniszczy!
- Może spróbować. Ty w każdym razie tego nie zobaczysz.
- Ty pierdolony-!
Castiel zerwał się na nogi.
- Chłopcy, brać ich! – wrzasnął Crowley.
Odgłosy strzelaniny były zbyt głośne, aby je znieść. Uszy Castiela piekły od gwałtowności hałasu, ale mężczyzna dalej biegł, nie oglądając się za siebie i ignorując ostry, rwący ból w nodze.
Próbując pospiesznie uciec wpadł prosto na twardą, umięśnioną pierś. Na początku rozpoznał dotyk rąk i pomimo rozbrzmiewających za nim strzałów natychmiast ogarnęła go ulga.
- Gdzieś ty, u licha, był?! – warknął Dean. Castiel za bardzo dyszał, aby móc mówić, ale Dean najwyraźniej nie oczekiwał odpowiedzi. – W tym miejscu roi się od ludzi Pellegrino. Wpadliśmy w kurewską pułapkę! Musimy się zbierać! Natychmiast! – pociągnął Castiela w ciemność, nie zatrzymując się, kiedy Castiel krzyknął z powodu bólu nogi.
Strzelanina nagle ustała i tylko tupot ich nóg przerywał ciszę.
W odległości zamajaczyło wejście do klubu. Dean mocno ściskał mu rękę, tak mocno, że bolało. Castiel pragnął się zatrzymać, chociaż na chwilę, ponieważ ból w ciele robił się nie do zniesienia, ale Dean mu na to nie pozwalał.
- Dean! Proszę, proszę, zatrzymaj się… - błagał. Szarpnął go za ramię, by przydać swej prośbie znaczenia, i na szczęście, na szczęście Dean posłuchał.
Powietrze świstało Castielowi w płucach, a serce chciało mu wyskoczyć z piersi, podczas gdy Dean oddychał całkowicie normalnie. Jedynym dowodem wysiłku były nieznacznie zaczerwienione policzki.
- Cas – powiedział. – Co ci się, kurwa, wydawało, że robisz?!
- Colt! Crowley ma Colta! – wysapał Castiel.
- I co z tego?! – wykrzyknął Dean. – To nie nasze gówno i nie musimy się z nim babrać!
- Ale jeśli zdobędziemy Colta, to możemy go użyć, by cię uwolnić – powiedział Castiel. – Nie będziesz musiał walczyć!
Poirytowany Dean odrzucił głowę w tył i przeczesał sobie krótkie włosy. Sapnął sfrustrowany i objął twarz Castiela obiema dłońmi.
- Cas, mam poważny problem z tym całym nastawieniem anioła stróża. Musisz pomyśleć o sobie! Jeśli umrzesz, to co ja, kurwa, zrobię, co? Potrzebuję cię. Nie mogę cię stracić. Łapiesz? Ja cię, kurwa, potrzebuję, Cas! Nie możesz się ładować w takie gówno i oczekiwać, że wyjdziesz z tego cało. To mnie zjebało i ciebie też zjebie. Próbuję ci zapewnić bezpieczeństwo. Robię, kurwa, co mogę, by utrzymać cię z dala od tego, ale ty mi to cholernie utrudniasz – pogładził kciukiem policzek Castiela i kiedy tak na siebie patrzyli, wzrok Deana zmiękł i z jego oczu zniknęła energia.
- Kocham cię, Dean – powiedział Castiel.
- Ja też cię kocham – w głosie Deana, kiedy to powiedział, nie było wahania ani niepewności.

