Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Podziel się Supernaturalem
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 574, 575, 576 ... 616, 617, 618  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:51, 30 Mar 2014    Temat postu:

Namawiałam na Devoted wielokrotnie, teraz rozumiesz, czemu :) A im dalej, tym się robi lepiej. Według szacunków autorki całość ma mieć 92-95 rozdziałów, na razie wyszło 85 :)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:26, 30 Mar 2014    Temat postu:

Tak, widziałam :D aczkolwiek obiecywała, że zbliża się do końca gdzieś w okolicach 30. rozdziału, więc przyjmuję jej zapowiedź z pewną dozą niepewności XD
Ale chyba potrzebuję małego przerywnika w postaci czegoś canonowego. Mam wrażenie, że nie czytam nic innego poza serią Mated XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:46, 30 Mar 2014    Temat postu:

Named całkiem fajne. Aczkolwiek, jak zwykle przy gorączce, nie mogę się na niczym skupić i od wczorajszego wieczora tłukę horror za horrorem. Naznaczony 2 jest fajny. Obecność też niezła. Ostatni dom po lewej, Sinister i oba Hotele zła nie najgorsze. Reszta do dupy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:52, 30 Mar 2014    Temat postu:

A z moich trzech wolnych dni zrobiły się dwa :( We wtorek do pracy...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:08, 30 Mar 2014    Temat postu:

Cholera :/ Nie chciałam wczoraj krakać- żeby tylko znowu nie wezwali Cię wcześniej.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:10, 30 Mar 2014    Temat postu:

Prawdę mówiąc cieszę się, że to nie jutro. Dwa dni pod rząd to jednak lepiej, niż przerwa pośrodku...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 9:13, 31 Mar 2014    Temat postu:

Postaram sie wrzucić dziś tego sałatkowego krótaska (swoją drogą to skandal, że zajęło mi to tyle czasu, ale organizm upominał się o odpoczynek).
Zrzucałam wczoraj siostrze na tableta romanse historyczne (celem odmóżdźenia się). Kiedy byłam w szkole podstawowej/początek średniej, też uwielbiałam je czytać. Po wielu latach wróciłam wczoraj do jednego i BOŻE, na opisach scen erotycznych miałam ochotę chichotać jak głupia. Nie mam pojęcia, dlaczego mi się to kiedyś podobało :)))) Podejrzewam, że dysponując oryginałem popełniłabym znacznie lepszą wersję :D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:29, 31 Mar 2014    Temat postu:

patusinka napisał:
Zrzucałam wczoraj siostrze na tableta romanse historyczne (celem odmóżdźenia się). Kiedy byłam w szkole podstawowej/początek średniej, też uwielbiałam je czytać. Po wielu latach wróciłam wczoraj do jednego i BOŻE, na opisach scen erotycznych miałam ochotę chichotać jak głupia. Nie mam pojęcia, dlaczego mi się to kiedyś podobało :)))) Podejrzewam, że dysponując oryginałem popełniłabym znacznie lepszą wersję :D

Wiesz, masz tę 'lekkość pióra'- rozmawiały o tym przy okazji polskiego tłumaczenia Ai no kusabi. Ale druga sprawa, że tłumaczenia scen seksu w tych romansach było taaakie uduchowione i romantyczne i kiczowate :D
Ale: przypomniały mi się wszystkie książki Sandemo :'D Jezusie, jak człowiek czekał na te wszystkie sceny, jak przeżywał xD Dominik i Villemo i Cecylia i Aleksander i waaaah xD Się mi tak zebrało... :X
Ok. Named. Jak ten fic wciąga...! Chociaż będę rozczarowana, jesli to faktycznie Lucek zabił Jezusa. I Andy- syn Molocha- bogowie, biedny Dean xD Dzieciak jest taki słodki, ze chcąc nie chcąc imaginuję go sobie jako Westa Collinsa, tylko z niebieskimi oczami. Na razie są w Meksyku. znaczy Cas i Sam i Dean. Ciekawa jestem, jak fic się skończy o.O


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:21, 31 Mar 2014    Temat postu:

Zapewniam cię, moja droga, że zakończenie NAMED całkowicie cię zaskoczy. Ale jest happy end :) Tyle mogę zdradzić :D
Ach, SOLL... Cecylia i Alexander byli moją ulubioną parą, zaś Villemo i Dominik deptali im po piętach. A co do scen erotycznych w tych książkach - oj tak, romantyzm zalewał mózg jak odpady toksyczne :D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:48, 31 Mar 2014    Temat postu:

Obiecany sałatkowy krótasek :) Smacznego (dosłownie i w przenośni) :D

CHWILA Z SAŁATĄ

Kłopot z sałatką polegał na tym, że nie była SPOKO. Sam lubił sałatkę. Sam nie był spoko. Tata NIE lubił sałatki. Tata BYŁ spoko.
Oczywiście, argumenty Deana nie ograniczały się tylko do tego (Sam czasami był spoko, a tata czasami nie był, co często nie miało nic wspólnego z sałatką), ale kiedy temat się pojawił, Dean z miejsca odepchnął od siebie wszystko, co liściaste, zielone czy owocowe – czy też, w tym przypadku, wszystkie te trzy rzeczy na raz.
Teoria ciągnęła się dalej, do drinków Deana. Dean nie wybrałby nic poza gamą whisky/szkockiej/piwa, okazjonalnie wódki czy tequili. Nieważne, jak pysznie wyglądały owocowe koktajle, kiedy miały cukrową obwódkę na szklance, wisienkę i parasolkę, Dean odwróciłby wzrok. Był pewien, że po jednym łyku chciałby pić je zawsze.
Miał tego pewność, ponieważ raz spróbował sałatki Cezara. Sam zrobił ją dla niego wtedy, kiedy Lewiatany zatruwały wszystko poprzez jedzenie, i łowcy skazani byli na jedzenie wyłącznie owoców i warzyw w połączeniu z mięsem ze swobodnego chowu.
Przez jakiś czas żyli niczym hipisowskie króliki. Dean był zdegustowany.
Jednak to zdegustowanie było wyłącznie teoretyczne. Prawdę mówiąc, kiedy Sam zniżył się do poziomu Deana i spacyfikował go, robiąc sałatkę TYLKO DLA NIEGO, Dean spróbował jej z całym niesmakiem mężczyzny zmuszonego jeść robaki.
Ale tak naprawdę była… całkiem niezła?
Grillowany kurczak, zanurzony w czymś, czego Dean nie umiał wymówić, z dodatkiem oliwy z oliwek, sałaty, jakiegoś dziwnego zagranicznego sera (którego Dean NIGDY wcześniej nie widział na burgerze), odrobina soku z cytryny, trochę specjalnie robionych GRZANEK, czosnek i papryka.
No dobra. To nie było coś po prostu niezłego. To było coś wywołującego ślinotok, zawroty głowy i niesamowicie godnego zaśnięcia z przejedzenia. A Dean przez cały czas jedzenia musiał robić miny, jakby się nią nie zachwycał, ponieważ wtedy Sam by odkrył, że jego brat tak naprawdę posiadał kubki smakowe. Dean nigdy by nie miał spokoju.
Po kilku dniach tego rodzaju diety Dean zaczął się nawet obawiać chwili, w której świat dostałby zielone światło na jedzenie, a on mógłby wrócić do jedzenia burgerów, kebabów i smażonych w głębokim tłuszczu ziemniaków. Oczywiście, gdy ta chwila nadeszła, rzucił się na okazję, by wrócić do dawnego trybu życia, ponieważ tak zwykł postępować. Odzyskał swoją tłustą cerę i ciężki jak kamień żołądek przed snem, stracił lekkość, jaką zyskał dzięki zdrowemu życiu.
Najgorsze w tej sytuacji było to, że nie mógł dłużej robić kupki. Ledwo był w stanie przyznać się do tego przed samym sobą, ale nienawidził wpełzać do łóżka z tym niewygodnym uczuciem u podstawy kręgosłupa, zablokowany i zgryźliwy od środka. Nie chciał powiedzieć sam sobie „Hej, Dean. Już od 18 dni porządnie się nie załatwiłeś. Tak, liczysz dni. Nie sądzisz, że przyszedł czas, żeby coś z tym ZROBIĆ?”, ponieważ gadanie do siebie było dziwne, zaś rozmawianie z sobą samym o ruchach robaczkowych jelit było jeszcze dziwniejsze.
Po miesiącu cykl doprowadził go do takiej furii, że Dean porzucił wszelkie pozory. Sam wybył na godzinę, nigdy by się nie dowiedział. Wobec tego Dean zakradł się do lokalnego supermarketu i kupił sobie gruszkę.
Tylko jedną gruszkę.
Zjadł ją i pierwszy raz od tygodni poszedł spać z zadowolonym brzuchem.
Stało się to jego tajemnicą. Dean napychał się zdrowym żarciem, kiedy zjadł za dużo cukierków czy też za każdym razem, gdy Sam zostawiał go samego i szedł coś zjeść. Zjadał tyle owoców z puszki, ile mógł na raz, a potem pozbywał się dowodów – posuwał się do tego, że kupował również i zjadał pół burgera, aby Sam nie nabrał podejrzeń. Wówczas, kiedy Sam był w pobliżu, Dean mówił coś w rodzaju „Fuj, zabieraj to cholerne królicze żarcie, nie będę tego jadł” albo „Weź się odsuń swoim wegańskim tyłkiem od mojego burgera, psujesz go”.
Sam nawet w przybliżeniu nie był weganinem, ale nie musiał wiedzieć, iż Dean potajemnie żywił pragnienie dowiedzenia się, jak to było, sprawdzenia, czy weganizm wyczyściłby go wewnętrznie tak, jak to było po jedzeniu brzoskwini. Dean ogólnie był w stosunku do wegan dość nieprzyjemny. Była to zasłona dymna i nie zamierzał czuć się źle dlatego, że się bronił, nieważne, jaką to było hipokryzją.
Jelita Deana jeszcze nigdy nie poruszały się z tak cudowną regularnością, jak teraz. Poprawa wzroku, większa ilość energii oraz mniejsza ilość wywołanych przejedzeniem koszmarów były też całkiem niezłymi bonusami.
Zasadniczo nie było odwrotu. Dean uzależnił się od zdrowego jedzenia. Czasami czuł się tak, jakby prowadził podwójne życie, ale to było dość proste. Utrzymał swoją „spokość”. Więc tak długo, jak długo nikt się nie dowiedział, wszystko było dobrze.

- Gdzie jest Sam?
Dean podniósł wzrok znad notatek i ujrzał Castiela wchodzącego do wypełnionej przyćmionym światłem biblioteki w bunkrze z plastikowym pojemnikiem w dłoniach.
- Nie wiem, powiedział, że wychodził.
- Och – Castiel powoli przemierzył marmurową podłogę, rozglądając się wokół, jakby Sam miał się wyłonić zza kolumny lub regału.
- Co ty tam masz? – zapytał Dean, wskazując na trzymany przez Castiela pojemnik.
Castiel stanął u boku Deana obok stołu i odłożył pojemnik na wypolerowane drewno.
- Przyniosłem mu sałatkę. On, um, coś mi wyjaśnił, więc pomyślałem, że miło by było mu podziękować.
Dean spojrzał na przezroczysty plastik, widząc fasolkę szparagową, czarną fasolę, drobno posiekany szczypiorek, orzeszki piniowe oraz masę innych wegetariańskich rzeczy, których nie rozpoznawał. W ustach zaczęła mu się zbierać ślina. Szybko zerknął na Castiela, zanim ten mógłby zauważyć jego zainteresowanie.
- C-co wyjaśnił?
Castiel spuścił wzrok na stół.
- Och. Po prostu… coś. To nic ważnego.
Dean mruknął uprzejmie, próbując z całych sił powrócić do notatek na temat polowania. Ale prawie czuł sałatkę przez pojemnik (wyobrażał to sobie, fantazjował – nieważne) i nagle zrobił się taki głodny…
- Więc, Cas – zaczął, uśmiechając się lekko do Castiela, który przyciągnął sobie sąsiednie krzesło i usiadł obok niego – gdzie byłeś cały dzień?
- Podróżowałem – Castiel spojrzał Deanowi w oczy, jego tęczówki były równie potężnie niebieskie, co zawsze. – Po Peru, południowej Hiszpanii, Chinach. Po paru innych miejscach.
Dean uśmiechnął się nieco mocniej.
- Dobrze się bawiłeś?
Castiel również się uśmiechnął.
- Tak, Zrobiłem to – kiwnął głową w stronę sałatki trzymanej w rękach. – Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem.
Pragnienie Deana, by wziąć tę sałatkę do ust, w ciągu jednej sekundy przybrało na sile chyba z pięciokrotnie.
- Sam ją zrobiłeś – powiedział, przesuwając palcami po stole. – Pewnie zebrałeś fasolę i wszystko inne, co?
- Niektóre z tych rzeczy tak – Castiel zdjął ręce z pojemnika tak, by Dean mógł go dotknąć. Plastik wciąż był nagrzany dzięki skórze Castiela, ale Dean czuł zimno przenikające z wnętrza. – Inne kupiłem na ulicznym targu.
- Jakimi pieniędzmi? – zmarszczył się Dean, wyłapując pełen poczucia winy wzrok Castiela.
Castiel spuścił oczy i włożył rękę w kieszeń płaszcza. Dean prychnął, kiedy anioł wyjął z niej jego własny portfel.
- Nie wziąłem dużo. W środku są pewne pamiątki, które mógłbyś uznać za interesujące. Zaś resztę wydano w walucie peruwiańskiej… więc zostały pewne monety, których możesz nie być w stanie wydać na terenie USA – pchnął portfel bliżej Deana, przesuwając go po blacie. Dean dotknął go, zanim Castiel zdjął rękę, ale nie pogłębił chwytu, dopóki anioł nie cofnął swojej.
- Dzięki – powiedział Dean jakby trochę niepewnie. Odłożył portfel na bok, zamiast tego bawiąc się swoimi papierami.
Zaburczało mu w brzuchu. Nie zastanawiając się nad skutkami z powrotem zerknął na sałatkę, pragnąc jej bardziej, niż kiedykolwiek.
Castiel zauważył. Dean był tak oczywisty, że zaskakiwałoby, gdyby Castiel nie zareagował. Anioł zastanawiał się przez chwilę.
- Dean… czy chciałbyś jej spróbować? – zapytał.
Dean roześmiał się, zbity z tropu, posyłając Castielowi spojrzenie z gatunku CO?! CZEMU TAK POMYŚLAŁEŚ?
- Ha! NIE – wypowiedział to „nie” z tak dziecinnym zaprzeczeniem, ze mogło ono jedynie oznaczać „tak, proszę”.
Zakłopotany odwrócił wzrok.
Castiel gapił mu się na tył głowy. Dean znał go wystarczająco dobrze, aby odgadnąć jego minę: zaczęłoby się od zdezorientowanej pustej twarzy, a po trzech sekundach (…dwóch, trzech) zaświtałoby mu zrozumienie: Dean MIAŁ OCHOTĘ NA SAŁATKĘ, ALE SIĘ WSTYDZIŁ. Potem nadeszła cisza, kiedy to Castiel zaczął się uśmiechać do odwróconej głowy Deana, dając mu okazję do wyjaśnienia. Oczywiście Dean nic nie powiedział ani nie poruszył się. A wtedy…
Żołądek Deana zaburczał ponownie i jego wewnętrzna opowieść o procesach myślowych Castiela nigdy nie doszła do końca. Dean obejrzał się na Castiela, przytłoczony napięciem w swoim brzuchu, które nie miało nic wspólnego z pustym żołądkiem.
- To nie tak – powiedział pospiesznie. – Po prostu jestem głodny; to jedyny powód.
Jego tęsknota nie miała nic wspólnego z pięknym wyglądem jedzenia czy egzotycznymi składnikami, jego niewiarygodną świeżością, jasnymi i kuszącymi kolorami CZY też z faktem, że Castiel przyrządził je własnoręcznie, doskonale i z miłością. Nie. Absolutnie nic wspólnego.
Castiel powoli przechylił głowę.
- Mówisz to tak, jakby ISTNIAŁ inny powód.
Dean mentalnie walnął się w głowę za swoją beztroskę. Gapił się na najlepszego przyjaciela, stawszy się duszącą się rybą wyrzuconą na brzeg rzeki po błyskawicznej powodzi. Do cholery.
- Uch – powiedział.
Castiel uśmiechnął się zagadkowo.
- Dla Sama mogę zrobić kolejną. Zostało mi dość składników – po tych słowach pchnął pojemnik w stronę Deana, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Serce Deana czuło równą ekscytację, co jego żołądek. Cas dający mu jedzenie uszczęśliwiał go w niewyjaśniony sposób za każdym jednym razem, kiedy to robił. Castiel nauczył się, jak błagać Deana o wybaczenie: ciastem. Nauczył się, jak go przekupywać: ciastem. Nauczył się, jak go rozpieszczać, obdarowywać i okazywać mu uczucia: ciastem. A teraz najwyraźniej sałatką.
Dean zapragnął jęknąć i ukryć twarz pod stertą koców, aby nikt nie mógł ujrzeć hańby, jaka barwiła mu policzki. Nie potrafił znaleźć dokładnego powodu, dla którego ROZKOSZOWANIE SIĘ różnymi rzeczami kazało mu się czuć, jakby zdradzał sam siebie, ale była to jedna z tych okazji, kiedy się tak działo. I nie chodziło też tylko o sałatkę; Cas posyłał mu to miękkie i słodkie spojrzenie, które sprawiało, że Dean chciał upchnąć wszystko w środku, przytulić się i nazwać go SWOIM ANIOŁEM. Wliczając w to wszelkie możliwe implikacje.
Castiel rzucił wzrokiem na sałatkę, potem z powrotem na Deana.
- Nie chcesz jej?
Deanowi uleciało z gardła na raz całe powietrze i uświadomił sobie, że gapił się i nie poruszał. Uśmiechnął się szybko, wyciągając rękę w stronę Castiela i przyciągając pojemnik bliżej.
- Tak… Nie… Chcę – chciał jej tak bardzo, że to go niemal przerażało. A co, jeśli ta sałatka oznaczała coś więcej, niż przyjacielski podarunek celem wypełnienia mu burczącego brzucha? Co, jeśli oznaczała-
Boże, nie. Nie mogła tego oznaczać. Cas nie WIEDZIAŁ nic o takich rzeczach.
Dean przełknął, otwierając boczny zamek utrzymujący wieczko na pojemniku. Raz zwolnione wieczko spadło na stół z lekkim stukiem. Zapach buchnął Deanowi w twarz i mężczyzna wciągnął aromat świeżych ziół, sosu, fasoli, szczypiorku i przypraw, i koloru, I EGZOTYCZNYCH MIEJSC I CASA, I MIŁOŚCI, I PIĘKNA I O MÓJ BOŻE-
Dean zagapił się na Castiela oczami otwartymi szerzej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Cooo…
Castiel zamrugał.
- Podoba ci się?
Dean też zamrugał. Kiwnął głową, niezdolny odpowiedzieć. Cas nie wiedział, co stworzył. To miało zabić Deana, a przynajmniej sparaliżować go swą wyśmienitością. A nawet jeszcze tego nie spróbował.
Zerknął w dół, podnosząc plastikowy widelec przyczepiony do wnętrza wieczka. Siedział tak przez jeszcze parę sekund, gapiąc się na cudowne kolory przed sobą. Ta sałatka miała dosłownie zmienić jego życie, wierzył w to tak dokumentnie, że prawie się bał zanurkować widelcem pomiędzy fasolę i nabrać pierwszy kęs.
Ale zrobił to. Był odważny.
Włożył kęs do ust i wyjął widelec, zostawiając w środku wyłącznie jedzenie. Niewidzącym wzrokiem gapił się przez pokój, kiedy przytłaczające smaki zaczęły mu się rozlewać z języka. Smaki przeleciały mu przez mózg, po czym skaziły krew, kości, wybuchły fajerwerkami w całym ciele.
Zgryzł; pełne smaku fasolki ugięły się, chrupnęły, zmiękły i rozlały rozmaitością doznań pomiędzy jego zębami i językiem, zbyt licznymi, by je skatalogować.
Paliło go, jakby zjadł coś pikantnego, ale to nie było do końca pikantne. Słone, tak. Może słodkie. Bardzo trudno było to określić, tak równo się wszystko bilansowało.
To był całkowicie nowy smak.
Dean odłożył widelec i ukrył twarz w dłoniach. Potrzebował minuty.
- Dean, nic ci nie jest?
Dean kiwnął głową, dalej zakrywając oczy rękami.
- Yhym.
Bardzo powoli wciągnął powietrze, pozwalając smakom osiąść na swoim języku. Jego brzuch wołał o więcej, całe ciało tęskniło za kolejnym kęsem tego narkotyku.
Nabrał kolejny widelec i uśmiechnął się. Zamknął oczy i jadł, odprężając się na krześle, czując coś w rodzaju ulgi. Ta sałatka uspokajała. Była podniecająca i sprawiała, że płonął serdecznym entuzjazmem, ale też koiła: wszystko miało się dobrze ułożyć. Ten smak przypominał mu coś, KOGOŚ. Nie wiedział kogo, jak czy dlaczego, ale czuł, że ta świadomość go pocieszała.
Wcinał już piąty kęs, kiedy sobie uświadomił, że Sam miał tego również doświadczyć później. Dean tęsknił, by zobaczyć jego minę po pierwszym kęsie.
W trakcie ósmego kęsa zerknął na Castiela. Castiel gapił się na niego z otwartymi ustami, zaciekawionym wzrokiem i z rumieńcem na policzkach. Dean wyszczerzył się, ale był to bardziej uśmieszek, skoro miał pełne usta.
- To jest świetne – wybełkotał. – Niedopowiedzenie – dodał. Wzruszył ramionami, po czym podał Castielowi pełny fasoli widelec. – Chcesz trochę?
Castiel zamrugał gwałtownie, spuszczając wzrok z oczu Deana na widelec. Gapił się, jakby tego nie rozpoznawał.
Dean podniósł widelec bliżej ust Castiela, przełykając własny kęs.
- No daaaalej. Powiedz mi, jak ci to smakuje.
Castiel zastanawiał się kilka sekund dłużej z najbardziej niewinną miną na świecie, po czym ostrożnie objął widelec ustami.
Dopiero kiedy Cas miał pełne usta, a Dean trzymał widelec, łowcy przyszło do głowy, że jeśli on jedzący sałatkę nie był spoko, to karmienie anioła było prawdopodobnie jeszcze MNIEJ spoko. Ale Casowi zdawało się to nie przeszkadzać. Podobnie jak organom reprodukcyjnym Deana.
Castiel odsunął się i zaczął powoli żuć. Dean siedział, całkowicie oszołomiony tym, co właśnie między nimi zaszło. Zapomniał, że trzymał widelec, i siedział patrząc na żującego Castiela.
- Jak to smakuje? – zdołał zapytać.
Castiel parę razy oblizał górną wargę, marszcząc się i rozmyślając. Zerknął na sałatkę, potem na Deana. Nie wydawał się zbytnio zadowolony.
- Jak cząsteczki – powiedział. – Teraz za każdym razem, gdy jem, wszystko po prostu tak smakuje – przełknął jeszcze raz, aby oczyścić usta, i zacisnął wargi w wąską linię. – A jak to smakuje dla CIEBIE?
Dean uśmiechnął się radośnie, rozpierając się w krześle i błądząc wzrokiem po sztywnej postaci Castiela.
- Jak orgazm spożywczy – powiedział z przekonaniem. – Przysięgam… - pokazał szerokim gestem na pojemnik, szczerząc się – gdybym mógł kochać się z czymś tak pięknym, umarłbym szczęśliwy.
Castiel mruknął coś z namysłem. Jego mina złagodniała, kiedy ujrzał, jak Dean wpychał sobie kolejny kęs do ust, mrucząc przy przeżuwaniu. Dean uznał, że Cas powinien czuć się całkiem dumny z siebie; zrobił najlepszą rzecz, jakiej Dean kiedykolwiek próbował, możliwe, że w całym życiu. Nigdy by nie sądził, że powiedziałby to o SAŁATCE, ale od kiedy jego życie zapewniało mu tylko to, czego oczekiwał?
Dean jeszcze dwukrotnie pogryzł i przełknął, zanim zaczął się czuć niezręcznie z powodu tego, iż Cas po prostu siedział i patrzył na niego pochłaniającego jego dzieło. Wobec tego podzielił się znowu: wbił widelec w mieszankę zagranicznej fasoli i przesunął pojemnik w stronę Casa.
- Chcesz trochę więcej? No dalej, może za drugim razem będzie lepiej smakowało.
- Wątpię w to – powiedział Castiel ze smutkiem. Dziabnął sałatkę widelcem, ale pokręcił głową o przekazał ją Deanowi z powrotem. – Nawet masło orzechowe nie smakuje już jak orzechy. Tylko jak olej, sól i atomy.
Dean prychnął. Z jednej strony cieszył się, mając całą sałatkę dla siebie, ale z drugiej chciał, by Cas docenił, jak bardzo Dean zakochał się w jego dziele. No cóż. Cas utknął jako obserwator radości Deana.
Dean zwalniał w miarę, jak zbliżał się do dna pojemnika. Brzuch miał prawie pełen, więc nie sądził, że naprawdę zdoła zjeść całość, nawet, jeśli Cas nadal intensywnie mu się przyglądał. Tak to było z naturalnym jedzeniem: było nie tylko odżywcze i pyszne, było też dużo bardziej sycące, niż cokolwiek smażonego (ORAZ dłużej dostarczało mu energii). Dean nie mógł powiedzieć ani jednego złego słowa o dobrze przygotowanych warzywach, nie w najgłębszej części siebie.
Wreszcie, choć na dnie została jeszcze przyzwoita ilość fasoli, sosu i przypraw, Dean musiał przerwać celem ułożenia sobie tego w brzuchu. Chciałby jeść tę sałatkę w nieskończoność, ale przestanie było prawdopodobnie dobrym pomysłem.
Odsunął się, oblizując usta i masując sobie brzuch przez koszulkę,
- CHOLERA – powiedział, całkowicie zadowolony. Nawet seks już go tak nie zadowalał. To było… och, to było piękne.
Castiel uśmiechał się do niego nieśmiało z sąsiedniego krzesła. Dean spojrzał na niego promiennie.
- Mógłbyś być kucharzem – zaznaczył Dean, niezbyt subtelnie obcinając przyjaciela wzrokiem. Nawet podobała mu się myśl o Casie w białym uniformie z plamami z sosu na przedzie i włosami rozczochranymi z powodu gorączki obiadowej. Mając okazję Dean jadłby w jego restauracji każdego wieczoru przez resztę życia.
- Obawiam się, że by było o wiele za trudne – powiedział Castiel, a przy oczach pojawiły mu się radosne zmarszczki. – Jak już mówiłem, moja łaska sprawia, że nie umiem stwierdzić, jak co smakuje.
Dean zerknął na resztki sałatki.
- Ale co z tym? Zrobiłeś to, więc jakim cudem NIE wiesz, jak to smakuje? Skąd wiedziałeś, że to byłoby dobre?
Castiel wzruszył ramionami.
- Zastosowałem się do książki kucharskiej.
Deanowi zadrżała dolna warga. Po tych słowach odgadł dokładnie, jaką książkę kucharską miał Castiel na myśli.
Uśmiechnął się miękko, wstrzymując oddech. Bawił się widelcem, zębami przerzucając fasolkę.
- Zatem znalazłeś ten dział. Z tyłu dziennika taty.
- Nie otwarłem koperty, była zamknięta.
- Tak, tak. Wiem.
Dean przełknął, nie wiedząc, czemu nie czuł się wściekły, iż Cas użył swych mocy do czytania czegoś, czego czytania Dean nie uznał za w porządku. Specjalne przepisy Mary tkwiły w swoim własnym dziale dziennika Johna od czasu, kiedy umarła, a Dean nigdy ich nie otwarł. Zatrzymywał się z czytaniem na etykiecie, opierał się ich pociągowi, ponieważ nie było jego przeznaczeniem stworzenie domu. Nieważne, jak bardzo lubił gotować, tworzyć i eksperymentować, to nie miało być czymś, co by zrobił. Było to dla niego zakazane, tak, jak jedzenie sałatek czy picie koktajli owocowych.
A potem Cas poszedł, przeczytał zawartość swoim rentgenowskim wzrokiem i zrobił Samowi sałatkę, którą Dean osobiście zjadł. Nic dziwnego, że jej smak wydał mu się mgliście znajomy, jadał to danie, kiedy był dzieckiem. Ale Cas sprawił, że było świeże i nowe, sprawił, że było lepsze. Było doprawione zupełnie innego rodzaju miłością, niż ta od Mary.
Castiel nic nie mówił, więc Dean zgłosił się na ochotnika.
- W porządku – uśmiechnął się do Casa, ale nie wyciągnął do niego ręki tak, jak tego chciał. – To był miły gest czy… cokolwiek. Wiesz. Doceniam to.
Castiel pochylił głowę, ofiarowując mu przepraszający, ale pełen ulgi uśmiech, tak subtelny, jak każdy z jego uśmiechów.
Dean oblizał się i odwrócił na krześle, by usiąść bardziej twarzą do anioła.
- Więc naprawdę nie czujesz żadnego smaku poza… nauką?
Castiel uśmiechnął się nieco szerzej.
- Anioły nie istnieją w tej samej rzeczywistości, co ludzie. W dużym stopniu jesteśmy istotami na podstawowym poziomie. Posłuszeństwo, gniew, światło i ogień. I – wskazał na sałatkę – CZĄSTECZKI. – Powiedział to słowo z rozdrażnieniem, które zabrzmiało jak złość.
- Cóż, to kiepsko – powiedział Dean współczująco.
- Hm.
Dean uśmiechnął się, kiedy Castiel pochwycił jego spojrzenie i przytrzymał je. Długie spojrzenia Casa zawsze sprawiały, że czuł bardziej zadowolenie, niż zakłopotanie, ale podobnie jak w przypadku jego fałszywej niechęci do sałatek i owocowych drinków, udawał, że intymność takiego spojrzenia go denerwowała, podczas gdy wcale tak nie było.
Rany, w życiu Deana było wiele dobrych rzeczy, które odrzucał tak samo, jak sałatki i owocowe drinki. Zaczynał widzieć wzór.
- Jak smakuje powietrze? – zapytał Dean, wychylając się naprzód w krześle i przysuwając do Castiela; łokcie oparł o stół. – Tlenem, dwutlenkiem węgla i innymi takimi?
- W tym pomieszczeniu smakuje mającą sto lat skórą, tak. Kurzem – Castiel przyjrzał się otaczającej ich przestrzeni, ciepłe światło rozjaśniało mu oczy. – Wyczuwam tu też mnóstwo historii, ale tego należało się spodziewać. Im bardziej się przyglądam, tym więcej odkrywam. – Wrócił wzrokiem do Deana, teraz nieco zmęczony. Dean z zadziwieniem odwzajemnił spojrzenie.
Biorąc pod uwagę te niesamowite zmysły Casa, był on prawdopodobnie świadom drżenia ze strachu i oczekiwania, jakie przeszyło ciało Deana w chwili, w której mężczyzna uświadomił sobie, co zamierzał powiedzieć mu jako następne.
- A co z tym? – zapytał łowca.
Castiel ściągnął brwi. Dean niczego nie robił.
- Z jakim „tym”?
Dean odetchnął głęboko, powtarzając sobie, że wszystko będzie dobrze.
- Tym – powiedział znowu, po czym poruszył się do przodu, padając na Castiela , ustami na jego usta. Dean dopiął swego: wsunął język pomiędzy wargi Castiela, przekazując mu smak. Przynajmniej taka była idea. W rzeczywistości Dean po upływie mniej niż pół sekundy od rozpoczęcia pocałunku stracił rozum.
Całował Casa. Cas ZDUMIEWAJĄCO dobrze całował. Na tym skończyły się myśli Deana, a w jego mózgu zapanował biały szum.
Kilka chwil później Dean odsunął się, padając tyłkiem na swoje czekające krzesło. Serce dudniło mu w całym ciele, brakowało mu tchu, a usta mu mrowiły, jak gdyby użył pasty do zębów w charakterze pomadki. Cas smakował dosłownie blaskiem ognia. Nie dymem, nie paliwem, ale żarem, płomieniami i kolorem. Teraz Dean wiedział, czemu sałatka wydawała się taka niemożliwa: wszystko w Casie było czysto nadnaturalne. On był NIEMOŻLIWY.
Castiel gapił się w przestrzeń między ich siedzeniami i wyglądał na równie oszołomionego, jak Dean się czuł.
- Tak – powiedział, oblizując swoją obolałą dolną wargę. – Tak, smakujesz… bardzo ładnie. Bardzo ładnie, Dean. Ale-
O nie, co on źle zrobił? Czy Cas tego nie chciał? Dean był tego taki PEWIEN przez te wszystkie lata, może nie było dobrze coś zrobić z tymi uczuciami, nie były dopuszczalne, to było niewłaściwe i zbyt cholernie dziwne-
- Ale muszę spróbować jeszcze raz – powiedział Castiel, zezując na niego. – Nie wydaje mi się, że wszystko w pełni zrozumiałem.
Dean zaśmiał się zdyszanym głosem, rzucił naprzód i ponownie przysunął bliżej. Castiel przeczesał mu włosy, pociągając jego głowę w dół ten ostatni cal, zanim ich usta się spotkały.
Tym razem poszło powoli. Dean wciąż nie był do końca pewien, co się działo, wszystko to wydawało się dziać tak szybko, że to zakrawało na SZALEŃSTWO – ale pocałunek był powolny. Łagodny. Trochę żartobliwy.
Castiel skubnął zębami usta Deana, a Dean zadrżał z rozkoszy, jakiej nie odczuwał już od dawna. Wówczas anioł westchnął i nagle się podniósł, MOCNO otaczając Deana ramionami, a ich otwarte usta wściekle do siebie przylgnęły. Dean nie mógł nic poradzić na zaskoczony jęk, który potoczył się do warg Castiela, ani na drżące ręce, którymi złapał Casa za tył płaszcza.
Pierwszy pocałunek, drugi.
Castiel puścił go i Dean znowu padł na krzesło, czując miękkość w kolanach, tak jak sugerowały to filmy. Był w szoku, ale Castiel wydawał się idealnie pozbierany. Popatrzył na Deana z pełnym uczucia uśmieszkiem na ustach.
- Dean, smakujesz pięknie.
Dean w zachwycie zamknął oczy, kiedy poczuł, jak Castiel pogłaskał go po głowie. Uśmiechnął się nieśmiało, otwierając oczy, by zerknąć na swojego anioła.
- Świetnie – szepnął.
- A teraz – oznajmił Castiel tonem tak biznesowym jak przed tym, zanim się pocałowali – muszę iść i zrobić Samowi kolejną sałatkę. Jeśli chciałbyś zostać i pilnować tej…
Dean kiwnął głową, domyślając się dalszej części zdania.
- Ja.. haha… będę jej pilnował. Jasne – nie mógł przestać się uśmiechać. To było wariactwo, ale też tak CHOLERNIE DOBRE. I teraz nie tylko jego brzuch czuł zadowolenie.
- Dobrze – Castiel cofnął się o krok. Ociągał się wzrokiem, a Dean tylko coraz bardziej się uśmiechał, podwijając palce w skarpetkach. Pozwolił sobie czuć to zadowolenie, jakie zawsze tłumił, kiedy Cas gapił się na niego tak powoli. W OGÓLE nie czuł się niezręcznie.
Och… Tak, czuł się.
- Cas! Zaczekaj.
Castiel odwrócił się, będąc tylko pięć stóp dalej.
- Tak, Dean?
Dean odetchnął lekko.
- Nie mów Samowi.
Castiel przez jakiś czas coś rozważał. Wydawał się nad czymś zastanawiać.
- Kiedy Sam i ja rozmawialiśmy – powiedział wreszcie – on mi coś zasugerował. – Dean z ciekawością kiwnął głową, więc Castiel kontynuował. – Powiedział mi, że gdybyśmy kiedyś mieli, ty i ja, um… - Castiel zamrugał, teraz najwyraźniej onieśmielony – skonsumować naszą miłość…. – Dean parsknął zszokowany i spuścił wzrok na kolana. Można było zaufać Sammy’emu, że pogada o tych rzeczach z Casem, zanim w ogóle do czegoś dojdzie - …że chciałby, abyśmy byli wobec niego szczerzy. Powiedzieli mu, co się dzieje, Powiedział, że ma powyżej uszu naszych problemów z komunikacją, a za tę skargę naprawdę nie mogę go winić.
Dean kiwnął głową. Sammy miał rację. Każdy z ich problemów wynikał z faktu, że żaden z nich nie lubił otwarcie rozmawiać o sprawach, które naprawdę miały znaczenie.
Deanowi przyszło coś do głowy i spojrzał ostro na Castiela.
- Cas?
- Tak?
- Tak naprawdę chodziło mi o to, żebyś nie mówił mu o sałatce.
Castiel zerknął na pyszne danie stojące przy Deanie na stole.
- Och. Nie chodziło ci o to, by utrzymać nasz pocałunek w tajemnicy.
Dean uśmiechnął się, czując w sobie drżącą radość.
- PocałunKI – poprawił. – I nie. – Sam i tak prawdopodobnie by odgadł, co zaszło, ponieważ Dean już nie wierzył, że zdołałby trzymać się w dopuszczalnej odległości od Casa (Przestrzeń osobista? Jaka przestrzeń osobista?).
Cas uśmiechnął się akceptująco, a ta wszechobecna przebiegłość nadal migotała mu w oczach.
- Zatem dobrze. Zostawię cię z jedzeniem.
Dean uniósł rękę w pożegnalnym geście, po czym ujrzał, jak Castiel wymaszerował z kuchni, z wdziękiem łopocząc płaszczem. Dean opuścił rękę na kolano i siedział tak przez chwilę, doświadczając pełnej siły swojego osłupienia. On i Cas przeżyli swoje pierwsze pocałunki. Korciło go, by nazwać je pierwszymi pocałunkami PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI, ponieważ autentycznie dawały takie wrażenie.
Spojrzał na ćwierć porcji sałatki, jaka jeszcze została, i uśmiechnął się.
Wszystko to z powodu starego maminego przepisu na sałatkę. Byłaby taka szczęśliwa, że Cas oddał jedzeniu sprawiedliwość, na jaką zasługiwało.
Istniała cała nieotwarta koperta z przepisami czekającymi na wypróbowanie. Nieprzeczytany rozdział w dzienniku Johna; nowy rozdział w życiu Deana. Wszystko było naprawdę znaczące, a Dean naprawdę się cieszył, że Cas będzie w pobliży, aby pomóc mu doświadczać wszystkiego, czego nie pozwalał sobie mieć aż do teraz. Całowanie Casa pierwszy raz było pierwszym smakiem, jakiego Dean potrzebował, a teraz miał go łaknąć nieustannie.
I nie chodziło tylko o pocałunki. Dean nie mógł się doczekać, aby ujrzeć również inne przepisy Mary. Może był tam nawet przepis na jakiś wymyślny koktajl owocowy, a jeśli był, to Dean nie mógł się doczekać, by go wypróbować.
Podniósł widelec i zjadł jeszcze trochę sałatki. Podobnie jak Cas, ciasto i wiele innych rzeczy, była za dobra, by się jej oprzeć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:36, 31 Mar 2014    Temat postu:

Aż z ciekawości mam ochotę sobie przypomnieć XD ale pamiętam, jak się człowiek jarał takimi scenami, bo to w sumie jedyne źródło było czegokolwiek erotycznego w tamtych czasach XD SOLL i Masterton XD

Named~ ach! Zakończenie totalnie zaskakujące, ale jedne z moich ulubionych EVER, gdyż ponieważ jak przeczytasz, to się dowiesz. Wciąż przymierzam się do Oneiroi, ale wciąż podchodzę do niego z pewną dozą niepewności ^^;

Do ficzka zabiorę się jak wrócę z pracy :D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:01, 31 Mar 2014    Temat postu:

Pamiętacie krótaska od casper pt PODWIEŹĆ CIĘ? Autorka zrobiła kontynuację historii, dziś wyszedł rozdział trzeci, a ja prezentuję wam drugi.

Jo nie chlasnęła mu w twarz tak, jak Dean przewidywał. Walnęła go w głowę, zanim w ogóle powiedział choć słowo.
Zobaczyła jego uśmiech, usłyszała jego radosne pogwizdywanie i uznała, że Dean sobie pobzykał, co nie całkiem było prawdą. Nie doszło do żadnej akcji typu fiut w dziurce, ale, do licha, równie dobrze mogło było.
Dean żywił podejrzliwe przeczucie, że Cas mógł być naprawdę odlotową całością. Dzieciak miał naturalny talent. Dean nie był w stanie przestać o nim myśleć od czasu, kiedy podrzucił go do domu, i co to był za dom. „Dom” było łagodnym określeniem na miejsce, w jakim mieszkał Cas. Posiadłość byłoby odpowiedniejszym. Na środku wielkiego trawnika, na tyle dużego, by pomieścić cały blok mieszkalny Deana i jeszcze trochę, stała fontanna z aniołami i cherubinkami i całą masą anielskiego szajsu, cuchnąca pieniędzmi na odległość.
Dean patrzył, jak Cas przebiegał podjazd, wyglądając niczym kociak przebiegający autostradę. U drzwi zerknął na niego z powrotem, zamachał do niego niepewnie i zniknął w swym pałacu. Nie byłoby niczym zaskakującym, gdyby się okazało, że Cas miał własnego lokaja.
Oczywista zamożność rodziny Casa powinna go prawdopodobnie onieśmielać. I do pewnego stopnia tak było. Dean nie miał ochoty plugawić Casa z powodu pieniędzy. Miał też nadzieję, że Cas nigdy się nie zdecyduje zapoznać go ze swoimi rodzicami. Nie, żeby Dean przypuszczał, by to coś między nimi było na poważnie. Ale teraz, kiedy posmakował Casa, był uzależniony, i nie umiał sobie wyobrazić odpuszczenia go sobie POMIMO tego, co Jo wydawała się myśleć.
- Czyś ty zwariował? – wykrzyknęła, kiedy Dean zrywał z Mercedesa-kabrioletu przeciętą oponę.
- On ma 18 lat – upierał się mężczyzna.
- I kto tak mówi?!
- On tak powiedział.
- A ty mu UWIERZYŁEŚ?
Dean otwarł usta przygotowując się do odcięcia się jej mnóstwem dowodów na to, że Cas był pełnoletni. Jak się okazało, nie miał żadnego.
- Uch, cóż, tak – odparł, pocierając sobie kark i bez wątpienia rozsmarowując olej również tam. Nie obchodziło go to. Brudzenie się było częścią pracy. – Słuchaj, to nie tak, że zamierzam go poprosić o dowód, na miłość Boską.
- Tak, i założę się, że każdy dowód będzie równie prawdziwy, jak jego imię.
- Co do… Jo, on nie jest jakimś Jasonem Bourne’em! Nie ma całego wachlarza fałszywych dowodów przechowywanych bezpiecznie w skrytce w Zurychu. To dzieciak!
- Dokładnie! Dzieciak, który chodzi do Liceum Milton.
- I co w tym wielkiego? Co z tego, że nadal chodzi do szkoły?
- TO WIELKIEGO, Dean, że Liceum Milton to ekskluzywna szkoła, a ekskluzywna szkoła oznacza rodziców z pieniędzmi. Rodziców, którzy najprawdopodobniej poszliby do sądu, gdyby pomyśleli, że ich syn został zgwałcony.
Dean parsknął.
- No wiesz.
- Mówię poważnie! Gdzie go wysadziłeś? Na Greenway Drive? To prawdziwa kraina prawników i lekarzy.
- I co z tego, jeśli tak jest? Dzieciak nie należy do rodziny królewskiej, tak?
- Mógłby.
- Tak – powiedział Dean, prostując się. – Może masz rację. Znaczy się, ujeżdżał mnie jak wyścigowego konia na Ascot i miał naprawdę niesamowite klejnoty koronne.
Jo zrobiła mina.
- To obrzydliwe.
- I zabawne – odparł Dean. Rzucił oponę na urządzenie w kącie, które prawdopodobnie pamiętało lepsze czasy. Urządzenie zawirowało, a Dean zdjął z felgi pociętą gumę. – Rzecz w tym, że nawet jeśli jego rodzice są prawnikami, to nie zależy im na nim za bardzo, skoro każą mu chodzić pięć mil do szkoły każdego dnia w jedną i drugą stronę – powiedział, przedramieniem ścierając pot z brwi.
- Tak przypuszczam.
- Żadnego przypuszczania w tej sprawie. Gdybym miał dzieciaka, nie pozwoliłbym mu chodzić tak daleko – powiedział Dean. – W każdym razie, od kiedy tak bardzo zaczęło cię interesować moje życie miłosne? – dodał po chwili.
- Z ledwością da się nazwać baraszkowanie z tym dzieciakiem „życiem miłosnym” – wymamrotała Jo. Popołudniowe słońce świeciło jej na tył głowy, sprawiając, że jej włosy lśniły nierzeczywistym blaskiem. Wyglądało to ślicznie. ONA była śliczna, ale Dean był całkowicie gejem – mężczyzną fiuta, analnym zabójcą, połykaczem penisa, wiertłem w tyłku – i nigdy by się nią nie zainteresował.
Jo zatknęła sobie za ucho luźne pasmo włosów i założyła ramiona na piersi.
- Nie wiem. Sądzę, że nie podoba mi się różnica wieku – przyznała. – Kiedy miałam 14 lat, durzyłam się w pewnym gościu. On miał 25… - wzruszenie ramion. – Też mnie lubił. Namówił mnie na zrobienie rzeczy, na które nie byłam gotowa. – Potrząsnęła głową, jakby próbując wymazać z umysłu obrazy, jakich nikt inny nie mógł widzieć. – Wszystko się pomieszało.
Dean nie wiedział, co powiedzieć.
- Nigdy wcześniej o tym nie wspominałaś – powiedział, opierając się o Mercedesa i krzywiąc z powodu słońca.
- Tak, wiem.
- Czy Ellen wie?
- Tak. Złożyła mu wizytę.
- Co się stało?
- Została aresztowana za napaść.
- Poważnie?!
- Stłukła go na kwaśne jabłko.
Dean gwizdnął cicho.
- Przypomnij mi, żebym nigdy nie następował twojej matce na odcisk.
- Myślałam, że już o tym wiedziałeś – Jo uśmiechnęła się, ale następujący po tym śmiech zabrzmiał bardziej jak westchnienie. – Postąp z nim właściwie. Dean. Jesteś dobrym facetem, wiem, że nie będziesz nim manipulował, ale on wygląda na dość naiwnego, więc upewnij się, że będziesz z nim szczery. Miej pewność, że będzie wiedział, o co w tym chodzi.
Dean osobiście uważał, że Cas zasługiwał na trochę więcej wiary w niego, niż Jo była skłonna mu przypisać. W końcu zdziwił się, kiedy Dean poprosił go o ponowne spotkanie. Cas przypuszczał, że odrobina zabawy z Deanem była czymś jednorazowym, więc oczywiście nie oczekiwał oświadczyn. Wciąż jednak Jo miała swoje powody, a on to zaakceptował.

Chociaż Dean wysłał Casowi SMSa mówiącego, że będzie czekał na zewnątrz szkoły, Cas i tak wyglądał na zszokowanego widokiem Impali zaparkowanej na poboczu. Rozchylił usta i zaczerwienił się, zerkając wokół na tłum uczniów wylewający się z budynku, jak gdyby zmartwiony, że ktoś chciałby go zatrzymać.
Z pochyloną głową obiegł przód Impali i wszedł do środka.
Dean rozpromienił się.
- Hej.
- Cześć – odparł Cas, uśmiechając się nieśmiało.
- Dobry dzień? – zapytał Dean, odjeżdżając od chodnika. Zastanawiał się, kiedy byłby znowu w stanie pocałować Casa. Kusiło go, by tego spróbować, kiedy Cas wsiadał do samochodu, ale wyglądał wtedy na równie przerażonego, jak za pierwszym razem, kiedy Dean go podwiózł, więc mężczyzna martwił się, że nastolatek by uciekł, gdyby on zadziałał za szybko.
- Było w porządku – odparł cicho Cas.
Dean uśmiechnął się i kiwnął głową.
- A j-jak tobie minął dzień? – zapytał Cas po długiej przerwie, w trakcie której Dean doświadczał niesamowitych przebłysków wspomnień dotyczących chłopaka siedzącego mu na kolanach i ujeżdżającego mu palce.
Dzięki całkiem ciasnym dżinsom noszonym pod kombinezonem stójka Deana tym razem nie była widoczna. Mógł sobie rozmyślać do upojenia o Casie podskakującym mu na fiucie.
- Było nieźle. Jakiś gościu z Mercedesem rozciął sobie opony na zewnątrz warsztatu i, kurwa, ZSINIAŁ z wściekłości. Całkiem to było zabawne. Rzucił puszką farby w przejeżdżającą taksówkę.
Castiel miał oczy jak spodki.
- Nie martw się. Nikomu nic się nie stało – powiedział Dean z uśmieszkiem.
- Nie wydawał się zbyt stabilny – wymamrotał Castiel.
Dean wybuchł śmiechem.
- Niedopowiedzenie. Dla nas okazało się to całkiem niezłe, ponieważ sprowadził samochód do warsztatu i musiał wymienić parę opon. Nie sądzę, by był szczęśliwy, musząc wydać trzysta dolców na jakieś nowe koła.
- To dużo pieniędzy.
- Tak. Jednak za te pieniądze dostaje się coś dobrego. Porządne koła wystarczą na zawsze i na paliwie też da się zaoszczędzić. Jedyna wada to to, że może to być kosztowne. Wiesz, że opony z Formule I kosztują 1500 dolców jedna?
Castiel wydał z siebie dziwny dźwięk, niczym potwierdzenie, tylko trochę bardziej piskliwy.
Dean spojrzał na niego, walcząc z uśmiechem.
- W porządku z tobą?
Nastolatek był czerwony na twarzy i obejmował swoją szkolną torbę.
- Tak…
- Na pewno?
Cas złapał za luźną nitkę na pasku.
- Nie wiem, co powiedzieć – jego głos był praktycznie szeptem.
Zdezorientowany Dean ściągnął brwi.
- O czym?
- Ja… ja nic nie wiem o samochodach – powiedział to tak, jakby był przekonany, że Dean zamierzał na niego wrzasnąć.
- To co? Większość ludzi nic nie wie. Prawdopodobnie wiesz o nich więcej, niż mój młodszy brat. Jest bezużyteczny. Próbował zainstalować stację dokującą do iPoda w swoim kiepskim Punto i ta pierdoła wybuchła mu w twarz. Przyszedł do warsztatu z czarną twarzą i spalonymi brwiami.
Na te słowa Cas zaśmiał się cicho. Dean uśmiechnął się do niego, jak miał nadzieję, uspokajająco.
- Nie ma presji, Cas – powiedział, kiedy zatrzymali się na czerwonym świetle. – Nie musisz się ze mną widywać, a ja-
- Nie!
Dean urwał w miejscu, zaskoczony tym wybuchem. Był to najgłośniejszy dźwięk, jaki padł z jego ust. Nie licząc oczywiście dźwięków, jakie wydawał, kiedy Dean się z nim zabawiał.
- Nie – powtórzył Cas. – Chcę cię widywać. Chcę… chcę być z tobą.
- Okej – powiedział Dean, tłumiąc chęć do śmiechu; nie chciał zakłopotać Casa bardziej, niż chłopak już był. Chociaż musiał przyznać, że ten jego rumieniec był uroczy. – Odpręż się. Jeśli nie masz nic do powiedzenia, to nic nie mów, jest spoko, a jeśli cię nudzę, to każ mi się zamknąć w cholerę.
Nastolatek znowu się roześmiał i Dean poczuł ciepło rozlewające mu się w piersi.
- Nie nudzisz mnie – powiedział Cas, patrząc na Deana z lekkim uśmiechem na twarzy. – Ja tylko… jestem trochę zdenerwowany.
- Nie masz powodu. Chociaż, jeśli jesteś NAPRAWDĘ zdenerwowany, to znowu mogę ci wsadzić palce w tyłek. Nie mam nic przeciwko. Zrobię to dla większej sprawy.
Cas parsknął, wzrok mu pojaśniał.
- Bardzo to miło z twojej strony.
Kiedy podjeżdżali do drogi Castiela, Dean już myślał o tym, kiedy by mieli się zobaczyć następnym razem. Może w weekend mógłby zaprosić Casa do swojego mieszkania. Może chłopak mógłby zostać do późna.
- Więc, robisz coś spoko w swoje urodziny?
- Moje urodziny?
- Tak – powiedział Dean. Do jego głosu wkradła się podejrzliwość. – Powiedziałeś, że to w przyszłym tygodniu.
Rumieniec już widniejący na twarzy Casa – stała cecha w obecności Deana – zrobił się jeszcze głębszy.
- Och. Tak. Znaczy się nie, nie robię. Prawdopodobnie zostanę w domu – spojrzał zezem na Deana i znowu odwrócił wzrok.
- Cas, chłopie, powiedz mi, proszę, że masz 17 lat – powiedział Dean, czując ciężkość w żołądku.
- M-mam 17 lat – obiecał Cas. – Mam.
Przeczucia mu podpowiadały, że było to nagie kłamstwo, a w 9 przypadkach na 10 Dean posłuchałby swoich przeczuć. Problemem było to, że jego fiut też był w to zamieszany, a jego fiut pragnął tyłeczka. Słodkiego tyłeczka do klepania, takiego, jak u Casa.
Tylko dlatego, że pragnął mu uwierzyć, naprawdę mu uwierzył.
- Dobra – powiedział.
Na podjeździe przed posiadłością Casa stał zaparkowany samochód, więc zamiast być zmuszonym do odbycia improwizowanej pogawędki z jakimkolwiek obecnym członkiem rodziny, Dean postanowił zatrzymać się na ulicy.
Cas odpiął pasy, kliknięcie rozległo się głośno w ciszy samochodu.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy.
Przez chwilę Cas się nie poruszył. Wciągnął sobie wargi do ust, po czym zerknął na Deana spod rzęs.
Na zewnątrz Dean utrzymywał uprzejmy uśmiech. Wewnętrznie szczerzył się jak sam zły. Wiedział, czego Cas chciał, ale miał nadzieję, że dzieciak by o to poprosił.
Jednak nie wyglądało na to, by Dean miał być takim szczęściarzem.
- Hej – powiedział, kiedy Cas odwrócił się do drzwi, i złapał go za szczupły nadgarstek. Czuł pod kciukiem szalejący puls chłopaka. Jego niebieskie oczy były szeroko otwarte, różowe usta rozchylone. Dean cieszył się tym o wiele za bardzo. Połączył ich palce. – Czy mógłbym dostać całusa?
Cas oblizał się i szybko kiwnął głową.
Odrobina wyszczerzu, jaki Dean tłumił, wymknęła się jednak, gdy mężczyzna przysunął się bliżej. Bardzo łagodnie złączyli się ustami. Cas zareagował natychmiast, rozpaczliwie odwzajemniając pocałunek. Dean objął mu policzek, gładząc kciukiem jego szczękę, i spowolnił pocałunek, otaczając językiem język Casa. Wreszcie nastolatek zaczął się odprężać i dostosował się do ustanowionego przez Deana rytmu. Ścisnął przód kombinezonu Deana i zawisł na nim z jękiem. Ten cichy dźwięk sprawił, że Dean poczuł gorąco na skórze. Fiut mu drgnął i mężczyzna oderwał rękę od twarzy Casa, by go pogładzić.
Dean mógłby całować go cały dzień, ale już był boleśnie twardy, a jądra zaczynały mu dokuczać; chciał jechać do domu i sobie obciągnąć. Odsunął się, całując go przelotnie ostatni raz.
- Zobaczymy się jutro, tak?
Zdyszany Cas, z zaczerwienionymi ustami i policzkami do kompletu, kiwnął głową.
Kiedy wysiadał z Impali, Deanowi przyszło coś do głowy.
- Hej, Cas?
Nastolatek obejrzał się przez ramię.
- Jakie masz nazwisko?
- Milton. Castiel Milton.
- Chwila, tak jak w LICEUM MILTON?
- Mój ojciec jest właścicielem.
Dean opadł z powrotem na swój fotel. Czemu miał paskudne wrażenie, że jego życie miało się skomplikować? Potarł sobie twarz, czując nagłe zmęczenie. Na zewnątrz Cas szedł w górę drogi, trzymając szkolną torbę przed sobą, aby ukryć swoją stójkę. Na ten widok Dean wyszczerzył się i stwierdził, że Cas mógł być wart odrobiny komplikacji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:19, 31 Mar 2014    Temat postu:

O matko, Pat, to miały być Twoje wolne dni, na odpoczynek, a tu szaleje tyle dobra!
Ficzka sałatkowego kocham. Nie wiem, co takiego w nim jest, humor, spokój, uroczość i takie coś, co przywodzi na myśl naprawdę dobry dzień. Nie mam pojęcia, ale UWIELBIAM. Dzięki Ci za niego, Pat, lepiej mi jakoś, nawet gardło mniej drapie xD A jak tylko wyzdrowieję, zrobię sobie wielką michę sałatki :D
Co do drugiego fica mam dwie rzeczy. Dwie.
"ONA była śliczna, ale Dean był całkowicie gejem – mężczyzną fiuta, analnym zabójcą, połykaczem penisa, wiertłem w tyłku – i nigdy by się nią nie zainteresował." i ile do cholery lat ma młody Milton xDDD
Cieszy mnie ciąg dalszy, niby ficzek był początkowo krótki, uroczy i porniasty, ale, cholera, człowiek był ciekawy co dalej. Chociaż, z drugiej strony, teraz się trochę boję, jak to się skończy :')


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:02, 31 Mar 2014    Temat postu:

Odnośnie wieku Casa - to już w rozdziale następnym. I wbrew wszystkiemu ja trochę odpoczęłam, poza tym połowa sałatkowego ficzka była już przetłumaczona :) Szkoda, że z jutra nici...
A u ciebie jak, Lin? Nie licząc drapania w gardle?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:53, 31 Mar 2014    Temat postu:

patusinka napisał:
A u ciebie jak, Lin? Nie licząc drapania w gardle?

Cieszę się, ze udało Ci się trochę odsapnąć, Pat! Ja straciłam głos na amen, gorączka i paskudny katar, ale poza tym jest już ok, nie łupie tak w stawach i w ogóle. Nawet pomyłam dziś trochę okien (co prawda tylko od środka, na wietrzyk się jeszcze nie wystawiam. Reszta została Rodzicielce.)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 574, 575, 576 ... 616, 617, 618  Następny
Strona 575 z 618

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin