|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Czw 11:30, 12 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Kyaaaa...!
//"Kolejne pół godziny spędził próbując sprawić, by jego zrzędliwy i śpiący partner mu wybaczył, wreszcie udało mu się, kiedy padł na kolana i zaczął go ssać, dopóki tamtemu oczy nie uciekły w tył głowy." cholera jasna, dziewczyny maja to do siebie, że potrafią pisać w 'spokojnym' stylu, każącym skupić ci się na fabule i wyluzować, a tu nagle takie JEB, że prądem przechodzącym ci po kręgosłupie mógłbyś zasilać komputer do Wielkanocy.
Waaaah, siedzi mu na kolanach i nikt nie ma nic przeciwko, taką wersję rodziny Deana lubię xD
Uberzajebutneawww...! Czy może być lepiej...? :3
JEZU CHRYSTE MOŻE.
"- Bądź grzecznym chłopcem i odeśpij to. Obiecuję, że jutro cię zerżnę" gdybym umiała wyszywać, już robiłabym, sobie makatkę nad łóżko z tym cytatem :'D
"- Idź spać, aniołku.
Castiel poszedł spać." to jest cholerny fic w policyjnych klimatach, handel ludźmi i tortury, a ja nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam coś tak awwwgennego
Pat, cudny rozdział, banan na ustach i w duszy gwarantowany na calutką resztę dnia :D
Dobrze mi xD
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Czw 13:12, 12 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Czw 13:05, 12 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
A może jakaś konkretniejsza wypowiedź? :)))
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Czw 13:12, 12 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
"Kyaaa" było tylko radosnym powitaniem wrzuty :D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Czw 13:50, 12 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
A ja właśnie przeszłam małe załamanie nerwowe i raczej nie oczekuję, że będzie mi lepiej XD
Po pierwsze primo: wrzuuuuuuuuuuuuutaaaa...! Prawie spaliłam obiad, który robiłam u mojej. Um. Gotowanie obiadu i czytanie takiej wrzuty to nie jest dobre połączenie, mały pożar na patelni, względnie spalenie bakłażana na grzankę gwarantowane.
Linek, jak ja Cię rozumiem :3 Takie poważne tematy, a tu człowiek zamiast pochylić z zadumą głowę, to pieje z zachwytu i rozpływa się nad pijanym Casem. Ależ się uśmiałam i ach! Zrobiło mi się ciut gorąco, tak na wypadek gdyby patelnia nie była dość rozgrzana XD No ale srsly, lepiej być nie może Znaczy pewnie może, z tego co Pat zapowiedziała, więc lepiej od razu udam się po coś na uspokojenie XD
Drugi powód mojego załamania nerwowego, to promo premierowego odcinka w HD. Pozostawię to bez komentarza XD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Czw 14:06, 12 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Tylko dlaczego ten filmik jest tak żałośnie krótkiiii???
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Czw 14:17, 12 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
...bo to promo odcinka jest :3 (już za 26 dni będzie całe 40 minut XD) Ale w końcu słychać co mówią. I co Abaddon mówi, jesssu, Abaddon ma zachciankę, żeby wszystkie aniołki z przyciętymi skrzydełkami się jej pokłoniły, can't handle it anymore @_@
I Śmierć na samym począteczku sezonu @_@ Nic dziwnego, że człowiek śmieje się i płacze jednocześnie, tyle się będzie działo @_@
Widziałyście Angel Warrior? I komentarze Bena na temat sceny z Aaronem? Uch, chce mi się ryczeć jak sobie pomyślę, że Bena nie ma już na pokładzie TT_TT Chcę ósmy sezon na DVD TT_TT
//Also.
Cytat: | “Do the words puppy love and Dean Winchester sound odd together in the same sentence? They sure do, but get used to seeing them: “Supernatural” Season 9 will introduce a character from Dean’s past that shares a sappy connection with the hardened hunter.
In an upcoming episode, viewers will get to meet Robin, an attractive waitress at a diner she inherited from her father. And how does Robin know Dean? Two decades ago, she shared a “sweet puppy love-style romance” with him.
Though that doesn’t sound like the Dean we know now, that certainly could have been the case 20 years ago. But since she’s popping back up in Dean’s life in the present, that doesn’t bode too well for her — something bad is probably coming her way with which she needs Dean’s help.” |
Puppy play. Kinky XD
///Nuuuuuuuuuuudzi mi się, gdzie się wszyscy podziali?
Pamiętacie, jak mówiłam Wam o tych przypuszczeniach co do dziewiątego sezonu? Co me gusta, a co nie? Otóż ten post wrócił na moją tablicę, więc ku pamięci, jeśli jesteście ciekawe, cóż też laska wymyśliła:
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez antique dnia Czw 20:58, 12 Wrz 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 9:51, 13 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Endżoj.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Pią 10:17, 13 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Mrrauu, takie widoki to ja mogę częściej :3 Wrzuta jeszcze dzisiaj, po czym aż do przyszłego tygodnia nic. Jutro mam chrzciny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Pią 11:52, 13 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Lecimy dalej. Zostały jeszcze 3 rozdziały...
Rozdział 20
Dobre rzeczy spotykają tych, co czekają (i czekają, i czekają)
Następnego ranka Castiel obudził się z rozsadzającym czaszkę bólem głowy, ale po tłustym bekonie, kawie i garści advili znowu poczuł się półczłowiekiem. W każdym razie wystarczająco, by iść do pracy. Razem z Deanem wtoczyli się na posterunek ok. 10 rano i spędzili następne dwie godziny wypełniając raport w sprawie wydatków oraz informując szefa o tym, czego się dowiedzieli w czasie pobytu w Sacramento.
- Więc mówicie mi, że ten detektyw z Sacramento – zaczął szef, marszcząc swoje imponujące brwi silniej niż zazwyczaj – pracuje nad naszą sprawą ze świadkami i informacjami, które wy, idioci, zostawiliście tam?
Castiel zamrugał i ściągnął brwi, zaś Dean gapił się na szefa poprzez zarzucone papierami biurko.
- I? Czekam na wyjaśnienia, panowie – powiedział komendant Turner i rozsiadł się w krześle, krzyżując sobie ręce na piersiach i patrząc to na Deana, to na Castiela.
- Prawdę mówiąc, to Pat-… detektyw Webster… jest tym, kto odkrył powiązania między ludźmi w Sacramento a tymi tutaj, którzy pracowali dla Azazela. Więc naprawdę musimy mu podziękować za otwarcie sprawy i za to, że pozwolił nam nad tym ze sobą pracować, proszę pana, w przeciwnym razie nadal błądzilibyśmy w ciemności w sprawie Midas Trucking i nigdy nie spotkalibyśmy się z Jessicą Moore, która okazuje się być naszym najcenniejszym środkiem na pozytywne skazanie Azazela i reszty jego szajki. Proszę pana.
Komendant uniósł jedną krzaczastą brew i uśmiechnął się powoli.
- W porządku. Zatem… wracać do pracy, wy obaj. Zidentyfikujcie wszystkie ogniwa w tym łańcuchu, żebyśmy mogli zamknąć tego gnoja.
- Tak jest.
Z grubsza połowa tej rozmowy nie dotarła nawet do mózgu Deana, bo w głowie dalej dudniło mu tak, jak od chwili, gdy rano otworzył oczy. Naprawdę, to było nie fair, że Cas mógł się pozbyć kaca jedząc coś tłustego i wypijając kawę, podczas gdy on wciąż czuł się tak, jakby któraś z ciężarówek Midas Trucking zrobiła sobie przejazd z jego głowy. Zauważył jednak błysk w oczach szefa, a znał go na tyle długo, by wiedzieć, kiedy któryś z jego chłopców mu zaimponował. Poszedł za Casem na zewnątrz i wrócili do biura, odzywając się do siebie dopiero po zamknięciu drzwi.
- Jak ty to zrobiłeś? – Dean lekko potrząsnął głową i natychmiast tego pożałował, ponieważ świat gdzieś przez kolejną minutę nie przestał się kręcić. – Znaczy się, ty mu praktycznie zatkałeś usta. To musi być jakiś rekord – wzruszył ramionami, kiedy Cas, siedzący przy swoim biurku po drugiej stronie pokoju, uniósł brwi. – Więc… jaki jest plan? Patrick się jeszcze nie odezwał, chyba, że mi czegoś nie powiedziałeś, a zeznania świadków i akta sprawy zostały w Sacramento.
- Szef zna mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, kiedy sobie z czymś poradziłem – powiedział gburowato Castiel, machnięciem ręki i bez kolejnego słowa zbywając wyraźną pochwałę Deana. Usiadł przy swoim biurku i westchnął, włączając komputer, po czym spojrzał na Deana, czekając, by urządzenie zastartowało. – Nie wiem, Dean. Ja też nie miałem wieści od Patricka…ale chciałbym go sprawdzić. Jego i Jessicę Moore. Czuję się… źle, zostawiając ją tam w Sacramento. Wiem, że jest ochraniana i prawdopodobnie bezpieczniejsza tam, niż tutaj, ale po prostu nie mogę… nie mogę się pozbyć wrażenia, że powinniśmy robić dla niej WIĘCEJ – zmarszczył się do siebie i ponownie odwrócił do komputera, którego ekran wreszcie ożył. – Mam 65 maili… - stęknął, po czym wskazał gestem na swój kubek, nawet na niego nie patrząc, i otwarł pierwszego maila. – Przysięgam, jeśli przyniesiesz mi dolewkę, to cię później wyliżę.
Dean nie mógł zrobić dużo więcej, niż zerwać się i przynieść wymaganą dolewkę. Kiedy Cas w rekordowym tempie wychylił gorący napój, jednocześnie przedzierając się przez maile, Dean wziął telefon i zadzwonił do Patricka. Najpierw oczywiście obowiązkowo pogadali o tym, jak minęły im święta i Dean z ulgą zauważył, że ton rozmowy między nim a Patrickiem nadal był przyjazny i lekki. Było to więcej, niż mógł kiedykolwiek marzyć. Jednak kiedy spytał o Jessicę Moore, Patrick ściszył głos i nieoczekiwanie zabrzmiał poważniej, niż Dean kiedykolwiek u niego słyszał.
- Jest pod ochroną, Dean. Nie widziałem jej od czasu waszego wyjazdu i nie mam pojęcia, gdzie ją trzymają. Myślę, że tak jest najlepiej, skoro Azazel miał kreta na waszym posterunku. Nigdy nie wiadomo, czy jeszcze ktoś nie trzyma z tym bydlakiem. Mam tylko nadzieję, że nic jej nie będzie. To tylko dzieciak… strasznie się czuję z jej powodu.
Dean, odkładając słuchawkę, nerwowo przygryzł usta i już wiedział, że Casowi nie spodoba się to, co miał do powiedzenia.
Castiel nachmurzył się, kiedy Dean wspomniał Jessicę i to, że Patrick nie znał nawet miejsca jej pobytu. Odchrząknął i po długiej chwili ciszy krótko skinął głową.
- On ma rację… nie wiemy, czy nie ma jeszcze jednego kreta… Meg Masters zniknęła, ale może być kolejny. Nie ma mowy o- …chwila… chwila… - urwał Castiel. Oczy mu pojaśniały i wyprostował się, po czym wyciągnął Deana z biura i poprowadził korytarzem na pustą klatkę schodową. Rozejrzał się wokół, gestem nakazując Deanowi milczenie tak, aby móc słuchać. Kiedy wreszcie uznał, że naprawdę byli sami, odezwał się cicho do Deana, a słowa padały mu pospiesznym szeptem. – Dean… a co, jeśli na posterunku wciąż JEST kret… co, jeśli moglibyśmy go wykorzystać dla naszych celów? – widząc zdezorientowaną minę Deana Castiel westchnął, po czym kiwnął głową. – Okej… słuchaj… planujemy się spotkać ze strażnikami Jessici, oni przekażą ją pod naszą opiekę, szef się pod tym podpisze, zaangażujemy w to agentów, wszystko się udaje… tyle tylko, że transfer tak naprawdę nie dochodzi do skutku. Co, jeśli pozwolimy im myśleć, że mogą nas napaść po drodze i zabrać Jess, ale że my tak naprawdę zastawimy na nich pułapkę? – był wyraźnie podekscytowany, szeroko otwarł oczy i silnie gestykulował.
Deanowi nie podobał się ten pomysł. Był niepewny i ryzykowny i mówiąc wprost, Dean nie wiedział nawet, czy wierzył w istnienie kolejnej wtyczki. Ale Cas był tego pewien, był pełen entuzjazmu i Dean wiedział, że jakakolwiek krytyka trafiłaby w niego rykoszetem.
- Nie podoba mi się to – powiedział w końcu, pomimo tego, że postanowił wspierać pomysł Casa. Ale jeśli jesteś tego taki pewien… jeśli jesteś absolutnie i w 100% pewien, że chcesz zaryzykować, to jestem z tobą.
Castiel wyprostował się, odsunął od Deana o pół kroku i zmarszczył się.
- Nic innego nie poskutkowało, Dean… Ja… pracowałem z Baltazarem nad tą sprawą przez ponad dwa lata… a w czasie czterech miesięcy naszej wspólnej pracy zbliżyliśmy się bardziej do przygwożdżenia tego sukinsyna, niż on i ja przez cały ten czas… po prostu… - urwał, potarł sobie twarz i przeczesał włosy, po czym opuścił je bezużytecznie po bokach - …muszę to zrobić. LA potrzebuje jego nieobecności. JESS potrzebuje rozliczenia z przeszłością… a ty… Dean, ty też na to zasługujesz – powiedział miękko, zrobił krok bliżej Deana i pocałował, powściągliwie i łagodnie, po czym odsunął się znowu. – Zaufaj mi. Proszę?
- Co jeszcze mógłbym powiedzieć po takiej płomiennej przemowie? – Dean parsknął śmiechem i wzruszył ramionami, łagodnie odwzajemniając pocałunek, po czym zwrócił się w stronę drzwi. – Chcesz powiedzieć szefowi? Bo ja na pewno nie będę próbował go przekonywać…
Pomimo wszystkich jego wątpliwości Rufus faktycznie zaaprobował plan Castiela. Dean patrzył, jak szef i Castiel omawiali szczegóły, czując niedowierzanie i czując się złapanym na nieuwadze. Castiel był tak pełen entuzjazmu, tak bardzo chciał przymknąć Azazela i jego organizację, że Dean nie mógł nie podziwiać jego nieustającej determinacji. Szef porozmawiał z kierownictwem w Sacramento i zapanowało napięcie w sprawie przenoszenia kluczowego świadka, ale Rufus pociągnął za kilka sznurków i zaledwie 1,5 tygodnia później wszystko zostało ustalone. Dean nie mógł za bardzo uwierzyć w to, jak szybko wszystko się poukładało, nie miał też pojęcia, jakim cudem Castiel i szef tak szybko przygotowali fałszywy transfer, do tego prawie bez problemów.
Ubocznym efektem dzielenia łóżka z partnerem było w tym czasie to, że Dean tak naprawdę niewiele miał z Castiela. Obstawał przy swej początkowej opinii w sprawie planu, wciąż nie był temu zbyt przychylny – ale Cas jakimś sposobem uznał to za jego wycofywanie się, że Dean nie chciał pomagać tak wiele, jak mógł. Żaden z nich o tym nie mówił, ale Dean wiedział, czuł, że Cas odrobinę się od niego odsuwał, i zastanawiał się, czy było to coś, co tamten musiał po prostu zrobić sam. Od samego początku pojawił się związek między Jess a Casem i choć Dean nie wiedział, co go wyzwoliło, to wiedział, jak ważne to było dla Casa. Nie chodziło tylko o bezpieczeństwo Jessici Moore, ale też o ostateczne zamknięcie tej cholernej sprawy. Cas mówił o rozliczeniu z przeszłością, a Dean stwierdził, że, tak, nie tylko Jess tego potrzebowała…
Do faktycznego transferu i zatrzaśnięcia pułapki zostało jeszcze tylko parę dni. W międzyczasie Castiel i Dean stali się „nieostrożni”; zostawiali komputery włączone, dokumenty na biurkach, a drzwi niezamknięte na klucz. Castiel uznał, że jeśli kret istniał, to on lub ona z pewnością przeczesaliby papiery i maile, nawet, jeśli nigdy nie było śladu bytności nikogo w ich biurze.
Paru ludzi w departamencie przykuło uwagę Castiela, który dostawał coraz większej paranoi na punkcie szpiega, choć nigdy tego po sobie nie pokazywał. Ruby z VICE zawsze wydawała się zbyt zadowolona z pracy, która obejmowała udawanie dziwki i codzienne rozmowy z mętami. Miała też skłonność do nadużywania przemocy i była więcej niż raz spisywana za „zbytnią brutalność”. Castiel nie był pewien, czy o to tu chodziło, poza tym jeszcze przynajmniej czterech innych ludzi podejrzewał o nielojalność względem wydziału.
Jednak nie wspomniał o tym Deanowi. Zachowanie Deana w ostatnim czasie, kiedy przygotowywali pułapkę, było… dziwne, mówiąc oględnie. Zachowywał się z dystansem i zimno, a potem ogniście i namiętnie i przechodził od jednego ekstremum do drugiego niczym wahadło.
Jednak to się tak naprawdę nie liczyło, jako że Castiel się w 100% zaangażował; miał tylko jedną szansę i nie zamierzał jej zmarnować.
- Jestem zmęczony, Dean… po drodze do domu powinniśmy kupić jakieś jedzenie, odpocząć. Musimy jeszcze trochę omówić jutro rano przed spotkaniem z szefem i grupą SWAT.
Praca z Casem stała się ostatnimi czasy trudna. Ponieważ to było tylko to. Praca. Przyjeżdżali tam wcześnie rano i zostawali do późna, jedli lunch w obskurnej kafejce na rogu (by dać szpiegowi okazję do przeszukania im biura), a wieczorem zamawiali chińszczyznę lub pizzę. Minął tydzień, od kiedy Cas ostatnio spał z Deanem, naprawdę z nim spał. Ponieważ, choć zasypiali nawzajem w swoich objęciach, to Dean nie umiał nie myśleć, że Castiel błądził myślami gdzie indziej, przy Jessice, i że skupiał się na krecie, którego istnienia tak był pewien. Więc Dean nie był za bardzo w dobrym nastroju. Był zmęczony, prawie wyczerpany, a na dobitkę napalony i sfrustrowany.
Przyszedł kolejny dzień, a może powinien powiedzieć, że noc, Castiel wyprowadził ich na zewnątrz, do swojego samochodu, mówiąc o jedzeniu na wynos i cichym wieczorze w domu, i Dean już nie mógł tego dłużej znieść. Trzaśnięciem zamknął dopiero co otwarte drzwi i ponad dachem spojrzał na partnera płomiennym wzrokiem.
- Tak, naprawdę powinieneś odpocząć – wypluł z siebie, zarzucając sobie pasek od torby na ramię i robiąc krok w stronę krawężnika. – Hej, wiesz co? – ciągnął fałszywie radosnym tonem. – Nawet nie będę cię dziś rozpraszał, później mi podziękujesz! – uniósł dłoń i wezwał taksówkę w niewielkim nocnym ruchu, nawet nie patrząc ponownie na Castiela.
Castiel stał tam oszołomiony, kiedy Dean wskoczył do taksówki, a gdy ruszyła, nawet nie trudził się patrzeniem. Zmarszczył się, czując się skrzywdzonym i trochę porzuconym. Polegał na wracaniu do domu z Deanem, na odprężaniu się na kanapie i tuleniu się do siebie w nocy tak, jak to robili od… Boże… ponad miesiąca? Czy to naprawdę było tak krótko?
Zmarszczył się do siebie, zaskoczony tym, że przyzwyczaił się do obecności Deana w swoim życiu, do tego, że był stałym jego elementem, i że stało się to tak szybko. A teraz miał wrażenie, jakby zerwano plaster ze starej rany i te dręczące słowa, jakie wypowiedział do niego Dean całe miesiące temu, powróciły.
„Jesteś tylko przerażonym małym chłopcem, który nie wie, jak żyć samemu.”
Castiel odetchnął drżąco, zdając sobie sprawę, że te słowa były prawdopodobnie prawdziwsze, niż by kiedykolwiek chciał przyznać. Wszedł powoli do samochodu i pojechał do domu, nie kłopocząc się jedzeniem, ponieważ całkowicie stracił apetyt.
Położył się na kanapie, w pełni ubrany, i pozwalał, by gadanie i migające światła płynące z telewizora obmywały go, otępiały go. Castiel nie był pewien, jak sobie z tym poradzić; wiedział, że Dean na odchodnym był wściekły, odbiegając od niego niczym burza i wsiadając do taksówki. Ale nie wiedział, co robić.
Usiadł i westchnął, po czym podszedł do komputera i uruchomił prywatną pocztę, piąty raz tego dnia sprawdzając, czy nie przyszedł mail od Jessici. Tym razem, w przeciwieństwie do pozostałych czterech, jeden był. Wyszczerzył się do siebie i otwarł wiadomość, dziękując po cichu szefowi za ten rzadki luksus, nawet, jeśli była to część pułapki. Ochoczo przeczytał porcję tekstu, który szczegółowo opisywał, jaka się czuła znudzona i jak bardzo chciała robić coś innego, niż czytanie tych paru książek, jakie były na wyposażeniu domu, czy też pokonywanie swoich „psów stróżujących” w szachy piętnasty raz z rzędu.
Castiel poczuł ściskanie w piersi, kiedy powiedziała mu, że cieszyła się, iż go spotkała, iże ze wszystkich, których spotkała od czasu, kiedy ją uratowano, on jeden zdawał się rozumieć, jak bardzo pragnęła ujrzeć Azazela w więzieniu, a najlepiej martwego.
Castiel potrzebował chwili, zanim odpowiedział.
„Jess,
Wiem, że chętnie ujrzysz Azazela ponoszącego karę za swe zbrodnie, i gdyby to zależało ode mnie, to zostawiłbym go w pokoju z tobą i aluminiowym kijem… ale nie zależy. Odbędzie się proces, który zapowiada się na długi. Muszę wiedzieć, że ci to pasuje.
Ustalono, że przeniesiemy cię pojutrze. Wiem, że twoi opiekunowie (choć psy stróżujące to naprawdę odpowiedniejsze określenie) dobrze się tobą zajmą, ale niecierpliwię się, by zobaczyć cię w rękach ludzi, których znam osobiście i którym ufam, chcę się upewnić, że jesteś bezpieczna.
Śpij dobrze, Jess,
Castiel
PS. Wyzwij ich na „Szpiega” lub „20 pytań”. Zdziwisz się, ile czasu może upłynąć.”
Castiel zamknął pocztę i westchnął, marszcząc się do siebie. Nienawidził tego, że musieli ją włączyć do tej prowokacji i również zasłonić wzrok, co było częścią pułapki, nawet, jeśli wiedział, że tak było najlepiej, jeśli miało to wypaść wiarygodnie. Jeden z kilki facetów z IT, których zdołali w to wmieszać, zdołał wyśledzić, że do maila Castiela ktoś się włamał; hasło nie uległo zmianie, ale ktoś już od miesięcy czytał jego osobiste i służbowe maile, dobrze przed tym, jak Dean dołączył do wydziału.
Pomysł, że ktoś zrobił to bez jego wiedzy, przyprawił Castiela o ciarki, kiedy się o tym dowiedział. Teraz jednak używał własnych metod szpiega na własną korzyść i modlił się, by to zadziałało tak, jak tego chcieli.
Ponownie zerknął na telefon – ani jednej wiadomości od Deana. Castiel ściągnął brwi, po czym westchnął i wstał, by iść do łazienki. Musiał odpocząć, jeśli miał pomagać jutro prowadzić grupę śledczych.
Dean tej nocy nie spał i przez jakiś czas po prostu leżał na kanapie, szeroko otwierając oczy i niewidzącym wzrokiem gapiąc się na sufit. Cienie tańczyły na ścianach i wkrótce latarnia przed jego oknem zaczęła migać, a Deana kusiło, by wziąć swoją służbową broń i strzelić w nią. Myślał, że w którejś chwili musiał zasnąć, ponieważ, kiedy następnym razem otwarł oczy, na zewnątrz niebo było już jasne. Plecy bolały go jak skurwysyn i wciąż miał na sobie wszystkie ciuchy. I wciąż był zły na Casa. Tak, może powinien był zostać, może, nie, poprawka, chciał nawrzeszczeć na Casa, chciał, by Cas nawrzeszczał na niego – chciał się kłócić, chciał powiedzieć temu pracoholicznemu sukinsynowi, że nie na to się pisał i że nie pozwoli, by on robił to jemu, robił to im. Ale uciekł, wskoczył do taksówki i uniknął konfrontacji. Ponieważ, naprawdę, nie mógł oczekiwać, że Cas za nim pobiegnie, że pojedzie za nim do domu i będzie go błagał o wybaczenie. Więc Dean w jakiś sposób myślał, że spędzona oddzielnie noc mogła być czymś dobrym, czymś, czego potrzebowali. Kiedy jednak około południa pokazał się w pracy, ponownie przybrał poważną minę, nonszalancko wkraczając do biura. Castiela nie było i Dean przypomniał sobie, że dziś miało się odbyć spotkanie w sprawie wielkiego zadania. Szykowały mu się kłopoty za niestawiennictwo, Dean o tym wiedział, ale akurat teraz nic go to nie obchodziło.
Castiel wiedział, że spotkanie poszło dobrze, kiedy ok. 11.30 wszyscy wyszli z zaciętymi minami i praktycznie wibrując energią. Zamierzali pozbyć się Azazela i jego grupy, raz na zawsze. Miał pewność, że wszystko szło zgodnie z planem, i spędził następną godzinę na rozmowie z szefem o wszystkich możliwych scenariuszach, które się mogły pojawić, i jak ich uniknąć.
Kiedy wreszcie wrócił do biura ok. 12.40, zszokowany ujrzał Deana siedzącego przy swoim biurku.
- …Jesteś – wymruczał, zamykając za sobą drzwi, a hałas dobiegający z pozostałej części posterunku przycichł. – Nie myślałem, że się dzisiaj pojawisz… skoro rano przegapiłeś spotkanie – jego ton był gryzący; Castiel w drodze do biurka poluzował sobie krawat, ze stukiem odstawił kubek kawy na biurko i zaklął, kiedy trochę ciemnego płynu wylało się na drewno.
Dean tylko wzruszył ramionami, patrząc, jak drugi mężczyzna chusteczką wycierał stół.
- To twoje dziecko, Castiel, jestem pewien, że sobie beze mnie poradziłeś.
Odwrócił się z powrotem do ekranu swojego komputera; nawet jeszcze się nie potrudził, by go włączyć. Cisza między nimi ogłuszała, a Dean boleśnie przypomniał sobie tamten czas, kiedy Cas ignorował go po tym, jak on początkowo okazał swoje zainteresowanie, jak Cas unikał go po tym, jak on wyznał mu miłość, czas, kiedy on i Patrick się umawiali… Było już zbyt wiele milczenia i Deana chyba by trafił szlag, gdyby pozwolił kolejnemu z nich zaciemnić ich związek.
- Nie jestem teraz szczęśliwy – ogłosił, i nie było to naprawdę nic szokującego czy zaskakującego, ale Cas i tak podniósł wzrok, patrząc na niego pytająco i szeroko otwierając oczy. – Wiem, że ta sprawa jest dla ciebie ważna, dla mnie też. W razie, gdybyś zapomniał, to mnie porwano i torturowano. Ale to nie jest warte tego wszystkiego – urwał, pokazując gestem na zawalone biuro, na walające się wszędzie akta i dowody. – Nie warto z tego powodu odpuszczać sobie życia i rujnować naszego związku – wstał wreszcie i podszedł do Castiela. Stanął tuż przed nim i spojrzał mu w oczy, a w jego własnych malował się wyraźny strach i zmartwienie. – Chcę żyć, Cas… chcę żyć z tobą. I nie chcę gadać, myśleć ani, kurwa, śnić o Azazelu, nie mogę… po prostu nie mogę tak funkcjonować, nie, kiedy żyjesz tylko dla pracy, tylko dla tej sprawy, to za dużo, rozumiesz?
Umilkł ponownie, na ostatniej sylabie załamał mu się głos. Przez ostatnie kilka miesięcy poprawiało mu się, zwłaszcza zaś przez ostatnie parę tygodni; od czasu, kiedy on i Cas się zeszli, jego koszmary osłabły, a nawet zniknęły. Cas znał jego słabości, jego punkty zapalne, i robił wszystko, by ich unikać. Dean już od tygodni nie miał przebłysków. Ale im bardziej Cas angażował się w tę sprawę, tym mniej zajmował się Deanem; Dean wiedział, że tu wcale nie chodziło o niego, do licha, nigdy nie chciał być tym słabym, tym, którym trzeba się było zajmować, ale był… potrzebował tego i chciał. I żałował, że musiał powiedział o tym Casowi, chciał, by Cas ujrzał, jaki on był nieszczęśliwy. Ale Cas tego nie dostrzegł, a Dean naprawdę, naprawdę próbował go nie obwiniać. Kurwa, poczuł w oczach łzy i nie był nawet pewien, czy to ze złości, rozczarowania czy smutku.
Castiel zesztywniał, kiedy Dean zaczął początkowo mówić, nazywając go pełnym imieniem, czego od ich pierwszego spotkania nie robił często. Spojrzał w górę i napotkał wzrok Deana, a potem słuchał mówiącego mężczyzny, który stopniowo miał w oczach coraz więcej łez i robił się coraz bardziej nerwowy.
Kusiło go, by zaofiarować Deanowi chusteczkę, ale nie był pewien, czy Dean uznałby to za pokojowy podarunek, jakim miałaby być, czy za protekcjonalne traktowanie, więc zatrzymał to dla siebie. Jednak ta myśl w następnej chwili całkiem wyleciała mu z głowy, kiedy Dean powiedział, że „sprawa nie była tego warta”. Zwinął dłonie w pięści i zagapił się na Deana, rytmicznie zaciskając szczękę, pozwalając przed odpowiedzią, by mężczyzna skończył swą tyradę.
- Nienawidzę być tu dupkiem, Dean… ale tu nie chodzi o ciebie. W każdym razie nie tylko o ciebie. Chcę zamknąć tę sprawę z wielu powodów… Z powodu ciebie, z powodu Jess… a najbardziej chcę to zrobić dlatego, by już nikt nie zginął z rąk Azazela… było już zbyt wiele śmierci… - westchnął, wstał i przeczesał sobie swoje i tak już rozczochrane włosy. Wyglądał na zmęczonego; skórę miał żółtawą, a pod każdym okiem ciemne sińce. – Rozumiem, że jesteś zdenerwowany… ale nie sądzę, byś też dostrzegał mój punkt widzenia… Mam szansę go powstrzymać… WRESZCIE powstrzymać Azazela. On zabił mojego partnera… mojego kochanka, Dean. Baltazar zmarł w moich ramionach z powodu tego ścierwa… a ja mam okazję sprawić, by już nikogo nie skrzywdził. Więc przepraszam, że przez ostatnie dwa tygodnie nie byłem dla ciebie idealnym chłopakiem i że koncentrowałem się na czym innym… ale teraz nie mogę podejmować żadnego ryzyka. Muszę to zrobić. Dean, musisz to zrozumieć… - Castiel oparł dłonie płasko na biurku, oblizał dolną wargę i sfrustrowany westchnął ciężko. – Możesz, proszę, po prostu spróbować okazać mi cierpliwość? Jeszcze tylko jeden dzień, Dean, to wszystko, o co proszę – Castiel cicho błagał Deana o zrozumienie, przygaszony i zgarbiony. Chciał, by to się skończyło, tak bardzo, że aż go bolało, a te wyrzuty ze strony Deana były ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował.
Dean ciężko przełknął, słuchając przemowy Casa. I miało to w pewien sposób sens, oczywiście, że Dean wiedział, jakie motywy kierowały Casem w tej sprawie. Jednak pusty wyraz jego twarzy nie zniknął, nawet, kiedy pozwolił partnerowi skończyć i powoli kiwnął głową.
- Jesteś pewien? – przygryzł dolną wargę i patrzył, jak Castiel uniósł wzrok znad podłogi. – Cas, możesz mi naprawdę obiecać, że pojutrze to wszystko się skończy? Poświęciłeś tej sprawie ponad dwa lata swego życia… skąd możesz mieć pewność, że po prostu… tak łatwo zdołasz ją sobie odpuścić? – westchnął, potarł sobie twarz i przeczesał włosy, lekko potrząsając głową. – Okej – powiedział, choć nie było żadnego wyraźnego powodu co do zmiany zdania. – Prosisz mnie o cierpliwość i będę, spróbuję być. Wierzę ci, kiedy mówisz, że jutro to wszystko się skończy. Po prostu… - urwał ponownie, rozważając swoje następne słowa, zanim je cicho i ostrożnie wypowiedział - …nie bądź obcym… proszę…
Nie zaczekał na odpowiedź Casa, ale tym razem nie uciekł, po prostu nie chciał ani nie oczekiwał po tych słowach żadnej odpowiedzi. Obaj się wypowiedzieli, dowiedzieli się nawzajem o swoich myślach i nadziejach, o swoich życzeniach i obawach i na razie było to wszystko, co musieli wiedzieć. Dean wysłuchał reprymendy od szefa i przyjął ją bez słowa, co Rufusa nieco zatkało i szef ostatecznie pokrótce wprowadził go w to, co było omawiane na spotkaniu.
Kiedy później wrócił do biura, Cas dreptał wokół pomieszczenia, przypinając kawałki papieru do ściany i łącząc je szpilkami i nićmi. Dean obserwował go przez chwilę, po czym ruszył na drugą stronę biura i zaczął wkładać do pudeł rozrzucone akta i papiery. Żaden z nich nie odezwał się ani słowem, kiedy Dean uprzątał bałagan, jakim było ich biuro, od kiedy tylko pamiętał, a Cas dalej przygotowywał się do najważniejszego dnia w swojej karierze, może nawet w życiu.
Zostali do późna, jak zwykle, i kiedy ok. 23.00 Andy wpadł z dwoma kubkami kawy i zapytał, unosząc brwi, co tu nadal robili, Dean tylko się uśmiechnął i wziął kubki, po czym życzył stażyście dobrej nocy. Dopiero kiedy podniósł wzrok znad dokumentów dotyczących fałszywego transferu, jakie przeglądał już od ponad godziny, i znalazł Casa zwieszonego nad biurkiem, z zamkniętymi oczami i spokojnie oddychającego, Dean wyłączył lampkę na biurku i podszedł, by go ostrożnie obudzić.
- Jedźmy do domu – wymruczał mu w ciepłą skórę tam, gdzie szyja łączyła się ze szczęką, a po lekkim ugryzieniu właśnie tam Cas zerwał się niemal natychmiast.
Cas przez ostatnie parę dni wyglądał okropnie i kiedy Dean wiózł ich do domu i obserwował od czasu do czasu we wstecznym lusterku drzemiącego mężczyznę, uświadomił sobie, jak bardzo ta sprawa wpływała na jego fizyczne i emocjonalne samopoczucie. Pomógł kochankowi wejść po schodach do mieszkania, a potem położyć się na łóżku, zdjął sobie buty i skarpetki, po czym rozpiął spodnie i koszulę. Odsunął się potem, ściągnął swoją koszulę przez głowę i poszedł umyć zęby.
Do czasu, kiedy weszli do mieszkania, wydawało się, że Castiel złapał wiatr w żagle. Energia mu wróciła i, zdejmując buty i skarpetki, usiadł na brzegu łóżka i uświadomił sobie, że Dean miał rację. Ani razu nie uprawiali seksu od czasu, kiedy zaczął planować zasadzkę; ledwo znajdował czas na prysznic, a co dopiero na okazanie Deanowi swoich uczuć do niego poprzez miękki dotyk i ostry, mocny seks. Przełknął poczucie winy i poluzował sobie krawat, po czym wstał i poszedł do dołączonej łazienki, w której stał prawie nagi Dean ze szczoteczką w ustach.
Spotkali się wzrokiem w lustrze i Castiel podszedł bliżej, objął Deana w talii, a następnie pocałował w ramię. Wymruczał miękko jego imię i poczuł wdzięczność, że Dean tylko tego potrzebował, aby odłożyć szczoteczkę i szybko wypłukać sobie usta, po czym odwrócił się w ramionach Castiela, by go pocałować. Całowali się długą chwilę, Castiel przyciskał Deana do blatu, a Dean leniwie zarzucił mu ramiona na barki. Przez chwilę był to tylko mocny dotyk ust, a potem Cas wysunął język, czując jego obcy dotyk na własnych spierzchniętych ustach. Nie umiał sobie nawet przypomnieć, kiedy się ostatnio tak całowali, i w piersi narosło mu poczucie winy.
Odsunął się po chwili, a Dean wydał z siebie rozkoszny dźwięk niezadowolenia z wyraźną frustracją na twarzy.
- Cii… ja nie przestaję – załagodził, wiedząc, że minie Deana zaraz zacząłby towarzyszyć okrzyk „Cas, co jest, do cholery?!”. Powstrzymał to powolnym uśmiechem i wziął Deana za rękę, po czym pociągnął go z powrotem do sypialni i pchnął do tyłu tak, że mężczyzna padł plecami na łóżko.
Cas rozebrał się szybko, czerwieniąc się i czując, że całe ciało mu zapłonęło, kiedy Dean nisko gwizdnął z uznaniem. Wtedy było już łatwo po prostu wspiąć się na łóżko i nakryć ciało Deana swoim, całując go znowu powoli i słodko, badając nawzajem swoje usta, jakby to był pierwszy raz. Castiel naparł w dół na Deana, a dwie pary bokserek już im przeszkadzały, identycznie mokre tam, gdzie obaj już byli twardzi i gotowi. Castiel przesunął się w dół po szczęce Deana, całując raz za razem jego piegowatą skórę, skubiąc ścięgno i liżąc zagłębienie przy obojczyku, po czym młodszy mężczyzna zadygotał i westchnął.
Nie spieszył się, obojętny na fakt, że było późno, że obaj musieli wcześnie wstać, Nic z tego nie miało znaczenia w ukryciu sypialni Deana, gdzie jedyną troską Casa było rozebranie partnera na czynniki pierwsze cal po wspaniałym calu. Zsunął się jeszcze dalej w dół, przesunął językiem po ciemnym sutku, dopóki nie stwardniał, przygryzł go zębami, aż Dean nie zaczął dyszeć i wyginać się pod nim. Cas zajął się drugim w taki sam sposób, ignorując bełkotanie Deana, wciąż od nowa gładząc długimi palcami płaszczyzny jędrnych mięśni pokrytych gładką skórą. Przejechał nosem wzdłuż długiej linii rozdzielającej ciało Deana na pół; mięśnie brzucha zadrgały, kiedy Cas je podgryzł, tuż obok pępka, w tym niewielkim miejscu, które ukrywało tłuszcz pod skórą i nie przypominało ciała modela – i czyniło Deana jeszcze bardziej godnym pożądania.
Był człowiekiem, wręcz frustrująco doskonałym z powodu swoich wad, ponieważ ostatecznie to one tworzyły tak wspaniałą całość; osobę, którą Dean był, mężczyznę, którego Cas w czasie minionych miesięcy poznał… i pokochał; który był najlepszym człowiekiem, jakiego Cas kiedykolwiek spotkał. I wiedział, że był już najwyższy czas mu to powiedzieć.
- Jesteś… najwspanialszą osobą… - ściągnął bieliznę Deana w dół po jego nogach i odrzucił ją, z westchnieniem całując dopiero co odsłoniętą skórę - …jaką kiedykolwiek spotkałem… nigdy nie przestajesz mnie zaskakiwać… sprawiasz, że pytam sam siebie, czego chcę od życia, czego potrzebuję…
Polizał główkę fiuta Deana, ssąc ją powoli i lekko niczym lizak o smaku, od którego Castielowi zakręciło się w głowie, i mężczyzna jęknął nisko, głosem stłumionym przez członka w swoich ustach. Cas opuścił się niżej, powoli liżąc i ssąc i zwilżając skórę; oblizał się, kiedy poczuł, jak jego własne usta zahaczyły się o skórę, kiedy próbował zejść nimi jeszcze dalej; spierzchnięta skóra otaczająca fiuta Deana rozciągnęła się tak, że pękła i zaczęła kłuć. Ale było warto, kiedy główka szturchnęła go w tył gardła; Cas przełknął, walcząc z ochotą zadławienia się tym najściem, i zerknął w górę, by przyjrzeć się twarzy Deana.
Kiedy tego ranka skonfrontował się z Casem w biurze, Dean nawet za milion lat by nie pomyślał, że ten dzień tak się skończy. Leżał na plecach, rzucając biodrami, a całe ciało dygotało mu pod zdolnymi palcami i językiem Castiela. Im niżej mężczyzna się zsuwał, tym głośniej Dean błagał o ulgę, a kiedy usta kochanka zamknęły się na jego długości, Dean stęknął tak, że nawet w jego uszach zabrzmiało to prawie nieludzko. Pomiędzy zdyszanymi oddechami i rozpaczliwym bełkotaniem wypowiedział imię Casa, po czym natrafił dłońmi na rozczochrane włosy i przeczesał ciemne sploty palcami, drapiąc ciepłą skórę.
- Cas… proszę… - tylko tyle z siebie wyrzucił, zanim Cas nie zaczął ssać go ponownie, i Dean skurczył się do jęczącej niespójnie kupki oraz ponownego chwytania i ciągnięcia.
To było więcej, niż mógł marzyć, a słowa, które zaledwie parę chwil temu wypowiedział Castiel, pełne były takiej autentycznej czułości, że Deana aż ścisnęło w piersi z uczucia.
Za każdym razem, kiedy Dean ciągnął go za włosy, Castiel czuł ściskanie w brzuchu, a fiut dygotał ,u z pragnienia. Tak rozpaczliwie chciał po prostu pogrążyć się w Deanie i nigdy nie wrócić na powierzchnię, ale wiedział, że nie mógł. Nie teraz. Teraz był czas na powolne ruchy i słodkie słowa, aby okazać Deanowi, ile ten dla niego znaczył, aby wynagrodzić mu to, jakim był palantem przez ostatnie parę tygodni. Wessał go w siebie aż do nasady i rozsunął mu nogi, unosząc je w górę, aż wreszcie Dean posłuchał i oparł się stopami na łóżku. Castiel z powrotem podjechał ustami do góry i zaczął ssać główkę, przyciskając językiem jej spodnią stronę, na zmianę drażniąco i lekko oraz silnie i nieustępliwie.
Po chwili tych zabiegów odsunął się z mokrym, obscenicznym dźwiękiem, rozbrzmiewającym głośno w pokoju, który, jeśli nie licząc jęków Deana, był raczej cichy.
- Nie zamierzam się z tobą spieszyć… pozwolisz mi, Dean? – zapytał Castiel, zjeżdżając w dół, by lizać i ssać pomarszczoną skórę jąder Deana, a potem jeszcze dalej, unosząc uda Deana w górę i zmuszając go do zwinięcia się w łuk. Podziałało, dzięki czemu dziurka Deana ukazała się oczom Castiela; drgająca skóra wręcz błagała go o uwagę. Cas zadygotał, bo pragnienie, by zanurkować i wziąć Deana na ostro, niemal go przytłaczało – zamiast tego działał powoli, całując bladą skórę i wodząc po niej językiem, aby zrobiła się śliska i mokra, zanim wsunął się do środka, zamknął usta na skórze i zaczął ssać, mocno i ostro; każdym drażniącym ruchem wpychał się do środka.
Prawdę mówiąc, Dean nie sądził, by Cas naprawdę oczekiwał odpowiedzi, a nawet, jeśli tak, to Dean byłby niezdolny mu jej udzielić. Za bardzo był zajęty jęczeniem na cały głos i próbami, aby nie objąć Casowi głowy nogami czy ogólnie nie zrobić czegokolwiek, co było konieczne, by przyciągnąć Casa jeszcze bliżej, aby ich ciała faktycznie się ze sobą stopiły. Czuł, jak drgał pod ustami Casa, a potem jego język wsunął się w niego i Dean pomyślał, że zaraz całkiem oszaleje. Przez jedną nieskończoną, cudowną chwilę widział gwiazdy, a kiedy wreszcie zdołał ponownie otworzyć oczy, widok zdecydowanie zapierał mu dech w piersiach. Cas miał zamknięte oczy, obejmował mu nogi, aby je ustabilizować, a nacisk był po prostu odpowiedni. Reszta jego twarzy zniknęła – i Dean musiał przełknąć gulę w gardle na samą myśl o tym – pomiędzy jego nogami. Gorące usta spoczywały mu przy dziurce, a nos dmuchał ciepłym powietrzem na krocze i spodnią stronę jąder. Było to cudownie doskonałe i gdyby Dean tak bardzo nie pragnął, by Cas go zerżnął, to chciałby, aby to się nigdy nie kończyło.
- …takkk… tak, proszę… nie przestawaj, nie przestawaj…
Castiel jęknął z ustami przy wejściu Deana, wpychając swój język jeszcze głębiej do środka i tak naprawdę to posuwając nim mężczyznę; płynęły niezdarne, śliskie dźwięki, kiedy ssał go i lizał i próbował z całych sił trzymać drżące ciało Deana. Wiedział, że zostawi mu siniaki od tego, jak mocno naciskał mu na uda, praktycznie zginając mężczyznę na pół, aby jego dziurka wciąż była tak odsłonięta. Wreszcie puścił i zamiast tego rozsunął Deanowi pośladki. Odsunął się nieznacznie.
- Trzymaj nogi w górze, pod kolanami… - polecił. – Tak, właśnie tak, kurwa… Dean, jak dobrze… - ponownie ukrył twarz w środku, liżąc mocniej i kciukami rozsuwając dziurkę; Castiel jęknął razem z Deanem, kiedy wreszcie, wreszcie po prostu wcisnął do środka mokry palec, liżąc wokół, dopóki nie wślizgnął się bez przeszkód. Przez chwilę utrzymywał lekkie, łatwe tempo, po prostu gładko pchając jednym palcem, ale gdy tylko Dean otwarł się nieco bardziej, Castiel zaczął ssać krawędź, mocząc skórę Deana i wpychając drugi palec. Przekręcił palcami w ciele Deana, zginając je i rozsuwając, otwarł szeroko oczy, kiedy Dean się wokół nich rozluźnił, a na koniec niemal się zadławił, kiedy Dean drgnął, ściskając jego palce mocno razem.
- Kurwa… Dean, jesteś tak cholernie ciasny… skarbie, daj mi lubrykant, potrzebuję czegoś więcej niż śliny, jeśli chcesz mnie w sobie poczuć.
Kurwa, kto by powiedział, że Castiel tak nieźle świntuszył? Dean zdecydowanie nie zauważył tego tak, jak teraz, i był zachwycony. Zawsze uwielbiał głos Casa, głęboki, ale pełny tembr, który wibrował w nim jak najcudowniejszy orgazm nawet w czasie czytania menu lub znaków drogowych. Słysząc, jak mężczyzna mamrotał te nieprzyzwoitości przy jego własnym ciele, Dean dosłownie oszalał. Odsunął się nieznacznie i sięgnął do szuflady nocnego stolika po lubrykant i gumki, które leżały tam nietknięte od minionych dwóch tygodni.
Szybko wrócił do poprzedniej pozycji, z gotowością uniósł nogi i oblizał się na widok Casa, kucającego między nimi na powrót. Myśl o tym, że znowu poczuje go w sobie, niemal wystarczyła, by posłać go na szczyt, taki był wrażliwy.
- Cas, nie mogę się doczekać, żebyś mnie znowu zerżnął – wydyszał w chwili, w której Cas ponownie polizał go po całej długości, a ostatnie parę słów utonęło w niskich jękach. – Chcę, żebyś to zrobił, tak bardzo cię pragnę…
Po słowach Deana Castiel zadygotał, jęknął i mocniej wepchnął w niego palce, całując mu delikatne wnętrze ud. Usiadł i wolną ręką złapał lubrykant, kciukiem zrzucił wieczko i pokrył zimnym, przezroczystym płynem swoje palce, obserwując bardzo uważnie, jak spływał mu po palcach, a kiedy je rozsunął, również do wewnątrz ciała partnera.
- Dean… taki piękny – wymamrotał miękko, wodząc wzrokiem przez tors Deana do jego twarzy. Znowu wcisnął palce aż do końca i uśmiechnął się powoli i szeroko, kiedy Dean krzyknął i wygiął się w łuk, błagając o więcej, mocniej, szybciej. Jednak Castiel nie ugiął się i po prostu działał w równym, stałym tempie, dopóki Dean nie był gotów na trzy palce. Wiedział, że to piekło i ciągnęło, sądząc po tym, jak Dean zasyczał, więc szybko pochylił głowę i z powrotem wessał fiuta Deana do ust, obrabiając go, dopóki znowu w pełni nie stwardniał i zaczął jęczeć, nawet mając w sobie trzy palce.
Minęło za dużo czasu… Castiel powoli wycofał dłoń, kiedy uznał, że Dean był gotowy, po czym złapał gumkę i drżącymi rękami rozerwał pakiecik.
- Gotów? – zapytał, nakładając ją sobie aż do nasady, przytrzymał ją tam, po czym mocno ujął swego fiuta, boleśnie, ale nie chciał, by to się za szybko skończyło.
Dean wodził wzrokiem za każdym ruchem kochanka, patrzył, jak on go otwierał i jak zakładał sobie gumkę, a po jego pełnym wahania pytaniu mógł tylko zachichotać.
- Proszę pana, urodziłem się gotów.
Castiel spojrzał na niego, unosząc brew, po czym parsknął śmiechem i lekko klepnął go w tyłek.
- Mówię poważnie, Cas… jestem gotów. Potrzebuję cię.
I wtedy Cas był już w środku, z powrotem tam, gdzie było jego miejsce, a Dean jednocześnie poczuł się rozdarty oraz stopiony razem. Ustalili razem powolny, leniwy rytm, może trochę zbyt beztrosko, zważywszy na porę oraz ważne zadanie czekające ich rano, ale żaden z nich się nie przejął. Czas uciekał i pchnięcia zyskały na prędkości i sile, a oddech Deana zmienił się z nieustannych słodkich jęków w szaleńcze dyszenie.
- Cas… och… j-już prawie…
Castiel pochylił się nad Deanem, otaczając go swoimi ramionami, spoczywającymi mu po obu stronach głowy, niczym klatką. Całował go głęboko, dopasowując się do pchnięć w ciało kochanka, silnych i napierających. Nie trzeba było długo czekać, by poczuł zbliżający się orgazm, rosnący w nim i zwijający mu się w dole brzucha żarem, wspinający się w górę kręgosłupa i grożący pochłonięciem go w każdej chwili.
- Dean… j-ja też… kurwa… - wydyszał i pocałował Deana znowu, mocno i gryząco, złapał go za dłonie i splótł ich palce, nie tyle przyciskając kochanka do łóżka, co trzymając się go i ponownie kwiląc jego imię. – Tak blisko… k-kurwa, Dean – Castiel zdołał puścić jedną rękę, sięgnął między nich, złapał fiuta Deana i zaczął go obciągać urywanymi ruchami, pasującymi teraz do ruchów jego bioder. – Dean… Dean… Boże… DEAN! – stęknął głośno Castiel, wpychając się w Deana do końca, i doszedł, dysząc i krztusząc się. Ukrył twarz w szyi drugiego mężczyzny i próbował wciąż pocierać fiuta kochanka, podczas gdy wzrok zachodził mu bielą.
Nie trzeba było dużo więcej i Dean również doszedł, hałaśliwie i z ulgą, pierwszy raz od tygodni widząc gwiazdy. Po wszystkim leżeli razem w wygodnej ciszy, Cas niemal całkiem owinął się wokół ciała Deana, a młodszy mężczyzna po prostu leżał tam i wdychał silny zapach seksu utrzymujący się na skórze ich obu. Nie dotarli pod prysznic; Dean myślał, że Cas raz wysunął się z łóżka, by wyrzucić gumkę, ale potem mężczyzna wrócił, ciepły i solidny przy jego spoconym ciele, i tak też zasnęli, ponownie jako kochankowie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Pią 11:54, 13 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
I następna część :) Na raz nie weszło.
Rozdział 21
Dean Winchester: zawodowy męczennik
Poranek nadszedł zbyt wcześnie i Dean bardzo się starał spać dalej, mieć zamknięte oczy, a ciało ukryte pod kołdrą. Ale to był ważny dzień. Ważny dzień Casa. Kiedy Dean uchylił jedno oko, budzik na nocnym stoliku pokazywał już 5.30 i mężczyzna stęknął, po czym przewrócił na drugi bok i nakrył się kołdrą. Zazwyczaj czekał, by Cas wywabiał go z łóżka, by przynosił mu kawę i scałowywał niezadowolenie z twarzy. Ale dziś Dean odetchnął głęboko, złożył koc i wstał sam. Znalazł Casa w kuchni, stoicko gapiącego się na ekspres do kawy i podszedł bliżej, ostrożnie obejmując go od tyłu.
- Dzień dobry – powiedział, a w powietrzu zawisł chyba tuzin niewypowiedzianych pytań. „Jak się czujesz? Sądzisz, że damy radę to zrobić? Czy to się dzisiaj skończy? Kiedy wszystko wróci do normy?”
Dean odsunął się, wziął kubek i zaczął przeszukiwać prawie pustą lodówkę w pogoni za paroma jajkami i bekonem, po czym włączył kuchenkę, aby zrobić jajecznicę. Pomyślał, że na razie lepiej było zostawić Castiela w spokoju, pozwolić mu pozbierać myśli i zdecydować, kiedy był gotów do rozmowy.
Castiel miał sztywne, napięte ramiona, kiedy Dean wszedł do kuchni, ale w chwili, w której te piegowate ręce objęły go w talii, wyglądało to, jakby ktoś mu podciął sznureczki. Z lekkim westchnieniem wtopił się w Deana, odwrócił głowę, by go raz pocałować, zanim tamten odsunął się, by zrobić sobie śniadanie.
- Dzień dobry, Dean – odparł, przez krótką chwilę obserwując drugiego mężczyznę, po czym sam zrobił sobie coś do jedzenia. Wzięli prysznic razem i w milczeniu, dotykając się łagodnie i powoli, całując się, kiedy gorąca woda spływała na nich obu. Niczego nie zaczęli, bo obaj za bardzo się martwili, by myśleć o czymś więcej niż tym, co nadchodziło. Ubieranie się poszło szybko, a Castiel naprawdę zdołał znaleźć parę swoich spodni i koszulę, których zapomniał u Deana w zeszłym miesiącu, wiszące w szafie i uprasowane. Zarumienił się, a na myśl o tym, że Dean zdołał znaleźć czas na zrobienie tego dla niego, podczas gdy często jego własne koszule nie były idealnie uprasowane, poczuł ściskanie w piersi.
Wzięli po termosie z kawą i wyszli z mieszkania o 6.30, a na posterunku byli o 7.05, gdzie szef i grupa uderzeniowa już się kręcili. Dziś miał być wielki dzień i nerwowa energia wibrująca w biurze była niemal namacalna.
- Winchester, Novak! Moje biuro, natychmiast! – warknął na nich komendant, a Castiel pospiesznie zrzucił płaszcz, zostawił kubek na biurku i rzucił Deanowi zmartwione spojrzenie, zanim obaj weszli do gabinetu szefa. – Usiądźcie.
Castiel usiadł i komendant natychmiast począł wyjaśniać, jakie to było ważne, że nie mogli sobie pozwolić na żadne uchybienia, które mogłyby kosztować szefa czas, pieniądze lub ludzi.
- Słyszałem plotki o napięciu między wami dwoma. Czy jest po temu jakaś podstawa, czy muszę się o was martwić, kiedy stąd dziś wyjedziecie?
To nie tak, że utrzymywali w sekrecie to, co się między nimi działo, ale Dean wciąż czuł zaskoczenie, że szef tak wprost ich o to zapytał. Potrzebował chwili, by się dostosować i zacząć mówić, ale potem usiadł prosto, a jego głos zabrzmiał poważnie i szczerze.
- Proszę pana, chcę pana zapewnić, że wszystko jest w porządku. Nie będzie żadnych problemów.
Rufus przez długą chwilę patrzył mu w oczy, po czym chrząknął nisko i kiwnął głową.
- Winchester, trzymam cię za słowo. Nie spierdol tego!
Opuścili biuro w napięciu, a przemowa szefa nadal brzęczała im w uszach. To było to. To było najbliżej złapania Azazela w historii, najbliżej, jak kiedykolwiek podeszli, by powstrzymać jego niecne działania. Jeśli to schrzanią, to nie ma mowy, by w jakimś rozsądnym czasie znowu zaszli tak daleko.
Dołączyli do grupy bojowej na podziemnym parkingu i wsiedli do ciemnoniebieskiego vana, po czym usiedli na ławeczkach naprzeciwko siebie. To miało być zadanie Castiela i Dean wiedział, że mężczyzna nie tylko zasłużył na dowodzenie, ale że chciał tu być, że musiał towarzyszyć grupie, która pochwyciłaby Azazela. I to nie tak, że Dean tego nie rozumiał, ale zgodził się dołączyć do nich wyłącznie jako rezerwa, jako ostatnie wsparcie. Musiał obiecać Casowi i przysiąc szefowi, że zostanie w vanie i będzie miał oko na grupę oraz utrzymywał z nimi łączność. Van przejechał po czymś, co brzmiało jak żwir, i Dean przełknął ciężko, szukając wzrokiem Castiela, ale drugi mężczyzna opuścił głowę, koncentrując się, i Dean poczuł się jeszcze bardziej zdenerwowany.
Sprawdzili swoją broń, oddziały SWAT były w pełni umundurowane, nawet Castiel miał kamizelkę kuloodporną pod koszulą. Byli przygotowani.
Konwój wjeżdżał do miasta, radio trzeszczało, kiedy agenci, którzy przewozili blond kukłę, dali znać grupie Castiela, że byli już o 5 minut od punktu spotkania.
- W porządku, chłopaki, przygotujcie się, może się zrobić paskudnie.
Wyskoczył z vana przy znaku STOP i podbiegł do czekającego na niego samochodu, agent na przednim siedzeniu udawał jego partnera. Pojechali dalej na pusty parking, gdzie postanowili się spotkać, podczas gdy van odjechał na bok i ukrył się za jednym z opuszczonych magazynów otaczających punkt spotkania. Budynki sprawdził i zabezpieczył wcześniej rano drugi oddział SWAT i snajperzy obsadzili już dachy strategicznych miejsc. Jednak serce waliło Castielowi jak oszalałe, nerwy drżały mu na samą myśl o złapaniu Azazela – o tym, że cały ten ból, jaki mogła w przyszłości spowodować ta kupa gówna, mogły zostać przerwane tu i teraz.
Castiel zgasił silnik i wysiadł z samochodu, czując, jak włosy na karku mu się jeżyły, kiedy obserwowało go tyle par oczu. Agenci w drugim samochodzie również wysiedli, kiwając do Castiela głową.
- Hasło?
- Tygrysia Lilia.
- W porządku, pasuje, chodźmy… Chodź, Jessico – powiedział agent, otwierając tylne drzwi, i właśnie wtedy się to stało – podjechały trzy wielkie SUV-y z przyciemnionymi szybami i zatrzymały się z piskiem opon. Agenci i Castiel wyjęli broń i przypadli na ochronne pozycje za drzwiami samochodów, wiedząc, że plecy krył im ukrywający się oddział SWAT, ale wciąż czując się okropnie bez ochrony na tak otwartej powierzchni.
Otwarły się drzwi pasażera w jednym z SUV-ów i to był chyba jakiś sygnał, jako że nagle z samochodów wysiadło chyba z 15 mężczyzn z wyciągniętymi pistoletami i zmarszczonymi brwiami i zagapili się na czterech mężczyzn stojących między nimi a ich celem.
Od tyłu podjechał czwarty samochód i zatrzymał się zaledwie 10 jardów od miejsca, w którym stali Castiel i agenci. Była to długa limuzyna, a mężczyzna siedzący z tyłu nie zaczekał nawet, by kierowca otwarł mu drzwi, wysiadł sam i przeciągnął się leniwie, mlaskając i rozglądając się wokół, zauważając policjantów, którzy ostatnimi czasy psuli mu zabawę.
- Detektyw Novak… jak miło znowu pana widzieć – powiedział przeciągle Azazel, a Castiel poczuł ciarki na karku na widok uśmiechu, jakim obdarzył go szef gangu.
- Azazel… ty i twoi ludzie popełniacie wielki błąd. Powinniście się poddać…
Azazel zaśmiał się szaleńczym, mrocznym i kpiącym śmiechem. Castiel zgrzytnął zębami i aż uniósł w gniewie wargi.
- Poddać.. Detektywie, PROSZĘ… Czy nie widzisz za sobą GRUPY moich ludzi z AK47?
Castielowi drgnęły palce; tak bardzo chciał strzelić, chciał po prostu zdjąć Azazela tu i teraz, ale mężczyzna wciąż stał za drzwiami swojej limuzyny, luźno opierając się o nie i o dach, zupełnie, jakby rozmawiał z przyjacielem. Castiel wiedział, że gdyby wystrzelił, to nie zdołałby uciec przed deszczem pocisków, jaki padłby zza jego pleców. Utkwił pomiędzy młotem a kowadłem, a jedynym wyjściem było to, aby Azazel i jego ludzie się poddali.
- Nie możesz jej dostać.
- Och, ale widzisz, ja już ją dostałem. Jessica była MOJA, a ty, detektywie, tak okrutnie mi ją odebrałeś.
- Ona uciekła od ciebie, ty chory bydlaku! – krzyknął do niego Castiel, w odpowiedzi na co Azazel tylko się szerzej uśmiechnął.
- Mmm… zobaczymy, z kim będzie chciała pójść, kiedy już z tobą skończymy – wskazał gestem na swoich ludzi, a dźwięk ponad tuzina odbezpieczanych blokad wręcz ogłuszał.
- Ostatnia szansa, Azazel. Poddaj się.
- HAHA.
- Dobra, niech będzie po twojemu – warknął Castiel, po czym przemówił na tyle głośno, by wychwycił to mikrofon ukryty w jego koszuli. – Zielone światło.
Na dachach budynków wokół nich pojawiły się dwa tuziny ludzi, lunety rozbłysły w porannym świetle, a kolejny tuzin albo więcej pojawił się na ziemi spoza budynków, wszyscy w ciężkim umundurowaniu i gotowi na strzelaninę, której się spodziewali. Azazel otwarł szeroko oczy i zaskrzeczał z gniewu, po czym odwrócił się do Castiela.
- TY!
- To za Baltazara, ty pojebańcu.
Azazel wykonał jakiś ruch i zawył niczym umierające zwierzę, po czym wszyscy jego ludzie zaczęli strzelać. Dźwięk był potworny. Castiel i agenci razem z wabikiem zanurkowali pod osłonę samochodów, nawet, jeśli teraz znaleźli się twarzą w twarz z Azazelem i jego kierowcą oraz jednym ogromnym ochroniarzem, który postanowił dołączyć do bitwy. Snajperzy zdjęli ochroniarza i agent, z którym był Castiel, zdołał dopaść kierowcę, zostawiając jedynie Azazela, który ukrył się z powrotem w limuzynie na czas dalszej strzelaniny. Nie potrwało to jednak długo, ponieważ bandyci, którzy tkwili za nimi, albo zostali zdjęci przez snajperów, albo poddali się i odrzucili karabiny, po czym uklękli z rękami na karku.
Został tylko Azazel.
To było przerażające. Dean zmusił się, by patrzeć, by wciąż obserwować Castiela w scenie, która się przed nim rozgrywała. Ciała padały na lewo i prawo, a Dean stracił rachubę, ilu z ich ludzi, a ilu z ludzi Azazela poddało się ostremu, absolutnemu bólowi skóry przewiercanej pociskiem. Widać było krew, rozlegały się krzyki i strzały, a Dean chciał zakryć sobie oczy, chciał zatkać sobie uszy, ale nie mógł przestać patrzeć, nie przestawał – a potem zrobiło się cicho. Wróg został przemożony, wygrali. Castiel uśmiechał się triumfująco, idąc powoli w stronę samochodu, w którym ukrył się nieuzbrojony Azazel i który teraz powoli pełzł z powrotem do mężczyzny, któremu już raz niemal zniszczył życie. Castiel złapał go, może trochę za mocno, ale w tej chwili nikt się już tym nie przejmował, skuł mu ręce za plecami, a jednak pomimo wszystko Dean po prostu czuł się nieswojo.
Wtedy dał się widzieć cień, jakiś lekki ruch za grubymi, przyciemnianymi szybami, a Dean otwarł usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Zerwał się i w kilka sekund wypadł z vana, potykając się na żwirze i wzbijając kurz, po czym pobiegł, a serce waliło mu o żebra, kiedy cień poruszył się znowu, a Cas tego nie widział, nie zdawał sobie sprawy, był zbyt zajęty, zbyt pewny siebie, a Dean go straci, ale nie mógł. Nie znowu, nigdy więcej. Kiedy Dean go dojrzał, poczuł się, jakby ktoś wylał mu na głowę wiadro lodowatej wody, napłynęła fala miażdżącej duszę, wszechogarniającej jasności. Andy wyglądał na spanikowanego, po skroniach spływały mu krople potu i trzymał pistolet, wycelowany w Castiela, który dopiero teraz uświadomił sobie, że to nie szło tak gładko, jak początkowo myślał.
Następnych kilka sekund było chaosem. Dean sądził, że wreszcie wrzasnął do Casa, by tamten uważał, ale nie miał pewności. Potem już tam był, zaraz przed nim, a Andy wrzasnął coś i pociągnął za spust, zaś siła pocisku odrzuciła Deana na ciało Casa. Poranne powietrze wypełniło się odgłosem strzałów i Andy padł za samochód, Dean widział go z miejsca, w którym leżał na ciepłej, zakurzonej ziemi. Cas wisiał nad nim, krzycząc coś, a w oczach miał przerażenie. Chciał coś powiedzieć, ale pierś uciskał mu jakiś ciężar i czuł się, jakby już nigdy nie miał być w stanie oddychać.
Wszystko stało się tak szybko… w jednej chwili zamykał kajdanki na rękach Azazela, serce mu śpiewało, a w piersi czuł lekkość większą, niż przez ostatnie lata. A w następnej chwili słychać było krzyki, pchanie i ponowne strzały. Ciężko padł na ziemię, Azazel zataczając się padł przed nim, i po kilku sekundach Castiel zarejestrował, co się wydarzyło.
Andy, ten stażysta, leżał martwy na ziemi za nimi. To on był kretem, był nim cały czas. Ta świadomość podziałała na Castiela jak kubeł zimnej wody, ale potem skierował wzrok na Deana… Deana, który miał dziurę w koszuli, Deana, który leżał na plecach i otwierał usta niczym ryba wyjęta z wody; gardło mu się poruszało, ale z ust nie padał żaden dźwięk.
- Dean! – Castiel padł na kolana na chodniku, ignorując wbijający mu się w nie żwir; dłonie miał zdarte do krwi na skutek upadku. – Dean, Dean, KURWA… Boże, Boże, nie! – krzyczał i lamentował. Sięgnął do Deana i rozdarł mu koszulę, podkoszulka również za łatwo ustąpiła. Jednak nie było widać krwi, zaledwie zwykłą kamizelkę z kevlaru. Pocisk utkwił głęboko w materiale, niemal przechodząc na drugą stronę. Castiel wypuścił z drżeniem powietrze i przez chwilę nic nie widział, przed oczami tańczyły mu czarne plamy, kiedy przywierał do kochanka.
Myślał, że Dean zginął… że go stracił. Castiel przez ułamek sekundy czuł prawdziwą panikę na myśl o tym, że w przeciągu roku stracił dwóch partnerów, dwóch kochanków.
Załamał się, zaczął szlochać i porwał Deana w ramiona, niczym szponami łapiąc go za tył marynarki, niezdolny puścić nawet wtedy, kiedy chwilę później dojechali tam para medycy, którzy również trwali w gotowości tuż za jednym z budynków. Załadowali Deana i Castiela do karetki i odwieźli ich, a Castiel nie poświęcił nawet jednej myśli chaosowi, który za sobą zostawiał; nawet nie pomyślał o Azazelu.
Widział tylko Deana, Deana, który jakimś cudem nadal żył po tym, jak pocisk, który powinien był go zabić nawet przez kamizelkę, zachował się wbrew wszelkim przewidywaniom, co ocaliło życie Castiela, choć jednocześnie Dean zaryzykował swoim.
- T-ty idioto – szepnął, pochylając się i całując Deana w czoło; maska tlenowa, jaką mu założyli, uniemożliwiała Castielowi zrobienie tego, czego naprawdę pragnął.
Castiel był w rozsypce. Włosy miał rozczochrane, na kolanach i ramionach widać mu było krew i kurz, kiedy zatoczył się bliżej, aby mu pomóc. Dean próbował się do niego uśmiechnąć, ale myślał, że jego twarz bardziej przypominała jakąś potworną maskę, i wszelki bezczelny komentarz, jaki pragnął wypowiedzieć, zmarł mu na ustach. Zamknął oczy, ponieważ ból w piersi był po prostu za silny. Jednak wciąż był przytomny i słyszał szlochającego nad sobą Casa; niemożność wyciągnięcia ręki i pocieszenia go była niemal nie do zniesienia. W pewnej chwili stracił przytomność i zdołał otworzyć oczy dopiero wtedy, gdy podniesiono nosze, kiedy został wyniesiony z karetki i wtoczony do szpitala. Cas wciąż trwał u jego boku, mając na twarzy niezaprzeczalne przerażenie, i praktycznie biegł przy wózku Deana, dopóki nie zatrzymała go pielęgniarka. Zabrali Deana od niego i ostatnie, co widział, to Cas krzyczący na ludzi utrudniających mu dostęp. Wtedy zdjęto mu maskę tlenową i założono inną, i Dean znowu zamknął oczy, słysząc szczękanie metalowych narzędzi i czując ostry, nieprzyjemny zapach.
Rozdział 22
Razem
Kiedy Dean się obudził, niebo na zewnątrz było ciemne, a głowa bolała go jak cholera. Słyszał tylko powolne pikanie maszyny przy łóżku. Znowu w szpitalu. Dean miał ochotę, kurwa, wpaść w szał. Po wszystkim, co przeszedł z Alastairem, miał nadzieję, że się w najbliższym czasie nie obudzi na szpitalnym łóżku. Jednak w przeciwieństwie do ostatniego razu Castiela przy nim nie było. Obok niego na krześle przy łóżku siedziała przygarbiona Ellen, za nią stał Bobby i trzymał jej dłoń na ramieniu. Dean wiedział już, że ten incydent zarobiłby mu przynajmniej klepnięcie w potylicę. Ale kiedy kaszlnął i powoli usiadł, twarz Ellen rozjaśniła się i nawet Bobby zdołał się uśmiechnąć z ulgą. Dean sapnął zduszonym głosem, kiedy matka objęła go i mocno przytuliła do siebie.
- Ty pieprzony idioto – było to pierwsze, co powiedziała, a towarzyszył temu – wiedział to – lekki policzek. – Jest mi już niedobrze od tego, cholera, jak udajesz bohatera. Dean, choć raz pomyśl o sercu swojej biednej matki, dobra?
Bobby wyszedł z pokoju, kiwnąwszy krótko głową, i wrócił z lekarzem oraz pielęgniarką, którzy go zbadali i poinformowali go o jego stanie. Pocisk Andy`ego powinien był przeszyć kamizelkę, tak niewielki był dystans, a strzał, choć drżący, był doskonale wymierzony.
- To cud! – wykrzyknęła parokrotnie Ellen pod nosem, a Dean nie mógł powiedzieć, żeby się nie zgadzał. Kiedy zapytał o Castiela, ludzie w pokoju umilkli, wymienili znaczące spojrzenia, po czym jeden po drugim wstali i wyszli. Ellen na chwilę urwała, po czym pochyliła się i ucałowała syna w czoło. Potem i ona wyszła z pokoju i zapanowała cisza, jeśli nie liczyć stałego pikania maszyn. Pierwsze, co zauważył Dean, kiedy Cas wszedł do pokoju, to to, że wciąż nie wyglądał on dobrze, może nawet gorzej, niż wcześniej. Rozcięcia na jego ramionach jeszcze nie zostały opatrzone i wyglądały ohydnie. Włosy miał rozczochrane i wciąż miał na sobie wszystkie ubrania, jakie nosił w zasadzce. Podszedł ostrożnie do łóżka Deana, jak gdyby każdy krok przybliżał go do czegoś okropnego. Dean uniósł dłoń z materaca, ignorując przeszywający ból ramienia.
- Tu jesteś – wychrypiał, tak naprawdę to trochę wystraszony tym, jak ochryple brzmiał. – Co masz taką ponurą minę?
Castiel przez cały czas, kiedy Dean spał, odchodził od zmysłów ze zmartwienia. Rozchorował się od tego i spędził więcej czasu w łazience, wymiotując, dopóki nie została mu tylko gula w gardle, niż u boku Deana. Właśnie dlatego, kiedy Dean się wreszcie obudził, Castiela nie było tam, gdzie chciał być. Płaszcz, który nosił, wisiał na krześle przy łóżku Deana, ponownie pokryty rozbryzgami krwi i przemoczony nią na wylot, a sama myśl o tym, czyją krwią płaszcz był poplamiony ostatnim razem i co się potem wydarzyło, sprawiła, że Castiel na korytarzu dostał ataku paniki. Personel szpitala zapytał, czy nie chciałby czegoś na uspokojenie, ale odmówił, chcąc być w pełni przytomny, podczas gdy Dean wciąż był nieprzytomny.
Dean miał kilka pękniętych żeber od tego, gdzie trafił je pocisk, oraz rozległe siniaki, ale poza tym nic mu nie było. Lekarz nazwał to cudem.
Castiel nie był w stanie się odprężyć nawet po tym, jak mu powiedzieli, że Deanowi nic nie będzie. Wiedział tylko, że oto znowu trzymał w ramionach ukochanego mężczyznę i bał się, że te chwile pełne bólu i rozpaczy byłyby ich ostatnimi.
Kiedy więc wrócił z łazienki i zastał Deana obudzonego, siedzącego na nieco podniesionym łóżku i z uśmieszkiem na ustach, nikt nie mógł winić Castiela za to, że się rozpłakał. Taki był przerażony, że te zielone oczy już się nie otworzą, że lekarze się pomylili, że coś poszło źle i że straciłby Deana na zawsze.
- Ty… ty dupku – zaszlochał, pochylając się i całując go w czoło, dwa razy przyciskając tam drżące wargi, zanim zsunął się w dół i pocałował go łagodnie, jedną ręką obejmując mu twarz i uziemiając ich w tej chwili. – Myślałem, że cię straciłem – wyszeptał, całując Deana jeszcze raz i jeszcze, ignorując pikanie monitorów i zgiełk za drzwiami. Pogładził Deana po policzku, oddychając szybko i płytko, i czuł, że wszystkie emocje, jakich jeszcze nie uwolnił, wróciły do niego. – Przeraziłeś mnie… Nie mogę… Dean, jesteś takim dupkiem… Myślałem, że zginąłeś… myślałem, że straciłem… kolejnego partnera – powiedział ze ściśniętym gardłem, a wzrok rozmazywały mu napływające wciąż łzy, które palącymi strumieniami spływały mu po policzkach. Słowa „kolejny kochanek” pozostały niewypowiedziane, ale i tak wisiały w powietrzu, ciężkie i prawdziwe.
Dean obejmował płaczącego Casa i każda łza, każdy ochrypły szloch były dla niego jak dziabnięcie w serce.
- Naprawdę przepraszam – szepnął po jakimś czasie, kiedy Cas zaledwie cicho oddychał mu w ramię, przywierając do niego, jak gdyby Dean w przeciwnym razie jakoś by mu umknął. – Ale wiesz, zaufaj mi trochę, uratowałem ci życie – odsunął się nieco, mruganiem odpędzając własne łzy i uśmiechając się do Casa, który patrzył na niego z tym słodkim zaskoczeniem, i nie mógł nie przysunąć się z powrotem i nie scałować mu tego z twarzy. Objął policzki Castiela i nie puścił go, dopóki obaj nie zaczęli dyszeć sobie w usta i łapać powietrze. – Powiedziałbym – wyszczerzył się i oblizał – powiedziałbym, Cas że jesteśmy kwita.
Castiel przywarł do Deana, uważając z całych sił, by nie poplątać żadnego z wielu kabli i rurek, które wychodziły z ciała Deana, sprawiając, że jego partner wyglądał bardziej jak eksperyment naukowy, niż ktoś odzyskujący zdrowie po postrzale.
- Tak… jesteśmy kwita… i nie waż się nigdy, PRZENIGDY, robić tego ponownie - powiedział, przyciskając czoło do czoła Deana. Myśl o tym, że prawie go stracił, nadal go nie opuszczała, nawet teraz, kiedy Dean wyraźnie był żywy i na dobrej drodze do wyzdrowienia. Wszystko było zbyt świeże i Castiel nie mógł puścić szpitalnej koszuli drugiego mężczyzny. – Zostaję tu z tobą – wymruczał, przeczesując Deanowi włosy, i był wdzięczny, że obaj ignorowali to, jak bardzo się trząsł. – Już rozmawiałem z siostrą przełożoną… powiedziała, że tak długo, jak będę cicho, to mogę zostać – westchnął i wreszcie zdołał odsunąć się na tyle, by spojrzeć Deanowi w oczy, jego własne miały czerwone obwódki i lśniły od niewylanych łez, zaprzeczając ciemnym sińcom pod nimi poprzez pełen nadziei wyraz. – Dean… musisz wiedzieć, że nawet myślenie o tym, że cię straciłem… to mnie prawie załamało. Nie mogę… nie możesz mi tego znowu zrobić, okej? Nigdy. Muszę wiedzieć, że będziesz w pobliżu – powiedział Castiel miękko, puszczając trzymany materiał; palce mu zesztywniały i zaczęły trzeszczeć. Objął Deana za szyję i przyciągnął do siebie w kolejnym pocałunku, powolnym i ostrożnym, jak gdyby Castiel nie miał nagle pewności, że wciąż mu było wolno to robić.
Dean powinien się kłócić, wiedział o tym; ale Cas przy nim był taki ciepły i wydawał się załamany i samotny, a jeśli miał być ze sobą idealnie szczery, to Dean nie chciał, by Cas odchodził. Nigdy. Więc przyciągnął go bliżej i odwzajemnił ostrożny dotyk ust, łapiąc Castiela za poły płaszcza i za kark, aby mieć go tak blisko, jak mógł. Zostali tak przez chwilę, dopóki obaj nie dostali zadyszki, i spojrzeli w górę dopiero wtedy, kiedy z drugiej strony pokoju dobiegł ich lekki smiech. Na korytarzu stali Sam i Jo, zaglądając do środka z ciepłym uśmiechem na twarzach, a Dean spróbował usiąść nieco stabilniej, by klapnąć im palcami.
- Przeszkadzamy w czymś? - zapytał Sam, a jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy, kiedy razem z siostrą wszedł do środka.
Dean burknął coś obok Casa, który się wściekle zaczerwienił, a kiedy rodzeństwo klapnęło na krzesła przy oknie, westchnął z przesadą.
- Co wy, kurwa, myślicie, że robicie? Jestem trochę zajęty całowaniem się z moim chłopakiem.
Rzucił tymi słowami bez zastanowienia, a wiedział, że określenie „chłopak” było czymś, czego jeszcze nie omawiali lub na co się jeszcze nie zgodzili. Brzmiało dziwnie i Dean nie miał pewności, czy było tak dlatego, że jeszcze nie rozmawiali o tym, w jakim miejscu się znaleźli, czy po prostu dlatego, że samo to słowo tak cholernie idiotycznie brzmiało. Chłopak. Czy Cas był jego chłopakiem? Powiedział, że sama myśl o utracie Deana go przeraziła, że nie mógł znieść bycia z dala od niego. Jakby tak pomyśleć, to z pewnością brzmiało to poważnie i Dean poczuł, że policzki go zapiekły.
Pomimo wszystko jego brat i siostra postanowili zignorować tę niezbyt subtelną wskazówkę, by wyjść. Rodzice wyszli, robiąc miejsce Castielowi, ale obiecali wrócić następnego dnia, więc Sam i Jo wyjaśnili, że uznali za swój obowiązek „reprezentować rodzinę” i „uczynić twe życie godnym pożałowania za to, że znowu nas śmiertelnie wystraszyłeś”. Cas został, cały czas trzymając Deana za rękę, a Dean ledwo mógł przestać się z tego powodu uśmiechać. Kiedy pojawiła się pielęgniarka i przypomniała, że było już po czasie odwiedzin, rodzeństwo Deana wreszcie wstało i wyszło, poklepawszy Deana po zdrowym ramieniu i przyjaźnie czochrając mu włosy. Drzwi się zamknęły i Dean westchnął, zamykając oczy i lekko kręcąc głową nad swą dziwną rodziną. Cas patrzył na niego, kiedy znowu otwarł oczy, i Dean odwzajemnił jego łagodny uśmiech.
- To gdzie będziesz spał, co?
Wizyta rodzeństwa Deana… otwierała oczy, mówiąc oględnie. Dean był najstarszy, zatem od małego spoczywała na nim odpowiedzialność, co wyjaśniało jego tendencje do opiekowania się innymi. Nawet ze swego miejsca, podłączony do kroplówki i monitoringu pracy serca oraz kto wie, czego jeszcze, Dean wciąż rzucał im rozkazy; Castiel uznał to za rozczulające, co go trochę przeraziło. Usiadł z powrotem na krześle, wreszcie się odprężając, kiedy Sam i Jo zostali przepędzeni z pokoju.
- Co? – Castiel został wyrwany z zamyślenia przez głos Deana i przez chwilę mrugał, zanim zdał sobie sprawę z zadanego pytania. – Ja, um… pielęgniarka powiedziała, że przyniesie mi krzesło, powinienem iść i to sprawdzić… - wstał i zawahał się, wciąż mając dłoń w dłoni Deana. Castiel ścisnął ją lekko i puścił, po czym podszedł do drzwi i wyjrzał na zewnątrz w poszukiwaniu siostry przełożonej, zostawiając Deana samego w cichym pokoju pierwszy raz od czasu, kiedy ten się kilka godzin wcześniej obudził.
Castiel wrócił kwadrans później, obładowany tacą z jedzeniem i ze składanym krzesłem pod pachą, z trudem wszystkim balansując i udowadniając, że w żadnym razie nie byłby dobrym kelnerem. Najpierw postawił tacę na szpitalnym stole, który nasuwał się na łóżko Deana, po czym zabrał się za krzesło. Ustawił je przy łóżku Deana, możliwie najbliżej drzwi, po czym z szafy wyjął dla siebie koce i poduszki. Wreszcie odwrócił się do Deana i spojrzał na niego, ściągając brwi. Wyglądał na zmartwionego i lekko zdenerwowanego, przyciskając poduszkę do piersi. Castiel mógł z łatwością uchodzić za 10-latka z zarostem przed swoim pierwszym nocowaniem u przyjaciela, niepewnego siebie i trochę niespokojnego, że zrobi coś źle i nigdy nie będzie mu wolno wrócić.
- Dean, czy czegoś ci trzeba? Jeszcze jedną poduszkę? Jest ci zimno?
Dean patrzył na wychodzącego Castiela nie mając szansy powiedzieć czegokolwiek, a nagła cisza była dla niego jak cios w żołądek. Rozejrzał się wokół trochę bezradnie, próbując coś dojrzeć przez zażółcone zasłony. Może pięć minut później otwarły się drzwi i do środka weszła pielęgniarka, aby dać mu lekarstwo i sprawdzić bandaże. Wyszła i Dean znowu został sam dopóty, dopóki Castiel nie wrócił z jedzeniem i czymś, co wyglądało jak najżałośniejsze krzesło, jakie Dean w życiu widział. Dean trochę niespokojnie zabrał się za jedzenie, przełknął kilka kęsów i z lekkim niedowierzaniem spojrzał na Casa, który próbował postawić tacę na stole. I naprawdę – niezręczne miotanie się z krzesłem rozbawiłoby go, gdyby tak bardzo mu to nie przeszkadzało.
- Cas – powiedział, próbując zatrzymać jego nieustanny potok słów, i powtórzył to nieco głośniej, kiedy tamten zdawał się tego nie zauważyć. – Cas, nic mi nie jest. Żyję, pierś mnie trochę boli, ale nie jestem martwy. Ani niepełnosprawny. A ty nie będziesz spał na tym… czymś.
Uniósł dłoń, by uciszyć Castiela, który próbował się sprzeciwiać, i szybko usiadł, krzywiąc się z powodu ostrego bólu w ciele wywołanego gwałtownym ruchem. Jego łóżko nie było duże i z pewnością nie podwójne, ale te krzesła wyglądały jak najbardziej niewygodna rzecz na świecie; w porównaniu z nimi nawet podłoga wydawała się odpowiedniejsza. Łóżko było ciasne i Dean musiał leżeć na boku, tyłem do ciała Castiela za sobą, aby nie poplątać kabla. Nie była to więc ich najbardziej romantyczna i najwygodniejsza wspólna noc, ale byli tu, Cas ostrożnie obejmował Deana w talii, a Dean czuł jego oddech na szyi i na swój sposób było to doskonałe.
- Więc – powiedział po chwili i nie miał całkowitej pewności, czy Cas w ogóle jeszcze nie spał. – Jesteś? Znaczy się… czym my jesteśmy, Cas, co?
Castiel przez chwilę był cicho, po prostu obracał to pytanie w myślach, wreszcie przełknął i odezwał się.
- Jesteśmy razem – powiedział powoli, ostrożnym, spokojnym głosem - …jeśli chcesz, żebyśmy byli, to jesteśmy razem – ciągnął, po czym westchnął miękko i ścisnął Deana na tyle, aby podkreślić swoje stanowisko. – Chcę, żebyśmy byli my, Dean. Chcę ciebie i nie zamierzam dłużej udawać, że jest inaczej. Za dużo dla mnie znaczysz – umilkł na dłuższą chwilę i lekko przycisnął usta do karku Deana, wdychając jego zapach. Pod sterylnym zapachem szpitala Dean wciąż tam był, ciepły, słoneczny i pikantny. Dzięki temu wszystko, co Castiel w sobie dławił, rozluźniło się powoli, spoczęło w nim ulegle i miękko, wreszcie zrelaksowane po długim, dręczącym dniu.
- Razem.
Słowo brzmiało dziwnie, nieznajomo na jego języku, a nie powinno. Byli razem już od jakiegoś czasu, stali blisko, trzymali się za ręce i całowali publicznie. Więc nie było to nowe ani zaskakujące. Po prostu… usłyszeć to od Castiela, wiedzieć, że otwarcie postanowił uznać wreszcie to, co między nimi było od chwili, w której Dean pierwszy raz wkroczył do biura komendanta i został przydzielony do sprawy, która dwa razy niemal kosztowała go życie – to było coś innego, znaczącego. Dean zamknął oczy i odetchnął głęboko, a słowo tańczyło mu pod powiekami.
- Tak – powiedział, a jego uśmiech był wyraźnie słyszalny. – Jesteśmy razem. – Poczuł, że Cas odprężył mu się przy plecach, pozwolił, by jego oddech połaskotał mu krótkie włosy na karku, po czym opuścił dłoń i delikatnie pogładził rękę Castiela. – Kocham cię, Cas.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:19, 13 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Wpadła Lin, zasapana, zdyszana i podduszona i wbija co tam się da we wrzutę~! @.@
//Uch, kac. Mogę pić i roztaczać aurę w miarę świeżej, ale drugi dzień to zawsze Gehenna xD
"Przysięgam, jeśli przyniesiesz mi dolewkę, to cię później wyliżę." Cas. One of the best oneliners ever <3
Awww, zostawił go...! :3 Znaczy, ojej, nie awww, oczywiście. Um.
"- Nienawidzę być tu dupkiem, Dean… ale tu nie chodzi o ciebie." przejdzie od nienawidzenia bycia dupkiem do bycia pełnowartościowym dupkiem zajęło ci pełne pół sekundy.
Ach, lubimy takie zmiany nastrojów, lubimy *.*
Bogowie, nienawidzę, kiedy muszę przerywać czytanie -_-
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Pią 19:11, 13 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 22:44, 13 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Ufff. Prawdziwie Pat, trochę umarłam przy czytaniu. Pełne spektrum emocji w trzech rozdziałach i kolejne załamanie nerwowe gwarantowane. Scena z dolewką mnie ómarła totalnie. A potem było już tylko lepiej. Albo gorzej, zależy od punktu widzenia XD
Ale nie, serio. Wszystkie rozdziały~ chryste @_@ jak film sensacyjny. Kliszowy, ale nie będę narzekać XD Andy od początku mi cuchnął. Szkoda, Andy'ego serialowego potwornie wręcz lubiłam (um, czytałam ostatnio, że żona aktora który go grał miała powikłania w ciąży, urodziła wcześniaka, dostała spesy i teraz może stracić obie dłonie przez zakrzepy. Zbierają jej na leczenie 200 tysięcy zielonych).
Ale, wracając. Andy. Klisza. Zły skurwysyn złapany, ale zawsze czai się z bronią ten niepozorny, mały człowieczek, który chowa się za większym, bo coś może z tego mieć (taki, wiece, Peter Pettigrew~ um. Słucham sobie Harrego Pottera po angielsku, cała moja tablica jest pełna najnowszych wieści, trudno nie mieć skojarzeń XD). I scena w magazynie. Imaginuję ją sobie i imaginuje sobie, do jasnej cholery, podobną scenę z Maiden Rose XD I scena w szpitalu @_@ przy tej na szczęście nie mam skojarzeń. Chociaż, jakby pomyśleć... XD
I, haa... @_@ Scena. Scena była... wow. O wow. Ale wiecie, dziewczyny, WOW. Tyle w temacie, bo mnie w piersi ściska na samo wspomnienie @_@
Ach! Zaczęłam czytać fika, Hard Road się nazywa. Jeszcze nie skończyłam, ale mogę już Wam z czystym sumieniem polecić. Fantastyczny :3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
hashuniu
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 21 Paź 2011
Posty: 580
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Sob 2:08, 14 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Znowu po nocy/nad ranem czytam, ale warto, jak zwykle:) Chociażby dlatego, żeby przeczytać, że cuda czasami się zdarzają. A że w ficu? Nie ma znaczenia. Grunt, że człowiek sobie wyobrazi taki hiperzajebiściewytrzymały kevlar, albo coś innego, co nie ma prawa teoretycznie istnieć, a przytrafić w życiu się jednak może... To od razu jakby trochę jest weselej:D Coś mi koncepcja wypowiedzi poleciała na ryj, ale sorki, już padnięta jestem xD
Ale na haśle "Tygrysia Lilia" prawie fiknęłam salto, bo takie mam skojarzenie z dzieciństwa, kiedy mi puszczano "Piotrusia Pana" i tam fragment szedł (nie śmiejcie się! albo dobra; śmiejcie!): Tygrysia Lilia w tygrysiej szacie, czerwonoskórych tubylców tłum. No i tak mnie zaprogramowało, że jak słyszę "Tygrysia Lilia", to cała bajka zaczyna mi się przewijać xD Ok, niech będzie, mam schiza xD
Przykra sprawa z tą żoną Tigermana, tzn. serialowego Andy'ego:( Mam nadzieję, że uda się zebrać pieniądze i uratować dziewczynie dłonie...
Wczoraj był 13 września i, podobno, dokładnie 8 rocznica emisji pierwszego odcinka Supernaturala. To zewnętrzne info, bo ja do sentymentalnych nie należę, ale dostałam je razem z retrospekcyjnym linkiem: TUTAJ Nic nowego, ale jak rocznica, to można obejrzeć:)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Sob 9:22, 14 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Antique, podrzuć linka do tego fika, dobrze? Aha, i zdublowałam post z rozdziałem 20, mogłabyś jeden usunąć?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Sob 15:06, 14 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Fic BEZWSTYDNIE smyra mnie po mojej miłości do 'takiego' destiela i myzia po zamiłowaniu do starych filmów sensacyjnych. I mówicie co chcecie, ale jestem pewna że taka gra wstępna ma moc zapładniania przez Internet. A przynajmniej robienia różnych dziwnych rzeczy z jajnikami. I w ogóle jaka pięknista klisza, wspominałam (... przez ostatnie 15 minut xD) że jestem wielką fanką takich klisz? :D Jak go zasłonił własnym ciałem, bo BACH! Najmniej- pozornie- podejrzane stworzenie i strzał z tak bliska i osłanianie własnym ciałem Dean, nie możesz umrzeć! i szpital i ojej. Momentami biedny Cas miał dla mnie akcent Brudnego Harrego, momentami Dean gestykulował jak Martin Riggs. Chociaż założę się, ze oni ze swoimi partnerami co najwyżej na piwo chadzali, a nie robili to... TAM... i tamto i jeszcze i trochę tego... Cudowny fic i cudowne tłumaczenie, Pat! Już się cieszę na reread xD Wah, jak mi lekko na duszy po tej scenie xD Powinnam się po niej roztopić jak wosk, ale jakoś bardziej mnie- um- ucieszyła :D
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Sob 15:09, 14 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|