- PROSZĘ PANA, FUNKCJONARIUSZE KRĄŻĄ PO KRAŃCACH TERENU I NIC SIĘ TAM NIE DZIEJE JUŻ OD GODZINY.
Henricksen westchnął.
- Dobra, dziękuję, funkcjonariuszu Winston. Pan i pańscy ludzie możecie się ruszyć – zamknął telefon, z niechęcią gapiąc się na ciemne, złowróżbne ulice.
- Mówiłem ci, że to gówno prawda – stęknął Turner.
- Musieliśmy to sprawdzić.
- Marnowanie czasu, jeśli o mnie chodzi.
Cisza się przeciągała. Henricksen nienawidził pesymizmu Turnera; załaził mu za skórę.
- Może powinniśmy obstawić posiadłość Pellegrino…
- Mówię ci, robią nas w konia. Colt wciąż gdzieś tam jest. Prawdopodobnie w tyłku jakiejś naćpanej prostytutki, której klient lubi zabawy z bronią.
- Wiesz, Turner, to jest naprawdę, kurwa, obrzydliwe.
- Tak? Cóż, witamy na Ziemi. Nie ma domu, jeśli brak tam strzelanin, złodziejstwa oraz prostytutek robiących loda za 50 dolców.
Henricksen przetarł twarz. Słysząc głośne brzęczenie swojej komórki otwarł ją ponownie i wcisnął system głośnomówiący.
- Agent Henricksen – powiedział.
- PROSZĘ PANA, TU FUNKCJONARIUSZ MEDLIN. CHCIAŁ PAN BYĆ INFORMOWANY O WSZELKICH PODEJRZANYCH ZAJŚCIACJ W KLUBIE ROZPRUWACZE, TAK?
- Tak, zgadza się.
- POJAWIŁY SIĘ LICZNE DONIESIENIA O STRZELANINIE NA TYŁACH KLUBU. w TEJ CHWILI FUNKCJONARIUSZE SĄ NA MIEJSCU I POTWIERDZILI PRZYNAJMNIEJ TRZY ZABÓJSTWA.
- Jedziemy tam – odparł agent szybko, odpalając silnik.

Henricksen i Turner przyjechali na miejsce zbrodni zaledwie 10 minut później. W pobliżu alejki zgromadził się tłum, a policja usiłowała powstrzymać gapiów.
Agenci przeszli pod taśmą, a Medlin podszedł do nich spokojnie.
- Proszę pana, ogółem jest pięć zabójstw. Jest również ranna kobieta – zerknął do notatek. – Panna Bela Talbot. Została postrzelona w ramię i na razie odmawia zeznań.
- Coś jeszcze?
- Tak, uch… jest jeszcze, uch… pies.
Henricksen przystanął.
- Pies?
- Tak, proszę pana. Z pistoletem.
- Pies z pistoletem? Funkcjonariuszu Medlin, to nie ma zbyt wiele sensu.
- Myślę, proszę pana, że powinien pan zobaczyć to na własne oczy.
Trochę z dala od ciał ludzi, których Henricksen rozpoznał jako część gangu Pellegrino, siedział szary pitbull w kolczatce i z bronią przy łapach.
- Czy to…
- Colt, tak, proszę pana – przyznał funkcjonariusz. – Jednak nikt nie zdołał podejść bliżej. Spróbowalibyśmy użyć pętli, ale nie chcemy ryzykować, iż pies ucieknie z pistoletem.
- Nie możecie go zastrzelić? – spytał Turner.
Henricksen skrzywił się.
- Nie zastrzelimy go. – Spojrzał na Medlina. – Co ze środkiem usypiającym?
- Prawdę mówiąc, proszę pana, to proste. Myślimy, że on czeka na pana.
Zdezorientowany agent ściągnął brwi.
- Czemu pan tak myśli?
- List, proszę pana – powiedział młody mężczyzna, wskazując na pitbulla.
Faktycznie, z pyska psa zwisała wiadomość nabazgrana na zwykłym, białym papierze. Głosiła: COLT DLA AGENTA HENRICKSENA, Z WYRAZAMI MIŁOŚCI.

„SĘDZIA PO DŁUGIEJ BATALII SĄDOWEJ OGŁASZA WYROK DOŻYWOCIA DLA LUCYFERA PELLEGRINO ORAZ KILKU JEGO WSPÓLNIKÓW. PROKURATOR TWIERDZI, ŻE SPRAWIEDLIWOŚCI STAŁO SIĘ ZADOŚĆ I ŻE NIE MÓGŁBY BYĆ BARDZIEJ ZADOWOLONY Z REZULTATÓW…
Słońce ogrzewało Castielowi plecy i ten bok twarzy, który nie wciskał się w poduszkę. Na zmianę drzemał i przytomniał, zaledwie mgliście świadom dźwięków wokół siebie.
- Tak, Cas nie będzie miał nic przeciwko. Sprowadź ich. Nie. Nie. Nie wiem. – Westchnienie. – Bo śpi.
Z INNYCH INFORMACJI, KLUB WALK ROZPRUWACZE ZOSTAŁ ZAMKNIĘTY PO TYM, JAK JEDEN Z WOJOWNIKÓW URWAŁ SZCZĘKĘ PRZECIWNIKOWI W, JAK SIĘ OKAZAŁO, WALCE SL. WIĘKSZOŚĆ ZGŁOSZONYCH ZAWODNIKÓW, WLICZAJĄC W TO WŁAŚCICIELKĘ I MANAGERA, BELĘ TALBOT, ZOSTAŁA PÓŹNIEJ ARESZTOWANA, A ICH POSTĘPOWANIA SĄDOWE SĄ W TOKU. PRACUJĄCY POD PRZYKRYWKĄ POLICJANCI NA WIELE MIESIĘCY PRZED ZAJŚCIEM PRZECZESYWALI KLUB I POWIEDZIELI REPORTEROM, IŻ BYŁA TO JEDYNIE KWESTIA CZASU.
- Bobby powiedział, że pomoże mi to ułożyć. Tak. Powiedział, że powinienem nazwać to „Warsztat Samochodowy Singera”. – Śmiech. – Też tak powiedziałem. Sam, jestem dość pewien, że żartował. Więc co zamierzasz robić? Prawo? Tak… Świetnie. Miałbym własnego prawnika. Co? Bo jesteś moim bratem, dupku!
Castiel uśmiechnął się.
- Dobra. Na razie. Tak. O, chwila, powiedz Gabe’owi, że telewizor jest świetny, i sprawdź, czy mógłbym dostać rabat na krzesło do masażu. To czarne. Nie. Nie obchodzi mnie to. Zamierzam na nie zbierać. Nie obchodzi mnie to. Nie słucham. Nie słucham. Tak, ty też na razie. – Dean zachichotał i Castiel usłyszał stukot telefonu odkładanego na nocny stolik.
- Zgadzam się z Samem w sprawie krzesła.
Dean przekręcił się, klepiąc Castiela w tyłek.
- Jak długo nie śpisz?
- Za długo – wybełkotał Castiel w poduszkę. – Jestem wyczerpany.
- Cóż, faktycznie rżnęliśmy się chyba ze trzy godziny. Z czego przez połowę czasu ty ujeżdżałeś mi fiuta – rozumował Dean. Wsunął dłoń pod pościel, zjechał niżej po plecach Castiela i położył ją na jego pośladkach. – Jeszcze jedna runda?
- Mmm… nie teraz.
Dean westchnął przesadnie.
- Marnujemy doskonały czas na seks.
- Mamy jeszcze jutro.
- I potem następny dzień.
- I następny… - wymamrotał Castiel. Chciał powiedzieć więcej, ale już czuł, że odpływał w sen, czując za sobą ciepłe ciało Deana.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:28, 14 Lis 2013    Temat postu:

Okej. Więc. Komp przestał strzelać fochy, więc za nim zabiorę się za czytanie tych wspaniałości (Pat, jesteś idealnym człowiekiem, wiesz o tym...? @_@): przydybana przez Lin krzywym okiem zasiadłam karnie do The Story. I zaraz zacznę Was dziewczęta całować po stopach po prostu, bo czyż to nie jest kawałeczek czegoś perfekcyjnego...? @_@ znaczy ja począteczek dopiero, ale coś czuję, że przegoni to fikową blokadę, która złapała mnie na 30% All the Way XD

Jeszcze jedno. Tam niziutko, tak pod Patowymi tłumaczonkami, pod Casowym nieudanym przybiciem piątki jest sobie podsumowanie odcinka w trzech gifach. Od ostatniego oczu oderwać ostatnimi czasy nie mogę, gdyż ponieważ proszę zwrócić uwagę na to, jak Dean tak zaaferował się obcinaniem Casa wzrokiem, iż z wrażenia przygryzł sobie wargę. Aww :3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:34, 14 Lis 2013    Temat postu:

Antique, rozdziały 15 i 16 wrzuciłam dwa razy. Usuniesz zbędnego posta?
Polecałam :) I mam frajdę, że wam obu się podoba :D
Aha, zabrałam się za TRY SOMETHING...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:48, 15 Lis 2013    Temat postu:

Są czasem takie dni, kiedy mam ochotę chwycić Sama Winchestera za tą jego pustą głowę i mu ją oderwać. Tak w stylu Gordona Walkera, rozumiecie. Bo to? Nope. Jakąkolwiek Sam ma motywację, żeby prosić o coś TAKIEGO, to nie jest w porządku. I ponieważ do końca fika jeszcze trochę rozdziałów, oraz biorąc pod uwagę dotychczasowy brak większego angstu, wiadomo od razu, że sprawa nie skończy się źle. Skończy się zajebiście koszmarnie. No.
Buruburu, poza tym że brzmi jak onomatopeja z mangi, to jak imię wyjęte z cholernej mitologii, czy japońskiej demonologii (oraz dyskografii Maximum The Hormone) i to się z nim powinno zrobić: załatwić jakąś kataną pobłogosławioną przez kapłana shinto, czy dziabnąć siedem razy srebrnym nożem w serce. A nie kopać w klatce. Biedny Cas TT_TT
Scena jak Cas prawie stracił szczękę była okropna po angielsku, ale jak się to czyta jeszcze raz, to nie robi się wcale lepiej @_@ jesukurwachryste. I Dean, ach!, Dean @_@
O scenie w samochodzie i salonie Casa nawet się nie wypowiem, bo mnie zniszczyła, ot. Jestem emocjonalnym wrakiem. Ale Gabe mnie uratował. Czy ja już mówiłam, że Gabe jest boski? :D
Okej. Więc. Ten fik jest jak filmy Hitchcocka (oprócz Vertigo, duh!), zaczyna się bosko i kończy się jeszcze lepiej. Znaczy, hm, Ameryki nie odkryję twierdzeniem, że zakończenie przyśpieszyło do setki zdecydowanie za szybko jak na mój gust, ale tak czy inaczej: jest absolutnie fantastycznie <3

Kwestią fika czytanego przeze mła. Powiedzcie mi, że to się źle nie skończy, proszę @_@ że nie dokona się na mnie emocjonalny gwałt @_@ jedyne, do czego się mogę przyczepić nie tyczy się samego fika, a mojego headcanonu XD bo mój headcanonowy human!Cas to zasadniczo Cas z ostatniego odcinka, czyli nie do końca rumieniący się na każdym kroku słodziaczek XD (który wciąż jest boski <3)

Oraz, na koniec. Pamięta któraś z Was, dziewczęta, kto napisał to wieeeeeelkie meta o siódmym sezonie? Próbuję je znaleźć i nie mogę, nie pamiętam :/


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:21, 15 Lis 2013    Temat postu:

Po pierwsze, jakiego fika czytasz???
Po drugie - oto link do owego wielkiego meta :)

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
hashuniu
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 21 Paź 2011
Posty: 580
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:45, 15 Lis 2013    Temat postu:

CW opublikowała fragment odcinka 9x07 Bad Boys :)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 484, 485, 486 ... 616, 617, 618  Następny
Strona 485 z 618

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin