Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Podziel się Supernaturalem
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 440, 441, 442 ... 616, 617, 618  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:47, 02 Wrz 2013    Temat postu:

patusinka napisał:
Nic nadzwyczajnego, Castiel odbił Deana i rozpacza nad jego obrażeniami :)

*krztusi się powietrzem* i Ty to nazywasz 'nic nadzwyczajnego'...? Nie dość, że Dean w stanie Świeżo Po Torturach, to jeszcze Cas to widzi @.@ O bogowie @.@ Powinnam zacząć suszyć melisę, skręcać w bibułki i palić, pić będę w trakcie lektury. Co prawda nie wiem, czy zaparzy się po zalaniu wódką, ale nawet jeśli nie, i tak powinna jako tako zadziałać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:52, 02 Wrz 2013    Temat postu:

Bóg mi świadkiem, Lin, nie wiem, jak ty zareagujesz na lekturę... Mogę się ostatecznie ugiąć i dotychczasową porcję wrzucić teraz, będziesz miała próbkę :) Ale to już zalezy od ciebie.
EDYTKA: chwilowo nie wrzucę, bo muszę poprawić tekst. mam błąd odczytu i nie kopiuje mi się tutaj.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Pon 22:08, 02 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:27, 02 Wrz 2013    Temat postu:

Lin kojfnie jak nic. Ale nie martw kochanie, załatwimy Ci ładne epitafium i będziemy regularnie robić wieczorki głośnego czytania sprośności ku Twojej pamięci :3

Ale serio, skręca mnie z niecierpliwości, a Patuś, naprawdę, nie robisz człowiekowi dobrze na uspokojenie skołatanych nerwów XD Zwłaszcza, że ach! U camui wszyscy tak zawsze ładnie cierpią, a już Cas w żałobie po Baltazarze rozpaczający nad ranami Deana~ mrau :hamster_bath:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:55, 02 Wrz 2013    Temat postu:

Poprawione, mogę wrxucić rozdziały 1-7 :)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 8:44, 03 Wrz 2013    Temat postu:

Wieczorek głośnego czytania sprośności pamięci Linmarin made my day, ale. Przejdźmy do konkretów.
Naprawdę, naprawdę bardzo się starałam powstrzymywać wszystkie mvblsfvnjusnvsvbnjusibjnjfswbvui w człowieku, bo wiedziałam, że będzie trzeba zaczekać, ale jak Pat sama zaproponowała, że może wrzucić, to ja sobie chyba uświadomiłam, że UMRĘ, jeśli nie przeczytam choć kawałeczka ._. Proszę...?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 8:51, 03 Wrz 2013    Temat postu:

Proszę bardzo :) Na dzień dobry rozdziały od 1-8. W (na wszelki wypadek) trzech postach - tu nie mam Worda i wszystko mi idzie w WordPadzie (ohyda...)

UWAGA, UWAGA


Rozdział 1 - PROLOG

Zamknęły się za nimi drzwi hotelu i w następnej chwili Castiel przycisnął do nich swego partnera, całując go rozpaczliwie i pożądliwie. Baltazar mruknął coś ze zdziwieniem, ale w następnej chwili wtulił się w niego, jęcząc lekko i obejmując zarośniętą twarz Castiela.
Nie potrwało to długo, chwilę później Castiel odsunął się, sapiąc, a głos miał niższy niż zwykle.
- Mamy 30 minut, potem spodziewają się nas z powrotem na posterunku – warknął szorstkim niczym żwir głosem.
Baltazar ledwo kiwnął głową i jego palce zabrały się do pracy, pomagając Castielowi zdjąć jego zwykły szary garnitur, pozwalając, by Castiel sam zdjął mu jego beżowy płaszcz. Ubrania poleciały na podłogę niczym ścieżka z okruchów, kiedy zataczając się ruszyli w stronę łóżka.
Castiel zachichotał nisko, kiedy pchnięto go na materac, przesunął się w górę i pozwolił Baltazarowi rozebrać się z butów, skarpetek, spodni, aż wreszcie został tylko w bieliźnie, rozpiętej koszuli i podkoszulce. Ponownie złapał kochanka, pomagając Baltazarowi zdjąć kaburę i odznakę, po czym położył je obok swoich na nocnym stoliku – dwie pasujące do siebie odznaki i dwa pistolety dla dwóch pasujących do siebie mężczyzn.
Castiel nie zdołał powstrzymać zdyszanego jęku, który padł mu z ust, kiedy wewnętrzna strona jego uda była skubana i ssana; delikatne ciało w tym miejscu już pokrywały malinki i siniaki w kształcie palców w różnych stadiach gojenia. Był to zaskoczony dźwięk, ale nie powinien; Baltazar znał go i jego ciało, po wspólnie spędzonych latach byli jak dwie części układanki, pasowali do siebie lepiej, niż cokolwiek, czego Castiel w życiu doświadczył.
Westchnął miękko, kiedy mężczyzna na nim podciągnął mu koszulę w górę, i pogładził silne, opalone ramiona, po czym złapał za piaskowo blond włosy.
- Baltazar… - zadygotał po ugryzieniu w biodro – PROSZĘ…

Następne kilka minut było mieszanką kończyn, zdyszanych oddechów i wreszcie skóry na skórze. Baltazar pchnął w dół, ocierając się o Castiela w sposób, którego, jak wiedział, drugi mężczyzna nienawidził i jednocześnie najbardziej pragnął. Było to tak wiele, a jednak nigdy dosyć. Zrobił to ponownie i Castiel rzucił się pod nim, odrzucając głowę w tył i odsłaniając mu swoją szyję.
- Przepraszam, Cassie, nie słyszałem cię… co to było? – zakpił Baltazar z firmowym uśmieszkiem na ustach, trzymając obiema rękami Castiela, który rozpaczliwie walczył o odzyskanie choć odrobiny kontroli.
Poddał się wreszcie i pochylił, dotykając ustami ust kochanka, wdychając go przez chwilę, po czym obsunął się niżej, tam, gdzie wiedział, że Castiel go pragnął, a kiedy usta Baltazara minęły pępek Castiela, ten stał się tylko mamroczącą coś masą.
Pół godziny, powiedział. Baltazar wyszczerzył się i oparł o zagłówek z papierosem w jednej ręce, a zapalniczką w drugiej. Castiel skulił się u jego boku, oplótłszy partnera nagimi kończynami i z wyrazem czystej błogości na twarzy.
- Więc jaki byłem, skarbie? – zażartował Baltazar i posłał mu całusa w powietrzu, nawet kiedy drugi mężczyzna, nadąsany, szturchnął go w bok.
Castiel nie lubił, kiedy on palił, i Baltazar starał się to respektować, jak umiał, ale, do cholery, seks z tym mężczyzną czynił to zwyczajnie niemożliwym. Wstali wreszcie, wzięli prysznic i ubrali się. Dzielnica była zaledwie dwa bloki dalej, kwestia góra pięciu minut, ale wiedzieli, że komendant Turner rozdarłby ich na strzępy, gdyby się choć sekundę spóźnili po przerwie. Pewnie, wszyscy na posterunku – wliczając ich szefa – wiedzieli o nich, ale w ramach milczącej umowy żaden z nich nigdy się w to nie wtrącał. Baltazar założył swój płaszcz, naciągnął go ściśle na siebie i złapał kluczyki, zanim Castiel zdołał to zrobić.
- Ja prowadzę – oznajmił z mrugnięciem i wystartował za drzwi.

Castiel zmrużył oczy, gdy Baltazar gwizdnął kluczyki do ich ciemnoniebieskiego sedana. Tęsknił za czasami, kiedy mieli zwykły czarno-biały samochód, czyszczony i przeglądany raz na miesiąc. Teraz samochód należał całkowicie do nich, więc każde wgniecenie i zadrapanie, każda dziwna plama i zapach – cóż, oni musieli się tym zająć.
A Baltazar nie umiał jeździć tak, by ratować im życie (cóż, technicznie rzecz biorąc umiał, zważywszy na rozległe szkolenie w zakresie jazdy obronnej i unikowej, jakie otrzymali… ale jednak). Liczba „moja wina” i „ups”, które przytrafiły się w pierwszym miesiącu „posiadania” samochodu, wystarczyły, by Castiel praktycznie przejął kierowanie za nich obu przez 90% czasu.
Westchnął, przypinając sobie odznakę do pasa, wyprostował swój niebieski krawat i ostatni raz spojrzał w lustro na włosy. Nie było całkiem oczywiste, że właśnie przewalał się po hotelowym łóżku ze swym partnerem, ale jego włosy i tak nigdy nie były całkiem idealne. Castiel założył marynarkę i wyszedł, zamykając za sobą drzwi i idąc za Baltazarem do ich samochodu.
Nawet nie wrócili do dzielnicy, radio oznajmiło, że wreszcie złapali jednego z ludzi Azazela na czymś drobnym, jak przebieganie na czerwonym świetle, i zatrzymali do przesłuchania. To ścierwo faktycznie puściło farbę, a teraz mieli dość dowodów, by dostać się do magazynu Azazela, który obserwowali już od ponad 6 miesięcy.
Castiel uśmiechnął się, gdy Baltazar włączył światła, a syrena zawyła, gdy pomknęli w dół ulicy. Wreszcie mieli złapać tego obrzydliwego, oślizgłego bydlaka, który odpowiadał jak dotąd za 15 zgonów w śledztwie w sprawie handlu ludźmi, które Castiel i Baltazar prowadzili razem już od ponad dwóch lat.
Nareszcie mieli go złapać.

Samochód zatrzymał się z piskiem na sporym parkingu za magazynem i Baltazar zgasił silnik. Niewyróżniający się głos w radiu mówił o zbliżającym się wsparciu i o tym, by wejść tam od frontu. Spojrzeli na siebie, po czym otwarli drzwi i przeszli do tylnego wejścia, Castiel po lewej, Baltazar po prawej. Drzwi stanęły otworem kilka sekund później i pod osłoną Castiela Baltazar wślizgnął się do środka. Ciemność otoczyła ich niczym czarny płaszcz i gdyby nie stałe dyszenie Castiela w jego szyję oraz cichy szelest butów na zimnym asfalcie, z pewnością pochłonęłaby ich również cisza.
Jakieś 20 jardów dalej zauważyli malutką plamkę światła i Baltazar przysunął się do Castiela, wydając mu szeptem polecenie.
- Zostań. Zaraz wrócę.
Nie zaczekał na protest Castiela i ruszył przez mrok w stronę światła. Odwrócił się raz, próbując bezskutecznie namierzyć partnera. Przeklinając pod nosem ścisnął broń, kładąc palec wskazujący na spuście, i przylgnął plecami do przestrzeni przy drzwiach, spod których przeświecało słabe światło. Wolną ręką namacał klamkę i przekręcił, ale nie ustąpiła. Czy to kiedyś było łatwe? Odetchnął głęboko, policzył cicho do trzech, po czym kopnął drzwi tuż obok klamki i kruche drewno rozpadło się pod wpływem tej siły.
Po tym nastąpiła cisza i Baltazar wszedł do kiepsko oświetlonego pokoju, wodząc wzrokiem po zakurzonym stole i pustych półkach.
- Ha – sapnął, odprężając się trochę, i odwrócił się do Castiela, który ostrożnie zbliżał się do niego. – Zdaje się, że ptaszek uciekł. Może nie powinniśmy byli jednak zaczynać drugiej run…
Słowa zamarły mu na ustach, gdy poczuł ostre szarpnięcie w ciele. Przez chwilę widział tylko Castiela i czyste przerażenie na jego twarzy i nie mógł za bardzo zrozumieć, co się działo. Wtedy poczuł ciepłą krew nasączającą mu koszulę i płaszcz; dłoń, w której trzymał broń, zadrżała, wreszcie pistolet padł na podłogę i Baltazar nie mógł dłużej ustać; padł obok. Myślał, że usłyszał krzyk Castiela, ale słychać było też wystrzały i wybuchy, więc nie miał pewności.
„Postrzał”, pomyślał z goryczą. „Jeden nędzny postrzał…”
Chciał móc powiedzieć, że ostatnie, co zobaczył, to był Castiel, ale panowała tylko ciemność. Ciemność i cisza.

W chwili, w której się to stało, przez głowę przebiegło mu gorzkie „powinienem poczekać na wsparcie”. Jednak po tej chwili jasności nie było już nic więcej; nie było nic poza krwią szumiącą mu w uszach, kiedy przypadł do boku Baltazara, macając rękami pod płaszczem mężczyzny, rozpaczliwie usiłując zatamować krew tak łatwo wypływającą spod jego koszuli. Kamizelka kuloodporna nie zatrzymała broni; pocisk zbrojony przedarł się przez kevlar niczym przez papier, zostawiając rozległą dziurę w miejscu niegdysiejszego mostka Baltazara. Castiel nic nie słyszał, tak głośno dźwięczało mu w uszach, i jedyne, co zdołał zrobić, to uciskać ranę, ale wiedział, wiedział… że było za późno.
Wiedział to nawet, zanim przyjechali paramedycy, zanim pięciu mężczyzn siłą odciągnęło go od nieruchomego ciała Baltazara. Nie znaczy jednak, że przestał mieć nadzieję, gdzieś głęboko w środku, pod przebłyskami paniki oraz czystego, absolutnego przerażenia. Nadzieja nie ustała, kiedy znaleźli się w karetce, odjeżdżając z miejsca zbrodni na sygnale; ratownicy szaleli wokół niego, a słowa „Gotowe!” oraz „Kurwa, nic, spróbuj jeszcze raz!” docierały do niego przez otaczającą go mgłę niczym przez gazę. Nadzieja nie ustała, kiedy siedział w poczekalni z dłońmi pokrytymi zasychającą krwią, leniwie patrząc, jak zmieniała kolor kolejno z jasnej czerwieni na purpurę, a potem burgund.
Ustała dopiero wtedy, kiedy wyszedł lekarz, a jego ściągnięte brwi powiedziały Castielowi wszystko, co musiał wiedzieć. Mężczyzna nawet nie miał okazji zdjąć maski i Castiel już kiwnął głową, przełykając z trudem i otwierając usta, by coś powiedzieć… cokolwiek… ale nie dobiegło z nich żadne słowo.
Minął swoich kolegów, innych funkcjonariuszy, kondolencje do niego nie dotarły. Dopiero w domu, kiedy słońce już dawno zaszło, gdy skulił się w łóżku, które wciąż pachniało wodą po goleniu Baltazara, pikantną i słodką jednocześnie, pozwolił sobie na płacz.
Krzyczał, dopóki nie ochrypł, dopóki jego struny głosowe dosłownie się nie poddały, i wtedy po prostu leżał otępiały i patrzył na cienie na ścianach, dopóki nie nadszedł świt.

Rozdział 2
Kret

Potrzebował trzech dni, by wyjść z sypialni.
Na czwarty dzień wziął udział w pogrzebie i przyjął słowa żalu i współczucia, uściski dłoni i nieśmiałe objęcia.
Na siódmy dzień załamał się znowu i urżnął do nieprzytomności, kończąc w domu swojego brata i szlochając otwarcie. Gabriel wziął go do środka i o poranku zjedli razem w milczeniu.
Co jeszcze było do powiedzenia? Co mogło tę sytuację poprawić?
Miesiąc po tym, jak Castiel złożył Baltazara w ziemi, wrócił do pracy. Każdy traktował go tak, jakby miał się w każdej chwili załamać i mężczyzna nie umiał powiedzieć, czy ci chodzący wokół niego na paluszkach byli gorsi od tych paru próbujących się zachowywać, jakby nic się nie stało, a dziś był po prostu kolejny dzień.
Minęły jeszcze dwa miesiące; już dawno temu wypełniono papierki o tym, co się wydarzyło tamtego popołudnia, o tym, jak Azazel i jego szajka uciekli, że Castiel naprawdę zobaczył uciekającego strzelca i rozpoznał go jako mężczyznę (użył tego określenia luźno) imieniem Alastair. Minęły trzy miesiące, od kiedy Baltazar zgasł niczym świeczka, zniknął z jego życia zostawiając za sobą dziurę, której, jak Castiel wiedział, nikt nie byłby w stanie zapełnić.
Po tych trzech miesiącach komendant wezwał go do biura, kazał mu odwiesić płaszcz (to był cud, że krew z niego zeszła, ale Castiel i tak by go nosił, już choćby dla „Baltazar” nabazgranego na metce) i usiąść na krześle naprzeciw biurka.
Po tych trzech miesiącach Castielowi przydzielono nowego partnera. Odwrócił się, by spojrzeć na dzieciaka – bo właśnie tym był, dzieciakiem, nie starszym niż 22-23 lata, i z wahaniem przyjął oferowaną dłoń. Wyszczerz, jaki dostał w zamian, był szokująco biały i otwarty i już tylko o włos różnił się od głupiego; pierwszy raz od trzech miesięcy Castiel stwierdził, że już nie czuł się otępiały.
Czuł się całkowicie i absolutnie WKURZONY.

Mogłoby być lepiej, nie zamierzał kłamać. Z pewnością samo wkroczenie na posterunek w 64 dzielnicy pół godziny spóźnionym na spotkanie z komendantem Rufusem Turnerem nie sprawiłoby najlepszego wrażenia. Ale fakt, że dłoń, w której nie trzymał kubka ze STARBUCKS, dzierżyła lusterko boczne od ciemnoniebieskiego sedana, jaki uszkodził, parkując własnym, sprawił, że Dean Winchester miał dość kiepskie przeczucia odnośnie nowej pracy. Spędził dobre 15 minut na przeprosinach i nawet zaoferował komendantowi swoją kawę – co starszy mężczyzna odrzucił, prychając – zanim temat ostatecznie upadł.
Komendant Turner skrzyżował ramiona na piersi i przybrał poważną minę, a Dean mocniej zacisnął dłoń na swoim kubku.
- Detektyw Novak jest… - zaczął Turner, po czym znowu umilkł, wyraźnie niepewny tego, jak ująć to, cokolwiek miał do powiedzenia. – Jego partner ZMARŁ kilka miesięcy temu. Nie przyjął tego za dobrze.
- Rozumiem – powiedział Dean, ale Turner pokręcił głową.
- Nie rozumiesz. Słuchaj, ja tu robię krok wiary. Novak to dobry glina, jeden z najlepszych. Po prostu akurat podąża… trudną ścieżką. Chcę, byś miał na niego oko, ale nie traktuj go w rękawiczkach, rozumiesz?
Tym razem Dean nie odpowiedział natychmiast i nie był nawet pewien, czy FAKTYCZNIE rozumiał, dokąd to zmierzało. Wtedy Turner westchnął, po równo z wyczerpaniem i zmęczeniem.
- Novak to rodzina. Pracuje z nami od 6 lat i zwyczajnie mówiąc, radzenie sobie z jego… NASTROJEM jest ostatnimi czasy absolutnie niemożliwe. Potrzebujemy kogoś nowego, kogoś, kto nie ma pojęcia o całym wcześniejszym gównie, kogoś, kto będzie go traktował jak normalną osobę zamiast jak uzbrojoną bombę.
- I tu wkraczam ja – powiedział Dean.
Ledwo Turner skinął głową, gdy rozległo się stukanie do drzwi. Wchodzący facet wydawał się być mocno po 20-ce, ale nawet przygarbiony chód, ciemne kręgi pod niebieskimi oczami i wyraźne oznaki wyczerpania nie mogły zaciemnić tego, jaki był przystojny. Dean zawahał się, zrywając się z krzesła, i zwyczajnie wyciągnął do drugiego mężczyzny rękę, kiedy tamten z wahaniem usiadł obok niego. Dean odwrócił się lekko w krześle i zaoferował mu szeroki uśmiech. I tak, okej, może nie był ekspertem w ukrywaniu swoich prawdziwych zamiarów, ale, do cholery, brałby się za niego!
Komendant szybko ich sobie przedstawił i kiedy paplał o tym, jak Dean został właśnie przeniesiony z Kansas i że była to jego pierwsza praca w roli zastępcy szeryfa, Dean mierzył drugiego mężczyznę od góry do dołu. Ciemnobrązowe włosy były – łagodnie mówiąc – chaosem, na policzkach miał zdecydowanie ponadtrzydniowy zarost, a ubrania miał w całkowitym nieładzie. Koszula i marynarka wyglądały na tanie i niezbyt czyste, sposób, w jaki krawat wisiał mu wokół szyi, zakrawał na kpinę i oby mu nie kazali gadać o tym, jak niemodne w tym roku były workowate prochowce. Mimo to nic z powyższych nie czyniło mężczyzny ani trochę mniej atrakcyjnym i na twarz Deana powrócił uśmiech, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego przyglądanie się nie przeszło niezauważone. Wyraz twarzy mężczyzny był zwyczajnie przerażający i Dean uniósł brew, opierając się w krześle. Cóż, czy mały eksperyment komendanta Turnera okazałby się sukcesem, czy nie, to przynajmniej obiecywał rozrywkę.
10 minut później za oboma mężczyznami zamknęły się drzwi biura i Novak natychmiast obrócił się na pięcie, pędząc korytarzem na lewo i zostawiając Deana trochę bezradnego. Potrzebował sekundy, aby nadgonić za facetem i prawie oberwał drzwiami w twarz.
„C. Novak”, głosiła srebrna plakietka na poziomie wzroku, a pod spodem „B. Jones”.
„s” było nieco przekrzywione i Dean pomyślał, że wyglądało to tak, jak gdyby ktoś próbował to usunąć, ale w połowie pracy zmienił zdanie… Detektyw Novak siedział na zaśmieconym biurku z opuszczoną głową, nawet nie przejmując się tym, żeby spojrzeć i poprosić, by wszedł, więc Dean wszedł sam, zamykając za sobą drzwi z lekkim skrzypieniem.
- Więc…
Kiedy od Novaka dalej nie było reakcji, Dean obiegł wzrokiem niewielką biurową przestrzeń. Było tam tylko jedno biuro i zadumał się nad tym przelotnie, ale postanowił się nie przejmować. I tak nie lubił papierkowej roboty. Okno było małe i niemal całkowicie zasłonięte stertami akt i artykułami biurowymi, a na ścianach wisiały plakaty poszukiwanych oraz zdjęcia z miejsc zbrodni. Była tam też pusta przestrzeń, a masa klejąca i skrawki papieru jako jedyne przypominały o czymś, co prawdopodobnie zostało zerwane w wybuchu gniewu lub żalu.
- Przepraszam, nie dosłyszałem twojego imienia…?

Castiel ledwo usłyszał, jak komendant mówił do niego, wyjaśniając, że ten nowicjusz z Kansas miał zająć miejsce Baltazara jako jego partnera i że razem mieli pracować nad sprawą Azazela. Nie umiał się powstrzymać, gdy zacisnęła mu się szczęka; gniew płynął przez niego z łatwością, dłonie zacisnęły się na poręczach.
Ten… ten DZIECIAK miał spróbować zastąpić mu partnera?
Pomysł zostawił mu zły posmak w ustach, niczym narastające wymioty. Castiel zdołał przebrnąć przez spotkanie, nie wybuchając, i ledwo raz skinął głową, zacisnąwszy usta w wąską kreskę, kiedy komendant kazał im się rozejść. Ruszył do swojego biura… teraz ICH biura, i czy to nie było piękne? nie martwiąc się, czy dzieciak szedł za nim, czy nie. Kiedy jednak zamknęły się za nim drzwi, Castiel znowu poczuł rosnący gniew i próbował go stłumić ćwiczeniami oddechowymi, jakich terapeuta policyjny nauczył go po pierwszym wybuchu.
Teraz czuł się źle, ale wtedy uważał się za całkowicie usprawiedliwionego, pragnąc skopać gościa, który próbował zdrapać nazwisko Baltazara z drzwi do ich biura. Biedny człowiek odmówił powrotu po tym, jak już Castiel przestał na niego wrzeszczeć, i właśnie wtedy zaczęła się obowiązkowa sześciomiesięczna terapia.
Na szczęście zeszli do spotkań dwa razy w tygodniu, zamiast raz na dzień.
Westchnął lekko, kiedy gniew odpłynął, i spojrzał w górę, kiedy dzieciak zapytał go o imię. Zmarszczył się, ponownie zaciskając usta, zanim się odezwał. Głos miał wciąż ochrypły, ale już nie suchy i trzeszczący, jak to było przez prawie miesiąc po nocnych napadach płaczu.
Już od jakiegoś czasu nie płakał.
- Jestem Castiel – powiedział powoli, jakby mówił do dziecka. Castiel uniósł brew, patrząc na mężczyznę, i wzrokiem wskazał krzesło po drugiej stronie biurka. – Przypuszczam, że już przeczytałeś akta, jakie dał ci komendant w sprawie Azazela i tej operacji? – ostatnie, czego chciał o 9 rano, to przejrzeć akta, które praktycznie zajmowały większość ich… jego biura. Co za ból.

- Przejrzałem je, tak. Handel ludźmi, bardzo chaotyczny - wzruszył ramionami, nie siadając na krześle proponowanym przez partnera, zamiast tego udał się na drugą stronę biura, gdzie sterty pudeł oznaczone zwyczajnie „A” zastawiały praktycznie całą ścianę. Przejechawszy palcem po zakurzonej powierzchni ciemnej, drewnianej szafy skierował wzrok z powrotem w górę i na drugiego mężczyznę.
- Castiel, co? – powiedział Dean powoli, pozwalając, by imię jeszcze raz i jeszcze przetoczyło mu się po języku, po czym potrząsnął głową. – Ciężko to będzie zapamiętać. Co ty na to, bym nazywał cię Cassie? – dodał z kpiącym uśmieszkiem.

Castiel ledwo słuchał bełkotu drugiego mężczyzny, skupiwszy się na papierkowej robocie przed sobą, kolejnym formularzu, który musiał wypełnić, aby powiedzieć, że przeszedł przez obowiązkową terapię w zeszłym tygodniu.
Jednak ołówek w dłoniach złamał mu się na pół, kiedy Dean nazwał go „Cassie”. Wściekł się natychmiast i zesztywniał, oddychając powoli, po czym na chwilę zamknął oczy, by po prostu nie rzucić się przez biurko i nie udusić nowicjusza.
Wątpił, by komendant docenił zabójstwo w dzielnicy przed drugim kubkiem kawy.
- Jeszcze raz nazwij mnie „Cassie”… a przez miesiąc będziesz oddychał przez rurę – powiedział powoli, unosząc wzrok i patrząc Deanowi w oczy. W jego własnych nie było ani krztyny rozbawienia, błękit był śmiertelnie poważny; Castiel zacisnął szczękę, a dłonie leżały mu na biurku.

Szczerze mówiąc Dean nie do końca uwierzył komendantowi Turnerowi, kiedy tamten opowiadał o temperamencie Castiela Novaka. Uniósł brew widząc surową minę mężczyzny i obronnie cofnął się o krok.
- Żadnego „Cassie”, rozumiem. Rany, chłopie, wyluzuj - wypuszczając głośno powietrze klapnął na krzesło naprzeciwko krzesła Castiela i sięgnął po kawałek papieru, na który jego partner gapił się tuż przedtem, zanim prawie go rozszarpał, i natychmiast tego pożałował. „Terapia obowiązkowa” było wszystkim, co musiał przeczytać, zanim zorientował się, że posunął się za daleko. Szybko wstał znowu, na wypadek, gdyby detektyw Novak planował przerwę od roli Pana Sympatycznego. – To od czego zaczynamy?

- Na razie rundka rutynowa. Muszę pomówić z którymś ze świadków z… z ostatniego razu, kiedy spotkaliśmy Azazela i jego ludzi. Upewnić się, że wciąż oddychają. Są objęci ochroną świadków, więc spotykamy się z nimi w zabezpieczonym miejscu, upewniając się, że nie mamy ogona – Castiel wyrzucił te informacje z siebie wstając; westchnął, po czym jednym łykiem skończył kawę. Kubek powędrował z powrotem na biurko, zwykły ceramiczny biały kubek z nabazgranym na boku markerem napisem „najlepszy detektyw na świecie” oraz ręcznie rysowaną, niezdarną odznaką. Wyraźnie było to dzieło dziecka, a sposób, w jaki Castiel odstawił go na biurko, jeszcze wyraźniej dawał do zrozumienia, jak bardzo mężczyzna go cenił. Spojrzał na Deana i uniósł brwi. – I? Rusz się, Winchester. Blokujesz wyjście.

- Jeden osioł schodzący z drogi, i to natychmiast – ogłosił Dean, zasalutował i poszedł za drugim mężczyzną, który zdawał się podjąć decyzję, aby zignorować komentarz młodszego partnera.
Castiel ruszył do niebieskiego sedana, tak, TEGO samego sedana, który Dean uszkodził zaledwie godzinę wcześniej, a Dean zaklął pod nosem. Przygryzając usta w próbie zduszenia śmiechu wślizgnął się na siedzenie pasażera, wbrew wszystkiemu mając nadzieję, że Castiel nie zauważy brakującego wyposażenia. Oczywiście, zauważył, a jak poprzednio wspomniano, Dean nie był dobry w dotrzymywaniu tajemnic. Więc podróż do bezpiecznego domu była milcząca i niezręczna jak cholera, ale Dean nie umiał nic na to poradzić, że uśmiechał się do siebie. Była dopiero 9.30, a on już zdołał wkurzyć swego partnera na więcej niż jeden sposób.
„No dobra”, pomyślał, odsuwając siedzenie i biorąc głęboki wdech. „Teraz może już tylko być lepiej, co?”

Castiel niemal przegapił, że jedno z bocznych lusterek zostało oderwane. Niemal. Był zbyt zajęty wygrzebywaniem kluczyków z kieszeni swego zbyt wielkiego płaszcza, ale zatrzymał się, szeroko otwierając oczy, kiedy zobaczył uszkodzenie. A lusterka nie było nawet na ziemi w pobliżu. Castiel zaklął, wyzywając pod nosem tych cholernych durniów, co nie wiedzieli, jak prowadzić, i że przynajmniej ten idiota mógł zostawić to cholerne lusterko na wierzchu, żeby Castiel mógł je, kurwa, naprawić!
Podniósł wzrok, kiedy sobie uświadomił, że Dean stał absolutnie nieruchomo. Castiel uniósł brew, a dzieciak po prostu się WYSZCZERZYŁ i och… och, to było wspaniałe. WSPANIAŁE. Dean niepewnie wzruszył ramionami i pokazał kciukiem na posterunek.
- Yyy… lusterko jest w gabinecie komendanta – powiedział, a Castiel przysiągł, że mógłby wtedy dzieciaka zabić na miejscu i byłby usprawiedliwiony.
Do. CHOLERY. Wykrzywił się do Deana, zakradając się do siedzenia kierowcy, i wszedł do samochodu, trzaskając za sobą drzwiami. To było po prostu piękne. Dziś miało być po prostu CUDOWNIE, już mógł to stwierdzić. A jego nowy partner musiał być przykładem jakiegoś geniusza-idioty, w przeciwnym razie czemu, do diabła, służył w policji?!
- …KURWA – warknął Castiel, waląc dłońmi w kierownicę, po czym odpalił samochód. Zaczekał, dopóki Dean nie wsiadł, i ruszył z piskiem opon na chodniku.
Podróż była w większości cicha, radio od czasu do czasu pluło informacjami od dyspozytora, wezwania po 415 i 488 trzeszczały z tandetnego stereo. Na światłach, które paliły się odrobinę za długo, Castiel odezwał się absolutnie poważnym tonem.
- Winchester, lusterko schodzi z twojej wypłaty – powiedział, zerkając na Deana, po czym ruszył naprzód, gdy zapaliły się zielone.
Na miejsce spotkania dojechali bez wypadków. Ze wszystkich miejsc był to akurat sklep z pączkami, jakieś 10 mil od posterunku, przed którym stały zaparkowane dwa wielkie czarne suburbany, a na widok których Castiel jak cholera próbował nie przewracać oczami.
- Naprawdę niepozorni ludzie – burknął cicho, wysiadając z sedana. Jeszcze raz włożył kluczyki do kieszeni i uniósł dłoń w powitaniu na widok agentów federalnych w cywilnych strojach, jedzących w sklepie.
- Kiedy tam wejdziemy, ja będę mówił. Ty, Winchester, ani słowa. To nie czas ani miejsce, żebyś próbował się z kimś „zapoznać”.

- Jasne, szefie – powiedział Dean, rozciągając kończyny i głośno ziewając. Był zbyt zrelaksowany, aby przejmować się tym bardziej, niż absolutnie musiał.
W miejscu spotkania podążył tuż za Castielem i trzymał się w tle, podczas gdy nieco starszy mężczyzna usiadł naprzeciwko świadka i zaczął ją wypytywać. Dean niewiele mógł zrobić poza słuchaniem i robieniem od czasu do czasu notatek, ale naprawdę, kobieta miała niewiele do powiedzenia. Po prostu zwykłe „Ujrzałam ciemną postać i nie pamiętam jej wzrostu, płci czy koloru samochodu.” Dean musiał stłumić kolejne ziewnięcie i odwrócił się plecami do nudnej sceny. Zamiast tego podszedł do gablotki na wystawie, oblizując usta na widok pysznego rzędu pączków.
Pięć minut później pojawił się w polu widzenia Castiela z pączkiem Boston Cream, który kupił i prawie zdążył już pożreć. Spojrzenie, jakie otrzymał, kazało Deanowi zastanowić się, czy Castiel Novak był jednym z tych kilku ludzi na świecie, którzy nie lubili pączków. A może, i myśląc o tym Dean był niemal pewien, że to był powód jego kwaśnej twarzy, nie miało znaczenia, co lubił – jego nowy partner albo nie lubił tego, albo samego Deana. Szybko wsunął resztę pączka z powrotem do papierowej torby, w której go przyniósł, czując na sobie zimny wzrok partnera.
Bez słowa podążył za mężczyzną na zewnątrz i dopiero, gdy znaleźli się z powrotem w samochodzie, odwrócił się na siedzeniu, by na niego spojrzeć.
- Słuchaj, przepraszam, powiedziałeś, by trzymać się z daleka, może potraktowałem to trochę zbyt dosłownie. Drugi raz się nie przydarzy, obiecuję.

Castiel nie raczył w ogóle odpowiedzieć Deanowi, ignorując go na korzyść telefonu do komendanta celem szybkiego zapoznania z nowinami. Gdy tylko to zrobili, była ledwo 10 rano, a Castiel przypomniał sobie, że chciał coś sprawdzić. Odpalił samochód i odjechał, ruszając w stronę dzielnicy magazynowej, w której odbyła się strzelanina, w jakiej Baltazar stracił życie.
Milczał w trakcie jazdy, próbując z całych sił ignorować napiętą atmosferę, jaką wytworzył w samochodzie. Castiel próbował wmówić sobie, że jego wrogość w stosunku do dzieciaka była gwarantowana. Dean Winchester był tylko jakimś palantem z Kansas, jakimś dzieciakiem, który prawdopodobnie nie widział nigdy pościgu na pełnej szybkości, w którym nie brałby udziału pickup, i którego największym osiągnięciem był prawdopodobnie transfer do LA bez kradzieży po drodze.
…więc Castiel zbyt szybko wydawał osądy. Pierdolić to. Dzieciak nie przydał się jeszcze do niczego poza powodowaniem pomniejszych uszkodzeń i tym, że miło się na niego patrzyło.
Musiał komendantowi przyznać, że przynajmniej… Dean był… wspaniały, choć Castiel przyznawał to niechętnie. Stwierdził, że piorunował drugiego mężczyznę wzrokiem tylko po to, by ukryć, że się gapił. Było też aż nazbyt irytujące, że oczy Winchestera miały kolor świeżo kiełkującej trawy i że piegi (PIEGI, na miłość boską!) pokrywały jego lekko opaloną skórę. Wkurzający gówniarz.
Castiel stęknął, sfrustrowany własnymi myślami, po czym włączył radio, a z głośników cicho popłynęła muzyka klasyczna.

Pomimo tego, co się stało w sklepie z pączkami, podróż powrotna na posterunek była względnie znośna. Tak było, dopóki Dean nie zdał sobie sprawy z tego, że Castiel trzy razy źle skręcił i że okolica stopniowo zmieniała się z ruchliwej autostrady na opuszczone drogi i magazyny po obu stronach jezdni.
- Hej, chłopie, nie musisz się mnie pozbywać w TAKI sposób – wykrzyknął żartobliwie. – Jeśli aż tak mnie nienawidzisz, to poproszę komendanta o przeniesienie.
Choć wciąż się uśmiechał, to Dean poczuł ukłucie rozczarowania. Wiedział, że nie było łatwo sobie z nim radzić, i z pewnością facet, który wciąż nie przebolał śmierci swego partnera, nie nadawał się najlepiej do tego, by borykać się z krętactwem Deana Winchestera.. Co, jeśli komendant Turner nie miał racji? Co, jeśli Castiel nie potrzebował kogoś, kto oderwie go od wszystkiego; co, jeśli potrzebował tylko ciszy i spokoju?

- Winchester, gdybym chciał się ciebie pozbyć, to z pewnością byś o tym nie wiedział, dopóki nie byłoby za późno – odpalił z kamienną twarzą, ale w kąciku ust czaił mu się uśmiech, gdy skręcił w boczną uliczkę; sedan podskakiwał na nierównościach terenu. Rozejrzał się wokół, zwalniając, i przyjrzał zmianom na tym terenie, zbierając je wszystkie do późniejszego zanotowania. Prawdę mówiąc…
- Notuj, Winchester. Budynek A7, nowe zamki we frontowych drzwiach. Okna zaciemnione. Budynek A8, drzwi otwarte, wnętrze opuszczone. Brak białych vanów z boku budynku A9, zastąpiła je półciężarówka z logo „Midas Trucking” na boku.
Wyrzucił z siebie wszystko, co widział, spodziewając się, że Dean będzie w stanie zapisać to, podczas gdy krążyli między rzędami magazynów. Teren wyglądał na względnie opuszczony, przez jakiś czas w zasięgu wzroku nie było nikogo, dopóki nie postanowili zawrócić i odjechać. Wtedy właśnie przed otwartą bramą stanęła grupa 15 przypadkowych mężczyzn z łomami, aluminiowymi kijami i łańcuchami w rękach. Castiel zatrzymał samochód 20 stóp dalej, przyglądając się wszystkim twarzom i zapamiętując każdą z nich.
Zza środka grupy wyłonił się mężczyzna, a jego żółto barwione okulary połyskiwały w świetle. Castielowi aż pobielały knykcie.
- …Azazel – wysyczał, odsłaniając zęby na widok zadowolonego uśmiechu na oleistej twarzy mężczyzny.

Robił, jak mu kazano, notując wszelkie szczegóły, jakie zauważył Castiel, z grymasem na twarzy.
- Wiesz, partnerze, ja mam też imię – zaczął, nieco wkurzony, ale drugi mężczyzna uciszył go niemal natychmiast. – Niemożliwe – wydyszał Dean, ale widział już byt wiele zdjęć tego faceta, aby nie rozpoznać go jako szefa handlu ludźmi w LA i prawdopodobnie na terenie całego Zachodniego Wybrzeża. Schylili się za tablicą rozdzielczą i Dean poczuł swoje przyspieszone tętno, a serce tłukło mu się w piersi. To było wspaniałe, śliczne, kurwa. Pierwszy dzień w pracy i po nieustannym wkurzaniu swego partnera prawdopodobnie zginie ponurą śmiercią po godzinach, jeśli nie dniach tortur. Witaj w LA, koleś! PS. Przeznaczenie to suka!
- Jak sądzisz, co robią? – wymruczał Dean, naprawdę się zastanawiają, czemu, w imię Boże, przestępca poszukiwany za przynajmniej tuzin zbrodni, postanawiający zrobić sobie spacer w świetle dnia, był dobrym pomysłem.

- To się nazywa pokaz siły, DEAN - wysyczał Castiel ze swej przykurczonej pozycji, mając serce w gardle.
Ich samochód w żadnym razie nie był kuloodporny, a nawet jeśli, to Castiel miał przy sobie tylko swoje 9 mm, z zaledwie jednym zapasowym magazynkiem. Kurwa. Przełknął z trudem i usiadł z powrotem, gapiąc się na Azazela, który się zaledwie uśmiechnął i wyjął coś z kieszeni. Castiel zesztywniał, kiedy sobie uświadomił, co to było – był to krawat, jaki Baltazar nosił, kiedy został zastrzelony.
Jak, do DIABŁA, Azazel położył na nim łapy?! Była to część ubrań, jakie w cholernym szpitalu odłożyli jako dowód. Leżał w papierowej torbie, w pudełku, w skrytce na posterunku.
Wtedy Castiela olśniło i ta świadomość była dla niego jak zanurzenie się w lodowatej wodzie.
- Mamy kreta – szepnął, nawet wtedy, gdy Azazel machał przed nim krawatem. Castiel przez chwilę śledził go wzrokiem, po czym spojrzał z powrotem na jego twarz. – W policji jest kret – powtórzył i ruszył.
Samochód wystrzelił naprzód, a przestępcy, wrzeszcząc, rozbiegli się na boki, uciekając z drogi, gdy Castiel ich mijał. Łomy i grube łańcuchy odbijały się od maski i bagażnika samochodu z głośnym łomotem i zgrzytaniem metalu o metal.
Zderzak przytarł o ziemię, kiedy Castiel wyjechał na ulicę z prędkością 30 mil/godz, a potem ruszył, paląc gumę z wysiłku, aby się stamtąd wydostać, zanim ktoś z grupy Azazela nie postanowi strzelić w ich stronę.

Przez chwilę Dean chciał złapać Castiela za ramiona i potrząsnąć nim, może trochę wrzasnąć, zapytać, co, kurwa, myślał, że robił. Ale w ciele miał też całą tę adrenalinę, nagromadzoną frustrację i, tak, pożądanie, więc zamiast skarżyć się, Dean się roześmiał. Odrzucił głowę w tył i zaśmiał się, szturchając Castiela w ramię, podczas gdy starszy glina wywoził ich z niebezpiecznej strefy, i pomyślał, że może nawet zobaczył, jak drugi mężczyzna uśmiechnął się nieco.
- Koleś, to było niesamowite!

Rozdział 3
To naprawdę farbowany krawat (łapiecie?)

Wrócili na posterunek cali i bezpieczni, a Castiel wyskoczył z samochodu, zanim Dean w ogóle dosięgnął klamki. Poszedł za nim do środka, mijając kilku kolegów, którzy wyglądali na częściowo zaskoczonych, a częściowo wkurzonych hałaśliwym wejściem ich obu. Komendant Turner siedział w swoim biurze i po wyrazie jego twarzy Dean widział, że detektyw Novak nie pierwszy raz wpadał bez zapowiedzi.
- Proszę pana, właśnie wróciliśmy z dzielnicy magazynowej. Był tam Azazel i grupa jego ludzi. Detektyw Novak zobaczył coś, co mogłoby pchnąć to śledztwo potężnie do przodu.

Castiel nie mógł powstrzymać wypływającego mu na usta uśmiechu; nowicjusz u jego boku piał niczym kogucik, adrenalina krążyła mu w żyłach i czuł oszołomienie tym, że przeżyli niemal otoczeni – tak, uśmiechnął się. Jednak uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił, a twarz wygładziła mu się z powrotem w zwykłą maskę, pozbawioną wyrazu, jeśli nie liczyć łagodnej irytacji wywołanej wszystkim dokoła.
Podróż powrotna na posterunek była bezproblemowa, na szczęście żaden samochód za nimi nie jechał, a Castiel dziękował wszystkim aniołom stróżom, że któryś ich pilnował, że udało im się wrócić nie wpadając w zasadzkę na bocznej ulicy i nie dostając postrzału z AK-47. Już zbyt wielu dobrym glinom przydarzyło się to w trakcie tego dochodzenia.
Będą musieli zmienić po tym samochód, pomyślał Castiel, wysiadając z sedana i idąc do środka, chcąc zaraportować wszystko komendantowi.
Jednak w środku cała ta pilność zbladła w obliczu niechęci komendanta Turnera i Castiel nie mógł nic poradzić na wszechogarniającą go wewnętrzną gorycz. Jego partner zmarł na jego zmianie, kiedy to miał kryć Baltazarowi plecy; zawiódł. I z powodu tego błędu jego najlepszy przyjaciel… jego kochanek, leżał teraz sześć stóp pod ziemią i gnił. To była JEGO wina. Ale nie umiał powstrzymać gniewu, który nadchodził, gdy tylko komendant zdawał się mieć to w dupie, a co się ostatnio zdarzało coraz częściej.
Castiel już miał się odezwać, odpowiedzieć na głupią uwagę, kiedy zamiast tego odezwał się Dean. Aż wypuścił z płuc powietrze w zaskoczeniu elegancją oświadczenia Winchestera. Było zwięzłe, niemal dokładnie takie, jak powiedziałby to Castiel, mając pół sekundy więcej czasu. Komendant Turner odwrócił się i spojrzał na Castiela, rozsiadając się w krześle i unosząc w oczekiwaniu brwi.
- I? – zapytał, a Castiel przełknął z wysiłkiem.
- Panie komendancie, to wrażliwa sprawa – powiedział miękko, strzelając oczami na drzwi, po czym podszedł do nich, zamknął je, a następnie zaciągnął rolety, aby odciąć się od reszty biura. – Myślę, że ktoś tutaj pracuje dla Azazela.
- Chwila… co? Myślisz, że ktoś… jeden z naszych ludzi, pracuje dla tego gnoja?! To nie jest oskarżenie, którym można rzucać na prawo i lewo, Novak. Jaki masz dowód?
Castiel odetchnął głęboko i zacisnął usta.
- Azazel miał krawat Baltazara. Ten sam, który nosił w dzień śmierci.
Turner zrobił niedowierzającą minę i prychnął.
- Więc… Azazel miał krawat, który wyglądał jak ten Baltazara, a teraz myślisz, że jeden z moich gliniarzy jest kretem?
Castiel zmarszczył silnie brwi, patrząc w podłogę.
- Proszę pana, to był niepowtarzalny krawat – wyrzucił z siebie, zaciskając dłonie w pięści. – Ja… zrobiliśmy go… - wymruczał, po czym spojrzał znowu w górę.
- …chwila… chwila… chwila, mówisz o tym fioletowym paskudztwie, które zawsze nosił w piątki? – zapytał komendant, a Castiel potaknął, zaciskając szczękę. Turner przez chwilę milczał, swoją wielką, pełną odcisków dłonią pocierając siwiejący zarost na szczęce. Westchnął cicho i kiwnął głową. – Chłopcy, to nie może wyjść z tego pokoju. Musimy trzymać to w ścisłej tajemnicy. Jeśli Azazel ma tu wtyczkę, musimy się dowiedzieć, kto to jest, i musimy dowiedzieć się TERAZ – uniósł palec i mocno stuknął w biurko dla podkreślenia słowa TERAZ, po czym tą samą ręką machnął na Castiela i Deana. – Idźcie. Novak, wiesz, jak sobie z tym poradzić. Nie zawiedźcie mnie.
- Proszę pana, będziemy potrzebować nowego samochodu. Azazel zobaczył…
- Tak, tak, proszę – wypisał szybko jakiś kwitek i wepchnął go Castielowi, który wziął go i wsadził do kieszeni. – Idź na parking, wybierz coś solidniejszego. Och – urwał, wyjął coś z szuflady i wręczył to Deanowi z rozbawieniem na twarzy. – Weź to ze sobą – powiedział i zaśmiał się, gdy Castiel spojrzał na lusterko w ręce Deana, po czym wymamrotał coś o nie umiejących prowadzić osłach i wypadł z biura.

Dean nie odważył się mówić więcej niż „Tak, proszę pana” i „Oczywiście, proszę pana”, dopóki nie wyszli z pokoju, ruszając w stronę biura Castiela tak, jak to zrobili rano. Wydawało się to dłużej niż zaledwie kilka godzin temu. Teraz, gdy Dean spojrzał na drugiego mężczyznę, wciąż widział gniew i frustrację oraz okazjonalny przypływ czystej, absolutnej niechęci. Ale była też determinacja i upór, a jego niebieskich oczach błyskało coś, czego Dean jeszcze nie umiał nazwać.
Nie znał tu ludzi, więc Castiel przez następne kilka godzin badał wszystkich, nie pomijając woźnego ani sprzątaczki. Porównywali akta, szukając podobieństw, jakiegokolwiek powiązania pomiędzy każdym członkiem policji a każdym znanym członkiem organizacji Azazela. Dean całkowicie zapomniał o czasie, zagrzebując się w aktach; po jakimś czasie dla wygody zrzucił skórzaną kurtkę i rozpiął kilka pierwszych guzików koszuli. Kiedy ponownie wyjrzał przez okno na zewnątrz, niebo na zachodzie robiło się ciemnoróżowe i fioletowe, a Castiel garbił się nad jakimiś danymi ze szpitala.
Dean zdusił ziewnięcie i wstał, leniwie rozciągając ramiona i nogi i starając się nie gapić zbyt wyraźnie na partnera. Castiel nosił okulary do czytania i to było tak niedobre, że Dean już niczego nie wiedział. Ten facet, ze swoim smukłym ciałem, ciemnymi, rozczochranymi włosami i przeszywającymi niebieskimi oczami uaktywniał każdy kink, jaki Dean mógł mieć. OKULARY DO CZYTANIA, na miłość Boską!
- Znalazłeś coś? – zdołał wreszcie zapytać w miarę niepozornie. – U mnie nic.

Ostatecznie resztę dnia spędzili w biurze, zamawiając jedzenie ok. 14.00, a potem jeszcze raz ok. 19.00. Cały czas Dean był tak naprawdę… cichy. Pełen szacunku. To dziwne, jak inny potrafił być, mając na czym skupić całą tę niespożytą energię, pomyślał Castiel wręczając Deanowi czwartą stertę akt do przejrzenia.
Castiel odpuścił sobie wrogość wobec nowego partnera mniej więcej wtedy, gdy Dean przyniósł mu dolewkę kawy, jakimś cudem zgadując, że Castiel lubił czarną, z dwiema łyżeczkami cukru i bez śmietanki. To i podzielenie się drugim pączkiem, który Dean kupił wcześniej tego dnia, ułagodziło Castiela wystarczająco, by przynajmniej zachowywać się uprzejmie wobec drugiego mężczyzny.
- Co? – powiedział Castiel, wyrwany z zamyślenia, kiedy Dean wstał i odezwał się pierwszy raz od dwóch godzin. W mózgu wirowało mu od nazwisk, liczb, dat i wydarzeń, i potrzebował chwili, by przypomnieć sobie, co Dean właśnie powiedział. – Nie… nic, jak dotąd – westchnął, odsuwając od siebie dokumenty. Zerknął na zegar i zmarszczył się silnie, wzdychając. Była prawie 20.00 i chociaż nocna zmiana już pracowała, to wszyscy detektywi już dawno poszli do domu. – Myślę, że na dzisiaj skończyliśmy – ogłosił wstając, również się przeciągnął i stęknął cicho z powodu sztywnych pleców.
Obszedł biurko i wypił resztę kawy z kubka, krzywiąc się, gdy zimny syrop spłynął mu na język. Uch, za dużo cukru na dnie. Castiel odstawił kubek na miejsce i przeszedł się po pokoju, szybko zdejmując z korkowej tablicy mapę Los Angeles, nad którą pracowali całe popołudnie. Ruszył się przy Deanie, ocierając się o niego przypadkiem i próbując ignorować falę gorąca w dole brzucha, kiedy dotknęli się dłońmi – to było niczym prąd, przeskoczyło mu po ramieniu i trafiło go prosto w krocze.
To ostatnie, czego potrzebuję, pomyślał z westchnieniem, zdejmując kolejną płachtę papieru i chowając ją, tym razem taką, na której widniało pismo Castiela wraz z nieco bardziej czytelnym pismem Deana. Odwrócił się i skinął Deanowi głową, wyczekująco unosząc brwi.
- Chodź. Winchester, nie mogę zamknąć biura, dopóki ty tu jesteś. Chyba, że chcesz spać na kanapie, czego szczerze nie polecam.

Dean westchnął, po czym schylił się, by wziąć kurtkę i portfel, i poszedł za drugim mężczyzną na ulicę. Jego dziecinka wciąż stała tam, gdzie ją rano zostawił, i podszedł do niej, łagodnie gładząc ją po dachu. Na drzwiach pasażera widniało paskudne zadrapanie, ale było w miarę małe, nic, czemu nie zaradziłaby odrobina lakieru. Podniósł wzrok, odkrył, że Castiel przyglądał mu się w zamyśleniu, i nagle sobie przypomniał. Choć komendant pozwolił im wybrać nowy pojazd, to z powodu przedłużonej aż do teraz sesji zbierania danych Castiel nie miał naprawdę czasu się tym zająć. Stukając palcami w gładką, czarną powierzchnię samochodu, Dean skinął na Castiela, nakazując mu podejść bliżej.
- Chodź, partnerze, podwiozę cię. – Na twarzy Castiela błysnęły wahanie i nieufność, ale Dean tylko zacmokał, zdecydowanie kręcąc głową. – Chłopie, nie bądź śmieszny, po prostu wsiadaj.
Ku jego zaskoczeniu Castiel stał tam jeszcze chwilę dłużej, po czym otwarł drzwi samochodu i wsiadł. Dean uśmiechnął się do siebie, odetchnął czystym nocnym powietrzem i wsiadł również. Castiel praktycznie prowadził go ulicami Los Angeles i pomimo ciągłych poleceń „Tu skręć w lewo” i „na następnym rogu w prawo” podróż była równie cicha, jak dwie poprzednie. Jednak było inaczej i Den odkrył, że uśmiechał się myśląc, iż tak, Castiel nie był może najprzyjemniejszym współpracownikiem, ale nie był tak zamknięty w sobie i wrogi, jak się próbował wydawać.
Kiedy wysadził partnera przed apartamentowcem w centrum miasta i życzył mu dobrej nocy, mógł przysiąc, że chociaż drugi mężczyzna nie odwzajemnił pozdrowienia, to ujrzał, jak usta Castiela faktycznie wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. W drodze do domu próbował ignorować zapach w samochodzie, zapach Castiela, przyjemny i piżmowy, a kiedy wieczorem kładł się do łóżka, ciężko mu było odpędzić obraz niebieskich oczu i silnych dłoni…
Minęły dwa tygodnie i pomimo niestrudzonej pracy oraz nadgodzin spędzonych nad sprawą nie było żadnego prawdziwego dowodu, nic obiecującego, absolutnie nic. Dean musiał przyznać, że była chwila czy dwie, kiedy nie mógł nie myśleć, że Castiel wszystko źle zrozumiał. Poszedł na piwo z którymś z chłopaków po pracy i im później się robiło, tym więcej sekretów wychodziło na jaw. O tym, jak wspaniałym detektywem był Castiel i jak ogarnęły go paranoja i nieufność, od kiedy to wszystko się zdarzyło. Od kiedy Baltazar został zabity, a Castielowi zawalił się świat.
Dean nie wiedział, czemu wcześniej się nie zorientował. Teraz wszystko miało, oczywiście, sens. Wyświechtany płaszcz, kubek, pusta ściana… własnoręcznie robiony krawat… Wciąż jednak, gdy Ash, facet prawdopodobnie z najgorszą fryzurą, jaką Dean w życiu widział, opowiedział, jak utrata Baltazara zmiażdżyła Castiela, jak wpadł w szał i stłukł jakiegoś biednego technika na miazgę, Dean szerzej otwarł oczy i poczuł nagły przypływ poczucia winy. Zaledwie kilka dni wcześniej przysiadł na krawędzi biurka, przypadkowo przewrócił zdjęcie w ramce i Castiel spojrzał na niego tak, jakby Dean właśnie utopił mu ulubionego szczeniaczka. Nikt nie mówił o oczywistym, ale teraz Dean już wiedział. Baltazar i Castiel byli parą.
Z tą wiedzą praca z nim stała się nieco łatwiejsza, ale też znacznie bardziej skomplikowana, skoro znał już orientację Castiela. Dean był niemal pewien, że w piekle istniało specjalne miejsce dla ludzi napalających się na kogoś, kto właśnie stracił miłość swego życia, ale to nie skutkowało. Kiedy dwa dni temu Castiel pokazał się w pracy świeżo ogolony i ubrany nietypowo starannie, Dean musiał klapnąć na krzesło i skrzyżować nogi, zanim jego partner by dostrzegł, jak miły był ten widok. Prawdę mówiąc, teraz, kiedy o tym myślał, praca z Castielem mogłaby się zrobić nie do zniesienia. I była jeszcze ta chwila sprzed paru dni, kiedy jedli lunch w IHOP. Castiel grzebał bez przekonania w jedzeniu i wreszcie włożył jakąś frytkę do ust, kiedy Dean postanowił „po prostu walić to”.
- Jezu, możesz przestać to robić?
Castiel zerknął w górę po tym nieoczekiwanym wybuchu, marszcząc się lekko i z wyraźnym pytaniem wyrytym w gładkich rysach.
- To – Dean wskazał na jego dłonie na stole – i to – pokazał tam, gdzie Castiel właśnie się oblizał – wszystko! Cas, jesteś tak gorący, że to mnie doprowadza do szału! Lepiej się pilnuj, jeśli nie chcesz, bym się zaraz na ciebie rzucił.

Minione dwa tygodnie z Deanem były… interesujące, mówiąc oględnie. Nowicjusz okazał się być zarówno potwornie wkurzający, jak i dziwnie wnikliwy. Był zagadką, ponieważ z jednej strony Castiel chciał złapać Deana za szyję i w 9 przypadkach na 10 udusić… ale był też ten dziesiąty przypadek, kiedy Castiel chciał dorwać się do ciała Deana z innych powodów.
W takich chwilach Castiel wymawiał się z biura i szedł na spacer, żeby ochłonąć. Nie POWINIEN się tak czuć. Nie tak szybko po Baltazarze. Nie wobec kogoś tak cholernie frustrującego. Nie wobec kogoś takiego, jak Dean, ze swoim bezczelnym wyszczerzem i głośnym śmiechem… czasami aż bolało widzieć, jacy bywali podobni, i ciągnęło Castiela za serce tak, że był pewien, iż wyskoczy mu z piersi i pójdzie tam, gdzie nowicjusz chciał iść. Ale bywały też inne okazje, kiedy to stawało się oczywiste, że Dean i Baltazar stali niemal na dwóch różnych biegunach.
Dean niemal bez przerwy gadał o rodzinie, o swoim młodszym bracie i ojcu, rodzina wydawała się być dla opalonego mężczyzny wszystkim. Baltazar został wydziedziczony w wieku 14 lat za bycie gejem. Nigdy tego nie przebolał, a ta gorzka niechęć nie do naprawienia zniszczyła mu część życia. Dean jednak wydawał się aż nazbyt szczęśliwy mogąc godzinami gadać o swoim ostrym jak brzytwa bracie, Samie, tak miał na imię, a Castiel mu pozwalał. Dziwnie było cieszyć się tak bardzo czyimś głosem, a w następnej sekundzie pragnąć, by się zamknął.
Związek między nimi był wyboisty, bywały chwile gniewu i frustracji ze strony Castiela oraz szturchanie i dźganie ze strony Deana, przez co tylko ten cykl się ciągnął. Dean szturchał i dźgał, Castiel się odcinał, Dean przepraszał, a Castiel niechętnie to przyjmował… i znowu przez jakiś czas było dobrze. Jednak dla Castiela najgorsze w tym wszystkim było to, że zaczął wyczekiwać widoku twarzy Deana o poranku, pogodnego i nastroszonego, czekającego z kubkiem kawy w ręce wyłącznie dla niego.
Głos Deana wyrwał go z zamyślenia; drugi mężczyzna coś krzyczał na niego, a Castiel zamrugał, po czym otwarł szerzej oczy, gdy dotarły do niego słowa drugiego mężczyzny. Przez sekundę gapił się na partnera i zarumienił się silnie, aż po czubki uszu. Zmarszczył się, spoglądając na swój w połowie pusty talerz.
- Dean, nie nabijaj się ze mnie… - wycedził, odsuwając talerz i sięgając po portfel, by wyjąć 20 dolarów i zapłacić za posiłek. To było ostatnie, czego potrzebował. Castiel wiedział, że wszyscy w policji wiedzieli o jego orientacji seksualnej; Baltazar raczej nie milczał, kiedy dwa lata temu Castiel zgodził się z nim zamieszkać. Ale to nie dawało Deanowi prawa, by z nim pogrywać. OCZYWIŚCIE, że Dean zauważył gapienie się, oczywiście. A teraz nabijał się z biednego Castiela, małego geja-detektywa, który stracił swego partnera. Castiel zjeżył się, ściągając w gniewie usta, i wstał gwałtownie. – Winchester, idziemy – rzucił.

Dean siedział tam przez niekończącą się chwilę, patrząc, jak Castiel wstał i wypadł z kafejki, i dopiero, gdy drzwi się za nim zatrzasnęły, Dean się otrząsnął. Zerwał się i poszedł za nim; drugi mężczyzna już odpalał ich nowy samochód, Hyundaia w kolorze mchu, i wcisnął pedał gazu, gdy tylko Dean wsiadł.
Potrzebował jeszcze dwóch prób – i kubka letniej kawy rzuconego mu w twarz – by zdać sobie sprawę, że Castiel nie rozpoznałby prawdy nawet wtedy, gdyby go ugryzła w ten jego jędrny tyłek. Było czymś niewiarygodnie frustrującym to, jak teraz na Deana patrzył, skrzywdzonym, obronnym wzrokiem. A naprawdę, to było ostatnie, czego Dean chciał. Przedtem atmosfera była nie do zniesienia, ale teraz praca stała się zwyczajnie torturą. Sprawa wciąż była otwarta, wciąż nie mieli żadnych tropów i to tylko zwiększało gniew Castiela.
Nadszedł piątkowy wieczór, Castiel zarządził jeszcze jedno rycie w dokumentach, a Dean nie mógł, po prostu nie mógł czytać tych akt ponownie.
- Cholera, tu nic nie ma – powiedział, ugniatając sobie skronie i podnosząc się z krzesła, a partner posłał mu spojrzenie niewiele różniące się od zabójczego. – Chcesz spędzać wolny czas w tym wszawym biurze, proszę bardzo. Ale to bez sensu i obaj o tym wiemy. Cas, musisz wziąć się w garść – znajdziemy sposób, by namierzyć tego sukinsyna.

Życie stało się niekończącym się cyklem pobudek, chodzenia do pracy, radzenia sobie z Deanem i jego nieustającym flirtowaniem przy jednoczesnej próbie grzebania się w labiryncie ślepych uliczek, chodzenia do domu i rzucania się na łóżko. Umyć, spłukać, powtórzyć. Castiel był wyczerpany. Spędzał niemal całą godzinę na terapii gadając o frustracji wywołanej WIEDZĄ, że kret istniał, i niemożnością znalezienia go. Lekarka była miła, ale stanowcza, przypominając Castielowi, że minęło dopiero kilka miesięcy (cztery, jak usłużnie podpowiedział Castielowi jego mózg), że miał prawo popadać w paranoję… ale że powinien mieć na uwadze, że w krawacie, jaki pokazał mu Azazel, mógł dostrzec tylko to, co chciał widzieć; że ten kpiący uśmiech istniał tylko w jego głowie. Po tym Castiel wyszedł z jej gabinetu, a właściwie wypadł i przysiągł, że nie wróci.
Komendant powiedział co innego.
Minął kolejny tydzień i pomimo besztania go wciąż od nowa, Dean nadal tam był, smiejąc się, flirtując i czasami, w rzadkich cichych chwilach, będąc zwyczajnie czarującym. Castiel myślał, że tego nienawidził najbardziej.
Znowu siedzieli nad tym cały dzień, kiedy Dean się zirytował, wstał i oznajmił, że miał dość, że to było bezcelowe, a Castiel poczuł, że słabiutka kontrola, jaką utrzymywał nad swym gniewem, właśnie poszła.
- Świetnie, Winchester. Wypierdalaj. Nie potrzebuję przy tym twojej pomocy… radziłem sobie, zanim się napatoczyłeś, i poradzę sobie, gdy już komendant ostatecznie uświadomi sobie swój błąd i przeniesie cię gdzie indziej – jego ton był zimniejszy, niż planował, ale gdy tylko słowa padły, nie mógł ich cofnąć; zamiast tego popłynął z prądem, wstał i podszedł do drzwi. Otwarł je szarpnięciem i gestem zaprosił Deana do wyjścia, odsłaniając przedramiona, bo podwinął sobie rękawy koszuli. Uniósł brew ruchem, który, jak Dean już wiedział, znaczył coś jak „Więc, idioto?”

- Tak, jestem pewien, że byś chciał, co? – Dean był na pół rozbawiony, na pół wkurzony tym, jak Castiel go traktował, tym, jak go obrażał i nieustannie degradował, jak wciąż starał się znaleźć powody, by młodszy mężczyzna odszedł. Ale nie-ee, zapomnij o tym. On się go tak łatwo nie pozbędzie. – Zawsze to robisz, wiesz? Zawsze musisz mieć rację, zawsze musisz dowodzić, a wszyscy inni muszą tańczyć, jak im zagrasz… cóż, sorry, ale ja tego nie kupuję – rozłożył ramiona w geście, który, jak wiedział, był aż nadto prowokacyjny, i ujrzał, że Castiel zagotował się z gniewu. – Nie możesz wciąż odpychać ludzi, Cas. Nieważne, ile razy spróbujesz, ja nie odejdę, nie spodziewaj się tego – Dean odetchnął głęboko i obszedł biurko; jedną dłonią oparł się o blat, drugą powoli i ostrożnie sięgnął do ramienia mężczyzny. Castiel trząsł się nieznacznie i ponownie lodowate poczucie winy popłynęło Deanowi w ciele tak, że musiał na chwilę zamknąć oczy. Kiedy je znowu otwarł, Cas patrzył na niego oczami lśniącymi furią, ale Dean nie umiał powstrzymać nadchodzących słów. – Jesteś tylko przerażonym małym chłopcem, który nie wie, jak żyć samemu.

- Pierdol. Się – wycedził Castiel, zaciskając zęby i unosząc w gniewie wargi. Nigdy, w całym swoim życiu, nie spotkał nikogo tak wkurzającego jak Dean. Nawet w najgorszych chwilach Baltazar nigdy aż tak nie zalazł mu za skórę, nie wprawił w tak ślepą wściekłość. – Nie znasz mnie, Winchester – zasyczał, mrużąc oczy i marszcząc brwi, a szyja mu zesztywniała z napięcia. To się nie mogło dziać. Nie zamierzał pozwolić temu głupiemu nowicjuszowi, temu pieprzonemu DZIECIAKOWI, dźgnąć się do żywego. – Nie wiesz, co zrobili, co ON zrobił… Dean, patrzyłem, jak on UMIERA – powiedział szybko, wyrzucając z siebie słowa, i podszedł do Deana, aż wreszcie stali praktycznie pierś w pierś. Castiel uniósł wzrok o jakiś cal i spojrzał mu w oczy, po czym złapał go za kurtkę. – Nie masz, kurwa, pojęcia, przez co przeszedłem! Patrzyłem, jak on umiera… nie mogłem go uratować, Dean! To była MOJA wina, MOJA KUREWSKA WINA i ja… ja… - zakrztusił się; po tych słowach łzy napłynęły mu do oczu, a broda zadrżała z gniewu i żalu. Wydając jakiś skrzywdzony odgłos, Castiel odepchnął Deana od siebie, potarł sobie twarz i odwrócił się. – Wypierdalaj stąd – powiedział cicho, odwrócony plecami do Deana.
Castiel chciał po prostu, by zostawiono go w spokoju, chciał pamiętać, jak strasznie wszystko zjebał pozwalając Baltazarowi iść tam samemu, słuchając tego idioty, kiedy ten powiedział „zostań tam”. Powinien był za nim iść, powinien był sprawdzić przód i tył. Castiel mógł go OCALIĆ, gdyby po prostu zadziałał, zamiast słuchać Baltazara. Mógł go ocalić, ale tego nie zrobił. A teraz musiał za to płacić; nie miał prawa mieć przyjaciół czy rodziny tak, jak Dean, i z pewnością nie zasługiwał na kolejnego partnera. To była tylko kolejna szansa na spieprzenie wszystkiego, na zabicie kogoś.

To było to, niezaprzeczalna, bolesna prawda. Prawda Castiela. Dean nie mógł powiedzieć, że był zdziwiony obwinianiem się i gniewem na siebie, jaki płynął z każdego słowa mężczyzny, ale jak cholera nie zamierzał stać i słuchać tego spokojnie.
- Nie – powiedział zwyczajnie, a to, jak Castiel nawet na niego nie spojrzał, udowadniało, jak bardzo był tym wszystkim zmęczony, jak rozpaczliwie chciał być sam, jak chciał się nurzać w użalaniu się nad sobą i zmartwieniu, nie mając nikogo, kto by go ocalił. – Nie – powtórzył Dean i podszedł bliżej, kładąc Castielowi obie ręce na ramionach; trzymał go ostrożnie, a jego głos był tylko łagodnie szepczącym oddechem na skórze partnera. – To nie twoja wina, Cas… to wina Azazela… i on za to zapłaci, upewnimy się co do tego.

Castiel zesztywniał, gdy Dean go dotknął, nazwał go znowu „Cas”, jakby miał do tego prawo. Oddech zaczął mu się rwać, po czym wykręcił się z palącego dotyku Deana, odsuwając mężczyznę od siebie.
- Nie DOTYKAJ mnie! – krzyknął, odwracając się do Deana i gapiąc się na niego oczami pełnymi furii i obwiedzionymi na czerwono. To nie była walka DEANA, tylko Castiela. I nie zamierzał pozwalać, by Dean dłużej go od niej odrywał. Zmarnował już dość czasu i może komendant tego nie widział, ale Castiel owszem.
Dean nie był dla niego dobry. A on nie był dobry dla Deana.

Kiedy Castiel go odepchnął, przez ułamek sekundy Dean pomyślał, że powinien był się tego spodziewać. Zatoczył się do tyłu z wyrazem czystego zaskoczenia na twarzy. Zaniepokojenie obmyło go zimną i okrutną pewnością, gdy zderzył się z biurkiem, boleśnie nadziewając się na nie biodrem. Dopiero, gdy było za późno, w pełni zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Niczym w zwolnionym tempie ceramiczny kubek zachwiał się na krawędzi i Dean nic nie mógł zrobić, nie mógł odwrócić wzroku ani ruszyć żadnym mięśniem. Kubek z łoskotem uderzył o podłogę. Był to brutalny, ostateczny dźwięk i Dean wiedział, że tego nie mógł wynagrodzić, że to była ta JEDNA rzecz, której nigdy nie mógł zastąpić.
- … - próbował coś powiedzieć, ale słowa go zawiodły. Castiel był biały jak kreda, a Dean powoli uniósł ku niemu drżącą dłoń. - …Cas, ja… przepraszam…

Castiel pożałował tego natychmiast, bo kilka chwil po tym, jak odepchnął Deana od siebie, rozległ się zgrzyt biurka odsuwanego o kilka cali po podłodze, a potem łoskot czegoś, co spadło i zbiło się. Wiedział bez odwracania, co to było, ale nie mógł nic na to poradzić. To było jak wypadek samochodowy, musiał spojrzeć.
Miał, oczywiście, rację, że tym czymś roztrzaskanym teraz na wysłużonych i spękanych płytkach podłogi był jego kubek „najlepszego detektywa na świecie”. Kawałki leżały w kałuży zimnej, ciemnobrązowej kawy, odłamki tak małe, że nie było mowy o tym, by zdołał złożyć je razem. Przez głowę przebiegły mu mentalny obraz małej dziewczynki, 8-9-letniej, piszącej coś na białym kubku w kantynie i wręczającej go Castielowi, jakby to był największy diament na świecie. Jej uśmiech był ciepły i otwarty, a on widział, jaka była szczęśliwa, nawet pod podartymi, brudnymi ubraniami, kurzem i siniakami na twarzy.
Była pierwszą osobą, jaką ocalili w sprawie handlu ludźmi. Była ich pierwszym wspólnym przełomem, jego i Baltazara. Obraz dziewczynki zbladł i został zastąpiony nadąsaną twarzą Baltazara, który spytał ją, gdzie był jego kubek, a ona podparła się malutkimi dłońmi pod biodra i wydęła usteczka na niego. „TY żadnego nie dostaniesz”, odcięła się, a Baltazar zaśmiał się; śmiał się i śmiał. Dźwięk rozbrzmiał mu echem w głowie; Castiel czuł płynące mu po policzkach łzy, kiedy gapił się na odłamki kubka, odłamki życia, jakie miał prowadzić, rozsypane na podłodze.
Powoli zamknął oczy, odcinając się od bólu, i pozwolił, by znowu zalało go otępienie. Polegał na tym tak bardzo, od kiedy Baltazar zmarł, używał go, by choć na chwilę powstrzymać ból, by uspokoić szalejący w nim gniew. Chwycił się go niczym liny ratunkowej, gdy przemówił zimnym, automatycznym głosem.
- …Wynoś się – szepnął, ponownie odwracając się do Deana plecami.

„Wynoś się”, powiedział Castiel, a Deanowi zrobiło się zimno.
„Wynoś się”.
Więc Dean się wyniósł.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 8:53, 03 Wrz 2013    Temat postu:

I następne :) Uwielbiam komendanta Turnera :D

Rozdział 4
Pożar w Taco Bell (Co to w ogóle znaczy?)

Następne dni były okrutne. Dean chciał, by Castiel wrzeszczał na niego, by nim potrząsnął lub go uderzył. Wszystko byłoby lepsze od obojętności, z jaką go traktował. Nawet nie chodziło o to, że Castiel go ignorował lub stosował ciche dni, nie. Kiedy następnego dnia przywitał go ledwo słyszalnym „Dzień dobry”, Dean niemal się przewrócił, przez ledwo sekundę zastanawiając się, czy to, co zapamiętał z poprzedniego wieczoru, naprawdę się wydarzyło. Wydarzyło się, oczywiście, jaskrawo czerwony kubek z napisem „Bank of America”, który zastąpił tamten tak ceniony, był zbyt wymyślny, aby go przegapić.
Dean próbował z nim porozmawiać, cóż, myślał o spróbowaniu, ale zachowanie Castiela odrzuciło go wystarczająco, by zapomnieć o wszelkich słabych przeprosinach, jakie mógł wymyślić. To, jak w czasie lunchu zamknął się w biurze, jak został po godzinach, podczas gdy wszyscy inni wyszli – wszystko to zdusiło w Deanie wszelką nadzieję, by jeszcze kiedyś normalnie z nim pomówić.

- Ale, proszę pana – zaczął Castiel, tylko po to, by przerwało mu szybkie spojrzenie i uniesiona dłoń.
- Novak. Jesteś jednym z najlepszych, jeśli nie NAJLEPSZYM detektywem, jakiego mam. Co nie oznacza, że stoisz ponad prawem, zasadami czy moimi regulacjami. – Castiel westchnął miękko i z powrotem oparł się o krzesło, na którym siedział. – Unikasz spotkań ze swoją terapeutką. Jesteś ponury i rozchwiany, i rzucasz się na wszystkich. Castiel, nikt cię już nie LUBI.
Ciężko było słuchać prawdy, ale było to jeszcze gorsze, gdy już sam to wiedziałeś, a ktoś inny po prostu trącał ranę, która się jątrzyła i nie chciała goić. Skrzywił się i ściągnął brwi, patrząc na swoje leżące na kolanach dłonie.
- …Castiel… ty się musisz zmienić… to się nie może ciągnąć. Słuchaj, dałem ci Winchestera, ponieważ to nowicjusz. On potrzebuje twojego doświadczenia… ale ty potrzebujesz jego entuzjazmu. Ty się po prostu… poddałeś. Odpuściłeś sobie WSZYSTKO poza jakimś wykrzywioną żądzą zemsty.
Castiel zacisnął szczękę i wyprostował się na krześle, gapiąc się na komendanta, zanim mężczyzna uniósł brew.
- I? No mów. Powiedz mi, że nie mam racji.
Castiel znowu otwarł usta, po czym zamknął je i zmarszczył się jeszcze raz, ponownie gapiąc się w dół.
- …Pogódź się z Winchesterem. Chodź na terapię. Złap tego sukinsyna, który zabił Jonesa. W tej kolejności. A teraz jazda stąd. Czekam na kanapkę z klopsikami, a ciebie czeka płaszczenie się.
Castiel opuścił biuro komendanta i zakradł się do swojego; zatrzymał się w drzwiach, przez chwilę gapił się na Deana i ściągnął brwi.
- Winchester, idziemy – kiwnął głową i wziął płaszcz, ruszając do drzwi i na z dawna odkładane piwo.

Ledwie miał czas upuścić swego burgera, kiedy Castiel już był za drzwiami i w drodze do samochodu. Ponownie Dean poczuł się trochę bardziej niż niedobrze na myśl o podróży samochodem z partnerem i z niewielkim, gorzkim uśmiechem przypomniał sobie tamten pierwszy dzień i jak zażartował, że Castiel pozbyłby się go w dzielnicy opuszczonych magazynów. Tego popołudnia Cas nie pojechał jednak nawet w pobliże tamtej części miasta, zamiast tego zatrzymał samochód przed względnie niepozornym barem nazwanym po prostu „Czyściec”.
- Urocze – mruknął Dean pod nosem, ale nie mógł się lekko nie roześmiać z powodu zakręconego poczucia humoru Castiela.
Wnętrze było słabo oświetlone i bardzo skąpo umeblowane. W kącie stała szafa grająca i zepsuty stół do bilardu, jakieś stoły i krzesła oraz bar, do którego ruszył Castiel, wciąż nie rzekłszy ani słowa. Dean powoli usiadł na jednym z kiwających się barowych stołków, z zaciekawieniem odwracając się do drugiego mężczyzny.
- Czy… spotykamy się tu z kimś? – szepnął, próbując przyjrzeć się paru innym ludziom w barze tak niedostrzegalnie, jak mógł.

Castiel usiadł przy barze na siedzeniu, które zajmował przynajmniej raz na tydzień od czasu, zanim jeszcze zamordowano Baltazara. Właściciel, solidnie zbudowany mężczyzna z ciężkim, południowym akcentem, imieniem Benny, podszedł do nich, raz kiwnął głową i zaczekał, dopóki nie złożyli zamówień.
Castiel nie mógł nie parsknąć po słowach Deana, i ze śmiertelnie poważną miną udzielił odpowiedzi, która tylko sprawiła, że Benny zaśmiał się niskim głosem, zanim się odwrócił.
- Po prostu spotykamy paru znajomych. Jose. Możliwe, że Johnny`ego lub Jima.

To było żenujące, jak długo zajęło Deanowi zrozumienie, co mówił Castiel; zagadka się rozwiązała, kiedy barman uśmiechnął się do nich i nalał alkoholu. Po prostu… Castiel był dobry w wielu rzeczach, ale aż do teraz Dean nie sądził, że żarty były jedną z nich. Sposób, w jaki wargi uniosły mu się w triumfującym uśmiechu, kiedy kiwnął do faceta wręczającego mu szklankę whisky, po prostu NIE BYŁ W STYLU CASTIELA. Obserwując, jak drugi mężczyzna zrobił łyka, Dean usiłował odgadnąć, czemu drugi mężczyzna go tu zabrał, JEGO, ze wszystkich ludzi. Zaczekał, by tamten coś powiedział, ale po kolejnych paru minutach pytanie samo padło mu z ust.
- Novak, co my tu robimy? – nawet po tygodniu nazywania go w taki sposób to nazwisko wciąż brzmiało w ustach Deana dziwnie i nieznajomo. Nie podobało mu się. – Jest dopiero 17.00. Powinniśmy wracać, jestem pewien, że mamy jeszcze co najmniej tuzin akt, które przejrzeliśmy tylko trzy razy.
Nie mógł powstrzymać się od sarkazmu i z zaskoczeniem zauważył, że Castiel nie zareagował tak, jak zwykle. Zamiast tego podesłał mu kolejną szklankę alkoholu, patrząc na niego wyczekująco. Dean gapił się na niego przez kilka sekund, po czym postanowił zakończyć pracę na dziś. Płyn spływający mu w gardło miał gorzki smak i ciepło niemal natychmiast zaczęło mu się rozprzestrzeniać w ciele. Wychylił szklaneczkę w trzy łyki i odstawił ją na bar.
Na początku niewiele gadali, Castiel zamawiał kolejne kolejki, gdy tylko mieli puste szklaneczki, i kilka godzin, a jeśli spytać Deana, również PRZYNAJMNIEJ po butelce każdego ciężkiego alkoholu, o jakim mógł pomyśleć, później, obaj byli absolutnie pijani. W tej chwili bar był już całkiem ruchliwy i musieli przysiąść się bliżej siebie, ponieważ siedzenia przy barze zapełniały się jedno po drugim – ale Dean był aż nazbyt szczęśliwy idąc z Casem do pustej loży w drugim kącie sali. Dean nie zapomniał, co się parę dni temu stało w biurze, ale w stanie upojenia nie mógł się powstrzymać, by nie gruchać i nie flirtować niczym szaleniec. Położył Castielowi głowę na ramieniu, wdychając jego zapach, i w jakiś cudowny sposób Castiel zdawał się być wystarczająco pijany, aby nie walnąć mu w twarz.
- Ładnie pachniesz – szepnął Dean z błogim uśmiechem na twarzy i złapał Castiela za leżącą a stole rękę, delikatnie gładząc ciepłą skórę palcami.

Wieczór toczył się zaskakująco dobrze. Castiel myślał, że była to w przeważającej mierze zasługa ilości odwagi w płynie, jaką wychylali, ale teraz nie uważał Deana za choćby w przybliżeniu tak wkurzającego. Jednak flirtowanie wydawało się wrócić z pełną mocą i po czwartym „jak ci idzie?” przestał się starać zachowywać choć odrobinę przytomności i po prostu dał się ponieść.
Trzy godziny później Castiel był bardziej nietrzeźwy, niż chyba kiedykolwiek wcześniej, nie licząc czasu tuż po śmierci Baltazara. Teraz naprawdę śmiał się z żartów Deana i odpłacał mu tym samym, śmiertelnie poważnym tonem i z nieruchomą twarzą, aż obaj nie zaczynali chichotać. Benny tylko przewracał oczami, przynosząc im piwo za piwem i kieliszek za kieliszkiem, ale nie wyrzucał ich, ponieważ Castiel zabrał ich do loży na tyłach. Był to jego własny mały sekret – loża była najbliżej łazienek, a on naprawdę miał wrażenie, że dziś mógłby parę razy rzygnąć.
I absolutnie nie czuł się z tego powodu źle.
Głos Deana sprowadził go z powrotem do rzeczywistości i oderwał od gapienia się w pustą butelkę po Coronie.
- Co? – wybełkotał, unosząc brwi, po czym zmarszczył je. Ładnie pachniał? Castiel powąchał się i zmarszczył nieco mocniej. – Pachnę jak ja – odparł i poczuł wstrząs, kiedy Dean dotknął jego dłoni.
Dotyk palców mężczyzny był niczym prąd, który wywołał rozkosz w całej jego dłoni i posłał ją prosto w jego krocze, gdzie osiadła i zaczęła narastać. Castiel przełknął ciężko, gapiąc się nieznacznie na Deana, po czym od zatracenia się w oczach mężczyzny oderwał go ktoś kopiący w szafę grającą w rogu, która zazgrzytała i ożyła.
Fire in the disco
Fire in the taco bell
Fire in the disco
Fire in the gates of hell

Castiel zarumienił się jaskrawo i poczuł jasność umysłu, niczym świt oblewającą go żarem i ciepłem. Nagle poczuł się zakłopotany, ponieważ uświadomił sobie, że POZWALAŁ Deanowi flirtować ze sobą i praktycznie go zachęcał. Oblizał się i wyszarpnął rękę z uścisku Deana, znowu silnie się marszcząc.
- …Przestań… - wymamrotał, musząc tylko odwrócić wzrok od zmieszanej twarzy Deana.
- Co?... Cas?
- Nie KPIJ ZE MNIE – wysyczał, waląc dłonią w stół i patrząc na Deana szyderczo. – To zabawne… co? K…kpić sobie z geja? Flirtować z nim… zobaczyć, jak d-daleko możesz zajść? – jąkał się i bełkotał, ledwie mogąc wypowiadać słowa. – Wal się, Dean – syknął znowu Castiel, po czym wstał i ruszył do tylnych drzwi, w alejkę, która, jak wiedział, była tuż za nimi. Czuł się, jakby mógł zwymiotować w każdej chwili, a piosenka w tle zdawała się tylko sprawiać, że w głowie jednocześnie mu się kręciło i dudniło.
Danger! Danger!
High voltage!
When we touch, when we kiss!

Wtedy naszło go niechciane wspomnienie o Baltazarze śpiewającym dokładnie tę piosenkę, śmiejącego się i kołyszącego wzdłuż basenu w idiotycznych speedo w czasie tych jednych wakacji, które zdołali wziąć razem. Castiel z warkotem trzasnął drzwiami i wypadł w alejkę, odwracając się i przywierając do zimnych cegieł, bo jego świat wciąż się kręcił.

Dean zaledwie kilka sekund później znalazł się na zewnątrz, stanął tylko kilka stóp dalej i patrzył, jak ramiona Castiela unosiły się szaleńczo i opadały.
- Ja z ciebie nie KPIĘ, Cas! – wykrzyknął, łapiąc drugiego mężczyznę za ramię i obracając go, patrząc mu w twarz w poszukiwaniu jakiegoś znaku, mając nadzieję, modląc się, żeby tamten wreszcie zrozumiał. Wszystko wokół niego zdawało się kręcić i Dean musiał na chwilę zamknąć oczy, aby mieć pewność, że nie zemdleje. – Mówiłem ci, doprowadzasz mnie do szału, i wiem, że spierdolę wszystko, ale to jest prawda, to jest… Cas, ty nie masz pojęcia, co mi robisz.

Castiel dyszał ciężko, usiłując zapanować nad swoimi uczuciami, wszystko w nim, bulgocząc, wydzierało się na powierzchnię. I nagle Dean tam był, dotykał go, i Castiel znowu poczuł w sobie iskrę, gorącą i tak cholernie cudowną, że nie mógł się powstrzymać i przez ułamek sekundy naparł na niego. Jednak chwila minęła i wtedy Castiel odepchnął Deana, z łupnięciem posyłając go na brudne cegły tak, że z drugiego mężczyzny uszło powietrze.
- JA doprowadzam CIĘ do szału?! – spytał z sarkastycznym śmiechem, uśmiechając się do Deana szyderczo i znowu posyłając go na ścianę; w dłoniach ściskał kurtkę mężczyzny. – Czy ty… czy ty masz JAKIEKOLWIEK pojęcie, jak to jest pracować z tobą?! – wrzasnął, potrząsając Deanem. Patrzył mu na zmianę to w jedno, to w drugie oko, ponieważ był teraz zbyt blisko, aby się skupić na obu, swoim ciałem przyciskając Deana do ściany. – Flirtujesz ze mną… jakby to coś ZNACZYŁO… nawet, j-jeśli traktuję cię jak gówno. Czemu, Dean? Czemu mi to robisz?! Ja… k-kurwa, ja tylko chciałem mieć SPOKÓJ! – głos mu nieznacznie ucichł i Castiel przełknął narastającą mu w gardle gulę, otępienie, które jeszcze raz dawało o sobie znać. Castiel westchnął, rozluźniając dłonie na kurtce Deana, i cofnął się o krok, wychodząc z jego przestrzeni. - …Nie masz prawa mi tego robić… w-wchodzić w mój świat w taki sposób i wszystko zmieniać. Było mi d-dobrze samemu, Dean – powiedział Castiel, opuszczając nieznacznie głowę i patrząc w dół. – Nie chcę cię tak pragnąć – powiedział, puszczając koszulę Deana, a palce miał sztywne od mocnego chwytu.

Przy wszystkim, co Castiel zrobił i powiedział w czasie tych najwyraźniej niekończących się minut, Dean usłyszał tylko jedno.
- Nie chcesz… - zaczął i zamrugał z niedowierzaniem, kiedy słowa drugiego mężczyzny do niego dotarły. – Cas, ty… ty mnie pragniesz…?! – plecy go bolały o tego, jak Castiel pchnął go na mur, a nogi się pod nim uginały, ale i tak zrobił krok w jego stronę, ostrożnie łapiąc go za nadgarstki. – Cas…

Ksywki nienawidził przez pierwsze parę razy, kiedy padła Deanowi z ust.
„Hej, Cas, więcej kawy?” spotkało się z parsknięciem. „Cas, spójrz na ten liścik…” sprowadziło wkurzone spojrzenie, a po „Cas, chłopie, dwa w cenie jednego w sklepie z pączkami, świetnie!” nastąpiło przewracanie oczami. Jednak gdzieś po drodze słowo „Cas” przestało wywoływać gniew i niechęć i zaczęło sprawiać, że Castiel czuł się, jakby ktoś się o niego… troszczył. Ufał mu. Pragnął go.
Po słowach Deana przełknął ciężko i drgnął nieznacznie; dłonie drugiego mężczyzny paliły go niczym żelazo. Pospiesznie spojrzał na niego z powrotem; w oczach błyskało mu coś zbliżonego do strachu, ale wciąż bliższe nagiej potrzebie, i minęła ledwie sekunda, zanim poddał się temu dudnieniu w ciele, temu pulsowaniu, które krzyczało „Dotknij go”.
Castiel pchnął Deana na mur, ale tym razem podążył za nim, miażdżąc mu wargi w stanowczym, silnym pocałunku. Stęknął Deanowi w usta, natychmiast otwierając swoje i liżąc aksamitną skórę drugiego mężczyzny. Dean, sapiąc, rozchylił wargi, co Castiel w pełni wykorzystał. Przylgnął do niego całym ciałem, przyszpilając nieznacznie wyższego mężczyznę w miejscu; smród alejki zniknął gdzieś w tle, a nos Castiela pełen był zapachu Deanowej wody po goleniu, gładkiego i pełnego, czegoś jak irlandzka trawa z może odrobiną „Old Spice”.
Castiel nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, był zbyt zajęty próbując po prostu zrozumieć rozkosz, jaka wpełzała mu w ciało po każdym zanurzeniu języka w ustach Deana, po skubaniu zębami warg, po stęknięciach, jakie wydzierał drugiemu mężczyźnie z gardła. Był już twardy, całą długością swego fiuta przywierał przez spodnie do męskości Deana; materiał z trudem cokolwiek ukrywał, a z pewnością nie dosyć, aby zamaskować, jak bardzo to, jak bardzo DEAN na niego wpływał.

Przez chwilę po prostu tam stali, gapiąc się na siebie, powietrze między nimi było gęste i lepkie i tak pełne napięcia, że Dean czuł się, jakby miał zwymiotować. A wtedy Castiel ruszył się, szybko i mocno, i Dean znowu wylądował plecami na tej głupiej ścianie, ale nie mógł się tym przejmować, ponieważ Cas go całował, oddychali tym samym powietrzem, a nogi mu wciąż drżały, ale tym razem z dobrych powodów.
Złapał Castiela za szyję, gładząc go po boku i drapiąc delikatnie po skórze głowy, i otwarł dla niego usta, pozwalając mu brać, brać, brać. Boże, Castiel napierał na niego, trzymał go rozpaczliwie w miejscu, jakby tonął. Rozdzielili się na tylko sekundę, dysząc ciężko, co było jedynym dźwiękiem w ciemnej alejce, po czym znowu starli się ze sobą. Tym razem Dean się nie hamował. Ruszył naprzód, tak cudownie ocierając się miednicą o Castiela, i spijał każdy najdrobniejszy dźwięk, jaki z takim głodem wydawał drugi mężczyzna.
Nie było żadnego oporu, kiedy Dean ich odwrócił, teraz przyciskając Castiela do ściany, i zaczął go całować po szyi, lekko przygryzając mu obojczyk. Palcami jednej dłoni rozpiął mu kilka pierwszych guzików koszuli, podczas gdy druga zajęła się pocieraniem Castielowi krocza.

Castiel sapnął zdumiony, kiedy Dean zmienił ich pozycje, i nagle to on znalazł się pod ścianą, ale, kurwa… niemal już zapomniał, jak to było być przyszpilonym, oddać komuś kontrolę i pozwolić mu brać od ciebie wszystko. Zadygotał, gdy Dean zaczął go całować po szyi, i nie mógł się powstrzymać, by nie złapać Deana za krótkie włosy, żałując, że nie było więcej, kiedy mężczyzna UGRYZŁ go, a on zawył z bólu, cudownego i ostrego, który zakłuł go w kręgosłupie i zapulsował mu w fiucie.
- Kurwa – sapnął miękko Castiel, usiłując się złapać gładkiej skóry na kurtce Deana i wreszcie łapiąc go za barki. Dłoń mężczyzny na jego fiucie zaszokowała go. Rzucił biodrami do przodu i stęknął; palce trzeszczały mu na skórze, a głowa poleciała do tyłu, waląc głucho o cegły. – Kurwa – powtórzył. – Dean… ja…
Castiel cały się napiął, mięśnie mu drżały, a brzuch unosił się po każdym oddechu – był tak kurewsko blisko, że prawie czuł to na języku, orgazm był tuż poza zasięgiem, ale po każdym pewnym potarciu przez spodnie Dean pchał go coraz bliżej krawędzi, już tylko sekundy dzieliły go od upadku.
To dziwne, co może cię wyrwać z takiego pijackiego, pełnego żądzy otępienia. Dla Castiela był to Dean całujący go po krtani; wróciło żywe, słodko gorzkie wspomnienie Baltazara robiącego dokładnie to samo w dzień swojej śmierci, tak silne, że przez chwilę wyczuwał nawet wodę kolońską Baltazara zamiast zapachu Deana.
Zdławił łkanie i zachwiał się, przez chwilę walcząc ze sobą, po czym odepchnął Deana od siebie, kaszląc i charcząc, wreszcie odtoczył się kilka kroków dalej, padł na kolana na chodniku i zwymiotował wszystko, co miał na żołądku. Castiel skręcał się, dopóki nic mu nie zostało, dopóki nie zaczął kaszleć z wywołanego tym bólu, a mięśnie brzucha go nie zabolały. Nawet mając w ustach smak wymiocin i czując ich smród, wciąż jakimś sposobem czuł smak Dean, czuł ten fantomowy dotyk na skórze, i tylko skręcił się od tego ponownie.
Spieprzył wszystko. I to bardzo.

Dean nie zdawał sobie sprawy z tego, co się wydarzyło, dopóki nie usłyszał Castiela łkającego i skręcającego się, nie zauważył przykurczonej, drżącej postaci na ziemi. Znalazł się przy nim natychmiast, łagodnie głaszcząc go po plecach, podczas gdy Cas wciąż kaszlał. Zachwiał się, kiedy Castiel odsunął się na bok, z dala od niego, z wyrazem czystego przerażenia na bladej twarzy, i nagle całe ciepło, którym zalały go pocałunki i dotykanie go, zniknęło.
- Co się dzieje? – zapytał miękko i ostrożnie i w jakiś sposób pomyślał, że już znał odpowiedź.

Castiel potrząsnął głową i natychmiast tego pożałował, bo wzrok mu się rozpłynął, a na posępnym obrazie alejki zatańczyły czarne kropki. Przełknął z trudem i wytarł sobie usta; mógł sobie poradzić z tym podłym smakiem o chwilę dłużej, zanim by wstał i wrócił do środka.
- Nie mogę – wyjaśnił miękko, a ramiona zwisały mu bezwładnie nad kolanami, nad jego mięknącą erekcję. – My nie możemy – uściślił, westchnął i poruszył się, żeby wstać, opierając się plecami o ścianę. Castiel odtrącił dłoń Deana, marszcząc się nieznacznie i odsuwając się od partnera, z powrotem zmierzając do drzwi baru.

To było to. Tak po prostu. Castiel podniósł się na drżących nogach, a Dean nie mógł się ruszyć, nie mógł go zatrzymać czy iść za nim, słowa zamarły mu gdzieś w gardle. To było to.
Nie wiedział, jak długo siedział na zimnej ziemi w przemoczonych dżinsach, w których klęczał w kałuży, i nie pamiętał też, jak wrócił do domu. Po prostu padł na łóżko, a w głowie kręciło mu się, waliło i pływało od wspomnień Casa… CASA. Jego ust, jego szyi, jego języka…
Dean stęknął, macając się po rozporku i rozpinając go pod cienkim kocem. Jego fiut najwyraźniej nie przejął się tym, co się stało, i Dean był zarówno bezgranicznie sfrustrowany, jak i bez wątpienia twardy. Potarł się nasadą dłoni po całej długości i odrzucił głowę w tył, a z ust wydobył mu się wysilony jęk.
- ochdocholery, Cas… - tylko tyle z siebie wydusił. Od tej chwili wszystko stało się pełnymi potrzeby, zbolałymi jękami i kiedy Dean osiągnął orgazm, ciasno obejmując się dłonią i bezradnie wijąc na materacu, krzyknął imię Castiela.

Castiel wtoczył się z powrotem do środka i zapłacił ich rachunek, krzywiąc się, gdy znacznie przekroczył on 100 dolarów, nawet po zwykłym upuście, jaki Benny mu dawał, ponieważ był on gliną, który jakiś czas temu uratował barmanowi życie. Do domu pojechał taksówką, zostawiając samochód na ulicy z zamiarem odebrania go rano.
Łatwo było rozebrać się i wpełznąć do łóżka po tym, jak już łyknął garść Advilu i wypił szklankę wody, ale po tym, jak wciąż pływało mu w głowie, domyślał się, że rano czekać go będzie potworny kac. Ostatnie, o czym pomyślał, zanim odpłynął, była nadzieja, że Dean bezpiecznie dotarł do domu… i że gdyby był przyzwoitym człowiekiem, to sam by się co do tego upewnił.

Rozdział 5
Nigdy nie ufaj psychiatrze

Castiel obudził się w oślepiającym świetle i z jeszcze gorszym bólem, kac stulecia uderzył go prosto między oczy. Zadzwonił do pracy i skorzystał z jednego ze swych wielu dni chorobowego, komendant chrząknął, że Castiel nie brzmiał na chorego, tylko skacowanego, po czym odłożył słuchawkę bez mówienia czegoś więcej.
Czasami naprawdę do dupy było mieć tak przebiegłego szefa.

To nie tak, że Dean nie miał kaca. Ponieważ, O RANY, miał. Niezależnie od tego powlekł się następnego dnia do pracy – kurewsko spóźniony, ale jednak – w nadziei ujrzenia Casa i nagadania mu trochę do rozumu. Ale Casa tam nie było. Dean siedział bez ruchu przy biurku przez całą godzinę, gapiąc się na drzwi i czekając, aż wreszcie wpadł Ash i powiedział, że Cas zadzwonił po chorobowe. Dzień mijał boleśnie powoli, każda minuta ciągnęła się jak godzina, a Dean stwierdził, że parokrotnie zamknęły mu się oczy, a głowa padła na biurko. O 16.00 postanowił skończyć na dzisiaj i pojechał do domu. Pomimo zmęczenia, jakie cały dzień czuł, w nocy nie spał najlepiej, rzucając się na łóżku i gapiąc w sufit, aż zaczęły go szczypać oczy.
Następnego dnia zjawił się na czas i ponownie zastał biuro puste. Wzdychając, opadł na krzesło i sięgnął po stertę poczty, którą podrzucił nowy stażysta, Andy.

Castiel ze szczękiem postawił przed Deanem kubek z kawą zrobioną dokładnie tak, jak on lubił. Chrząknął do Deana w ramach powitania i złożył na biurku również torbę z pączkami, a następnie zamknął drzwi do ich biura, zaraz potem przekręcając żaluzje. W tej chwili był to już prawie rytuał, jedyna różnica polegała na tym, że niemal o 180 stopni zamienili się rolami.
Castiel przeszedł na drugą stronę biurka, gdzie siedział Dean, po czym odciągnął krzesło, oczywiście Dean odjechał razem z nim.
- Rusz się, Winchester. Siedzisz na moim miejscu – powiedział z westchnieniem, zaciskając z irytacją usta. Tego ranka zawarł umowę z samym sobą; zamierzał być milszy dla Deana, w ramach przeprosin za zwiedzenie go i dopuszczenie, że wszystko zaszło tam, gdzie już nigdy nie mogło zajść ponownie. Miał nadzieję, że to powstrzyma Deana od znienawidzenia go i darcia się na niego. Castiel skrzywił się, gdy pomyślał, jak by to wyglądało, zważywszy na niewyparzony język Deana. Nie byłoby ładnie, tyle wiedział. – Znalazłeś coś?

Normalność tego wszystkiego zaskoczyła Deana ponad wszelkie wyobrażenie. Pozwolił Castielowi odsunąć krzesło, nawet wstał, powoli, prawie jak automat. Ale kiedy tamten po prostu zapytał o postęp, sprowadzając rozmowę na bezpieczny temat pracy, Dean pękł. Obrócił krzesłem tak, że Castiel, który usiadł zaraz po tym, jak Dean wstał, znalazł się twarzą do niego.
- Nie wciskaj mi tego kitu, Cas – powiedział, a z każdego słowa kapał gniew. – Nie zachowuj się, jakby się nic nie stało. Stało się, w porządku, i tak, byliśmy pijani, ale nie waż mi się mówić, że nie zamierzałeś!
A Castiel po prostu siedział tam, patrząc na niego spokojnie, i Dean chciał po prostu albo stłuc go do nieprzytomności, albo całować, dopóki by nie zsiniał na twarzy.

Castiel usiadł i zaczął wyciągać akta, w których, jak myślał, mógł coś przegapić. Nie lubił na przykład tej Ruby… ale ona praktycznie nie miała nic wspólnego z jego działem. Zmarszczył się, przerzucając papiery, po czym nagle został obrócony i zmuszony spojrzeć Deanowi w twarz, a tego nie chciał robić. Nigdy.
Castiel przełknął z trudem i szeroko otwarł oczy, gapiąc się na swego partnera, na mężczyznę ciskającego mu w twarz ostre słowa, o wściekłych, jeszcze cudowniejszych niż zwykle oczach, płonących od wewnątrz ogniem. Castiel zdławił chęć, by złapać Deana i pocałować go znowu, zmusił ją do wycofania się, niczym diabła z pudełka, pchał tak długo, dopóki nie zniknęła.
- Nieważne, Dean, czy to coś znaczyło, czy nie – powiedział spokojnie i powoli wstał, aż wreszcie stali naprzeciw siebie, w tej chwili praktycznie tego samego wzrostu. Twarz Castiela była pusta, bez wyrazu. – To się więcej nie powtórzy – powiedział.

Dean chciał mu tak wiele powiedzieć. Na przykład „Jesteś tego pewien?”, albo „Jesteś pierdolonym tchórzem, wiesz?” i „To nie koniec”. Co powiedział zamiast tego, nie było wściekłe czy prowokujące, ale pełne krzywdy.
- Dla MNIE to coś znaczyło.
I pomimo wszystkiego, co mu teraz krążyło po głowie, Dean stanął na tym. Przeniósł się w drugi koniec biura, opadł na jedno z pudeł i położył sobie kupkę akt na kolanach, przez resztę dnia unikając patrzenia na Castiela tak bardzo, jak mógł. Wybiegł z biura bez pożegnania, a 15-minutowa podróż do domu zmieniła się w godzinne jeżdżenie bez celu.
Przestał flirtować, prawdę mówiąc utrzymywał rozmowy między nimi wyłącznie na poziomie biznesowym. Było to cholernie trudne, bo kiedy za każdym razem patrzył na Casa, widział tylko jego spoconą skórę i rozczochrane włosy, słyszał tylko jego chrapliwy oddech i ciche błagania „Dean, Dean…”

Kolejne parę tygodni było… ciężkich… mówiąc oględnie. Każda chwila w obecności Deana działała mu na nerwy. Jakimś sposobem Dean wściekły na niego był jeszcze gorszy niż ten nieustannie flirtujący i głupio dowcipkujący. Castiel wiedział, że było tak dlatego, iż teraz nic nie wypełniało w biurze pustki, jaką zostawił po sobie Baltazar, podczas gdy wcześniej Dean robił wszystko, by nie tylko ją wypełnić, ale i zawłaszczyć.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że Castiel niemal chciał to wszystko odkręcić, pozwolić mu. Wielką częścią siebie wciąż pragnął przycisnąć Deana do krawędzi biurka, pocałować go ponownie i jeszcze raz, aż wreszcie Dean rozpadłby się pod jego palcami, aż wreszcie byłby tylko gorące, śliskie dźwięki i jego imię wypowiadane tym wspaniałym, słodkim głosem. Druga jego część nadal chciała iść do komendanta i powiedzieć, że miał dość, że albo pozbędzie się Deana, albo on zrezygnuje. Wiedział jednak, że nie mógł tego zrobić i że by tego nie zrobił. Już by nie uczestniczył w sprawie, a nawet pomijając jego utarczki z Deanem i to wibrujące napięcie, które krążyło między nimi niczym rekiny tylko czekające, by ugryźć, wiedział, że sprawa była ważniejsza niż cokolwiek.
Gdyby mógł odnaleźć kreta, miałby przynajmniej jedną osobę częściowo odpowiedzialną za śmierć Baltazara. I byłby to początek.
Cas postawił na biurku kanapkę, jaką przyniósł Deanowi z kantyny, coś z masą salami i sera, kapiącego od ostrej musztardy. Osobiście wolał indyka i ser szwajcarski na żytnim chlebie, ale to, jak na widok jedzenia twarz Deana rozjaśniła się, choćby tylko na chwilę, warte było ostrego zapachu, jaki utrzymał się w powietrzu jeszcze długo po tym, jak kanapka zniknęła.
- …Dostałem właśnie informację od komendanta – powiedział miękko, ponieważ nawet, jeśli drzwi były zamknięte, to w przypadku tej informacji nadal należało zachowywać środki ostrożności. – Pamiętasz tamtego świadka, jakiego spotkaliśmy jakiś miesiąc temu?... Ona nie żyje. Azazel… a właściwie to Alastair, ją dorwał. Jakieś dzieciaki znalazły ją zeszłej nocy. Tyle czasu zajęła jej identyfikacja.

Dean podniósł wzrok znad laptopa, marszcząc brwi. Wiedział, że w tej pracy ból i śmierć towarzyszyły mu co dnia. Nijak to jednak nie ułatwiało dowiadywania się, że osoba, którą znali, chociaż rozmawiali z nią tylko kilka minut, była martwa. Odeszła, tak po prostu. Dean poczuł się winny, jak gdyby nie wykonał swojej pracy, jak gdyby to była jego wina, że ona musiała umrzeć.
Alastair.
Imię zostawiło mu na języku gorzki posmak. Wysoki, chudy i z twarzą niczym czaszka, o pustych, okrutnych oczach i długich, bezwzględnych palcach, Alastair był jednym z ulubionych zabójców Azazela. Dean ściągnął usta, wyobrażając sobie, że zamęczone ciało prawdopodobnie zraniło biedne dzieciaki na całe życie. Jedno długie cięcie od czoła aż do pępka, skóra odciągnięta niczym kołdra, odsłaniająca czerwone mięśnie, zęby jako jedyne nie były czerwone, odsłonięte niczym w okropnej, groteskowej masce strachu. Dean zwymiotował, gdy pierwszy raz zobaczył rezultaty pracy Alastaira, a wspomnienie tego wciąż nie należało do przyjemnych. Przełknął, uświadamiając sobie, że był cicho, gapiąc się w pustkę, od kiedy Castiel opowiedział mu o zdarzeniu. Powoli kiwnął głową, odkładając laptopa na bok i wstając.
- Musimy znaleźć kreta – powiedział zwykłym tonem i podszedł do pudeł z zapiskami i dowodami.
Tego wieczoru to Castiel wyszedł przed nim, Dean został tam aż do świtu i zasnął nad aktami terapeutki Castiela.
Obudził go jakiś hałas poza biurem i kiedy otwarł oczy w zbyt jasnym porannym słońcu, pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, było jej nazwisko.
„Masters, Meg”, przeczytał, pozwalając, by znajome już nazwisko wsiąkło, podczas gdy on ziewał i przeciągał się.
Masters.
MASTERS…
Obudził się i zerwał, niemal potykając się o własne nogi, i pospieszył na przeciwną stronę biura, zwalając kolejne pudła; papiery i plastikowe torebki spadały na podłogę, ale on się nie przejmował. Kiedy wyciągnął akta, których szukał, z samego dna kartonu, Dean niemal krzyknął z radości.
„Masters Forwarding”, głosiło na wykazie firm wspomnianych w kontrakcie z magazynem, w którym zginął Baltazar.
Biuro wciąż było puste i Dean zerknął na zegarek. Była 5.30 rano. Cas najprawdopodobniej spał. Ale Dean nie mógł czekać ani sekundy, już zmarnowali zbyt dużo czasu. Złapał płaszcz, wyciągnął z kieszeni komórkę i wcisnął szybkie wybieranie.
- Cas, to ja… zrobiłem to, znalazłem kreta! – zatrzasnął za sobą drzwi i pospieszył korytarzem, minął biuro komendanta i wyszedł na zewnątrz. – Nie uwierzysz w to, Cas, jadę teraz do ciebie i lepiej, żebyś nie spał, kiedy tam dotrę, przysięgam, ż…
Przez chwilę wszystko, co widział, rozmazywało się nieco, przed oczami tańczyły mu gwiazdy. Wtedy poczuł ból, nogi się pod nim ugięły i padł na ziemię.
- TSS, TSSS, TSSS – zasyczał jakiś śliski głos i Deana ogarnął lodowaty strach. – Dean, naprawdę nie powinieneś był wstawać tak wcześnie.
Ostatnie, co zauważył, zanim wszystko poczerniało, była para długich, szkieletowatych rąk, chwytająca go pod ramiona i wciągająca go na tył samochodu…

Rozdział 6
Alastair to chuj

Następnego ranka Castiel obudził się na dźwięk budzika o 6 rano, stęknął i wyciągnął rękę, na ślepo waląc w zegar, dopóki się, kurwa, nie zamknął. Przekręcił się i przespał jeszcze kolejne 15 minut, zanim budzik zadzwonił ponownie, i tym razem Castiel wstał. Telefon mrugał, informując o poczcie głosowej, ale on to zignorował na korzyść prysznica i ubrania się.
Gdy tylko się umył, poczuł się trochę bardziej jak człowiek i szurając udał się do kuchni z telefonem w dłoni, aby zrobić sobie kawy. Nalewając sobie Castiel przełączył pocztę na tryb głośnomówiący i powoli mieszał cukier, słuchając.
„Cas, to ja… zrobiłem to, znalazłem kreta!”, rozległ się czysto niczym w dzień głos Deana, podekscytowany, niemal wibrujący energią. „Nie uwierzysz w to, Cas, jadę teraz do ciebie i lepiej, żebyś nie spał, kiedy tam dotrę, przysięgam, ż…”
Wtedy dało się słyszeć trzeszczenie, coś grubego i ciężkiego uderzyło w coś dużo lżejszego, a potem jakby ktoś upadł na podłogę. Z głośników coś zastukało i Castiel zdał sobie sprawę, że Dean musiał się przewrócić i upuścić telefon.
„TSS, TSSS, TSSS”, dobiegł inny głos i Castiel gwałtownie odwrócił głowę, szeroko otwierając oczy. Złapał telefon i przyłożył go do ucha, by lepiej słyszeć, szybkim ruchem kciuka wyłączając głośniki. „Dean, naprawdę nie powinieneś był wstawać tak wcześnie”, ciągnął głos, a Castiel poczuł dreszcze w kręgosłupie. Słyszał już ten głos wcześniej. Wiedział, kto był tam z Deanem.
- Alastair – wychrypiał, kiedy poczta głosowa odtwarzała dalej.
„Co to?... Och… zadzwoniłeś do detektywa Novaka… szkoda. Cóż, wiiitaj, Castielu… nie rozmawialiśmy od miesięcy… nie od czasu, kiedy zająłem się twoim OSTATNIM partnerem. Jakież to absolutnie wspaniałe, że to się znowu wydarzy… Pa pa”, zaśpiewał i poczta się urwała.
Castiel w ciągu następnych dwóch sekund znalazł się za drzwiami i w swoim samochodzie, po czym na syrenie pognał na posterunek, skrzecząc do dyspozytora, aby „dał mu komendanta do telefonu, NATYCHMIAST!”. Nie mógł przez to przejść ponownie, stracić kolejnego partnera z rąk tego sadystycznego ŚWIRA. Nie zamierzał.
Nie znowu.

Przez jakąś minutę panowała cudowna nieświadomość, kiedy Dean oprzytomniał. Dopiero, gdy otwarł oczy i poczuł morderczy ból głowy, nadeszła natychmiastowa wiedza. Kret, Castiel - Dean poderwał głowę i stęknął przez suche usta, rozglądając się po otoczeniu. W pokoju wokół było ciemno, przytłumione światło padało wyłącznie z okna oddalonego o jakieś 50 stóp. Magazyn był jego pierwszym przypuszczeniem, ale wszystko wydawało się zbyt porządne, zbyt czyste. Ręce miał przywiązane do oparcia krzesła i Dean próbował je uwolnić, dopóki sobie nie uświadomił, że związano je drutem kolczastym. Po nadgarstkach spłynęła mu cienka strużka krwi i Dean stęknął w agonii. Ból ustabilizował się i mężczyzna zmusił się, by spojrzeć w dół; jego stopy związano tym samym cholerstwem, co ręce, ale to by było wszystko na temat.
- Dzień dobry, Dean.
Ten sam palący, śpiewny głos i jego głuche echo wypełniły spore pomieszczenie, a Dean poczuł ciarki na plecach. Mężczyzna bez ostrzeżenia pojawił się w zasięgu jego wzroku, nie wydając żadnego dźwięku i wbrew sobie Dean poczuł się przerażony samym tym faktem. Kiedy tamten podszedł bliżej i Dean wreszcie mógł mu się dobrze przyjrzeć, z twarzy odpłynęła mu cała krew, a dłonie zacisnęły się w pięści.
- To przyjemność móc cię wreszcie spotkać – powiedział Alastair, podchodząc bliżej i zatrzymując się jakieś 10 stóp od niego, po czym spojrzał w roztargnieniu na swoje ręce. – Tak wiele o tobie słyszałem.
- Moja reputacja mnie wyprzedza.
W odpowiedzi Alastair uśmiechnął się, ale nie poruszył znowu przez kolejną minutę.
- Dean Winchester, lat 24, brak drugiego imienia, nie notowany, urodzony w Lawrence, w Kansas 24 stycznia 1989 roku, ukończył szkołę policyjną w Kansas 11 maja 2010 roku jako najlepszy na roku, przeniesiony do LAPD dnia 6 czerwca 2012 roku, gdzie zostałeś przydzielony do biednego detektywa Castiela Novaka.
Alastair urwał, przyglądając się aż nazbyt wyraźnemu efektowi, jaki jego słowa wywarły na jego zakładniku. Dean chciał odwrócić wzrok, chciał go powstrzymać od mówienia, ale nie mógł przestać patrzeć na drugiego mężczyznę, który ostatecznie przeszedł za niego. Kiedy zniknął Deanowi z oczu, ten natychmiast oblał się zimnym potem, próbując na tyle odwrócić głowę, aby dostrzec bydlaka. Następnie poczuł wokół szyi lodowato zimne ręce, naciskające mocno, ale nie dosyć mocno, od czego zaczął się wić i łapać powietrze. Skończyło się to równie gwałtownie, jak zaczęło, i Dean łapczywie zaczął oddychać, kaszląc i przeklinając.
- Biedny mały Castiel – ciągnął głos gdzieś blisko jego ucha i Dean zadygotał. – Taki ambitny, taki obiecujący. Kto by pomyślał, że niewielka… strata będzie miała na niego taki wpływ?
- Och, po prostu ZAMKNIJ SIĘ! – zasyczał Dean i w ślepej furii szarpnął więzy, ignorując ból i krew. Alastair po prostu tam stał i patrzył na niego, uśmiechając się tym kościstym uśmiechem, a Dean poczuł gorące łzy napływające mu do oczu, ale nie zamierzał płakać, nie przed tą chorą kupą gówna, nie przed tym sukinsynem, który zabił Baltazara i zniszczył Castielowi życie. – Idź i przejdź do konkretów, chłopie, czemu odwlekać radochę, co?
Ale Alastair tylko zacmokał i pokręcił głową.
- Och, Dean, niecierpliwość do ciebie nie pasuje. Wkrótce nadejdzie twoja kolej. Ale najpierw… - przerwał, sięgnął do kurtki i wyjął telefon, telefon Deana - …zaprosimy naszego wspólnego przyjaciela, dobrze?
Ponownie poszedł do Deana i zanim ten mógł cokolwiek zrobić, wepchnął mu knebel w usta, a paskudny smak sprawił, że Dean zaczął się dławić i dyszeć. Kiedy przed oczami przestały mu tańczyć gwiazdy, telefon był już przy uchu Alastaira.
- Detektywie – zamruczał do słuchawki i uśmiechnął się. – Minęło trochę czasu, mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze? Jestem tu z twoim przyjacielem i muszę powiedzieć… już się świetnie bawimy. Ale byłoby o tyle przyjemniej, gdybyś do nas dołączył.
Nastąpiła krótka cisza i Dean usłyszał stłumiony głos Castiela wrzeszczący do telefonu.
- Tss, tss, nie trzeba krzyczeć, detektywie – mitygował Alastair z tym obrzydliwym uśmiechem na ustach. – Coś ci powiem. Aktywowałem GPS w telefonie twojego partnera, więc możesz mnie namierzyć i zobaczymy się, hm, za godzinę?
Nastąpiło więcej wrzasków ze strony Castiela i wreszcie Alastair kiwnął głową.
- Tak, detektywie, jestem pewien, że tak zrobisz. A zatem będziesz tu za godzinę, SAM. Albo, znasz mnie, mógłbym być zbyt rozczarowany, aby utrzymać tego twojego małego nowicjusza przy życiu – skończył rozmowę, wsadził telefon w kieszeń i odwrócił się do Deana. – Na czym to skończyliśmy?
Knebel zniknął mu z ust, ale jego smak się utrzymał, a Alastair zniknął ponownie. Wrócił z chromowanym stołem narzędziowym i na jego widok Dean zachwiał się. Leżały tam noże, zbyt wiele, by je policzyć, oraz piły, małe spiczaste oraz wielkie, zardzewiałe potwory, były obcęgi i młotki, gwoździe i lina, palnik i żelazo do znakowania oraz taser na samym końcu stołu.
Wiedział, że Alastair go obserwował, ale Dean nie umiał ukryć przerażenia na twarzy, kiedy podniósł wzrok i napotkał nieustępliwe, szare oczy lśniące z podniecenia tym, co nieuchronnie nadchodziło.
- To nie zadziała – zdołał wykrztusić Dean. – On po mnie nie przyjdzie, wiesz? Jasne, jestem jego partnerem, ale to wszystko. Nie zaryzykuje swojej misji… swojego… życia dla mnie.
Usta mu drżały, gdy mówił, gdy jego własne słowa dotarły do niego i pewność ich znaczenia stała się dla niego jasna. Alastair milczał, z wiedzącym uśmiechem odwzajemniając płomienne spojrzenie Deana, aż wreszcie przerwał kontakt wzrokowy i spojrzał na stół. Wodził dłonią po licznych narzędziach, wreszcie wybrał taser i zważył go w obu rękach. Porażenie przyszło niespodziewanie i ciało Deana wygięło się w łuk, kiedy poczuł prąd elektryczny w żyłach, od czego mięśnie zaczęły mu się kurczyć, a wnętrzności zapłonęły. Przyszło mu do głowy, że krzyknął, ale ból był zbyt oślepiający, aby mieć pewność. Wtedy wszystko się skończyło i Dean stękając opadł na krzesło; zacisnął powieki, a w głowie miał pełno błagań, których wiedział, że nikt nie wysłucha.
Po pstryknięciu palcami jego dręczyciela pokazali się inni mężczyźni i podciągnęli go w górę, owijając mu linę wokół nadgarstków i przywiązując go do krokwi w górze, tak, że zawisł w powietrzu. Słyszał, jak Alastair kazał im uważać „Nie chcemy mu jeszcze zwichnąć barków, prawda?”, a kiedy go puścili i ból uderzył, pierwszy raz w życiu Dean zaczął się w milczeniu modlić, zaciskając powieki i usta, jak gdyby chciał odciąć się od tego, co jeszcze miało nadejść.
Czas upływał powoli, a Alastair wydawał się chętny, by zademonstrować mu każde jedno narzędzie, jakim dysponował. Dean faktycznie krzyczał, nie zdołał też powstrzymać łez, kiedy Alastair dobrał się obcęgami do jednego z jego paznokci, ale z jego ust padała tylko jedna obietnica, wciąż od nowa.
- …o-on nie przyjdzie. To s…się nie uda…
Alastair wciąż do niego mówił, a ton miał tak lekki, jakby siedzieli razem przy herbacie. Dean miał ochotę zwymiotować, kiedy tamten opowiedział mu o wszystkim, co chciał zrobić Baltazarowi, zanim jeden z jego pomagierów go nie zastrzelił.
- Ale wiesz, nie mogłem – powiedział, rozcinając Deanowi koszulę i zatapiając mu zębaty nóż w dole brzucha. – Miejsce roiło się od glin i ku swej hańbie MUSIAŁEM się upewnić, że się wydostanę. – Kolejne cięcie w biodro. – Wiesz, Azazel BARDZO docenia pracę, jaką dla niego wykonuję. Szkoda by było, gdyby mnie stracił – odłożył nóż i sięgnął po palnik. Dean krzyczał, dopóki nie ochrypł, a Alastair trzymał płomień przy jego szyi, radośnie podśpiewując refren piosenki Sinatry „Cheek to cheek”.
Kiedy wreszcie się odsunął i odłożył narzędzia na stół, aby sprawdzić zegarek, Dean z trudem otwierał oczy.
- Już czas – powiedział Alastair, a Dean odetchnął, wbrew własnemu przekonaniu błagając Boga lub kogokolwiek, kto słuchał, aby Cas był bezpieczny, aby to się wkrótce skończyło i by Cas mógł zaakceptować, że nic z tego nie było jego winą, i iść do przodu, dostać kolejnego partnera, zapomnieć o tym wszystkim.

Był już prawie na posterunku, kiedy zadzwonił telefon, więc odebrał go myśląc, że to będzie komendant.
Nie był.
Był to Alastair i puls Castiela natychmiast podskoczył aż do dachu; mężczyzna zacisnął szczękę, sycząc imię drugiego.
- Alastair.
„Detektywie”, praktycznie zamruczał głos, a Castiel naprawdę USŁYSZAŁ uśmiech w tym głosie, „Minęło trochę czasu, mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze? Jestem tu z twoim przyjacielem i muszę powiedzieć… już się świetnie bawimy. Ale byłoby o tyle przyjemniej, gdybyś do nas dołączył.”
- Przysięgam na Boga, że jeśli dotkniesz choć jednego kurewskiego włosa z jego głowy…!
„Tss, tss, nie trzeba krzyczeć, detektywie… Coś ci powiem. Aktywowałem GPS w telefonie twojego partnera, więc możesz mnie namierzyć i zobaczymy się, hm, za godzinę?”
Castielowi pobielały knykcie, kiedy zjechał na pobocze i otwarł laptopa przymocowanego do stojaka w tablicy rozdzielczej. Otwarł program, który pozwoliłby mu namierzyć telefon Deana, coś, co zainstalował w każdym używanym przez siebie samochodzie od pierwszego razu, kiedy on i Baltazar rozdzielili się w trakcie patrolu, prawie pięć lat temu.
- Alastair… nie masz pojęcia, do czego jestem zdolny. Obiecuję ci… skrzywdź Deana, a ja bez żadnej skruchy zakończę twoje życie.
„Tak, detektywie, jestem pewien, że tak zrobisz. A zatem będziesz tu za godzinę, sam. Albo, znasz mnie, mógłbym być zbyt rozczarowany, aby utrzymać tego twojego małego nowicjusza przy życiu.”
- Nie! – przerwało mu i połączenie padło.
Castiel zazgrzytał zębami, po czym skupił się na namierzaniu. Zajęło to tylko 30 sekund, ale dla niego było to 30 sekund za długo; widział, co Alastair mógł człowiekowi zrobić, jak mógł kogoś zniszczyć, wykręcić na drugą stronę i zostawić błagającego o uwolnienie od bólu.
- Dean – szepnął, kiedy na ekranie rozbłysła mała kropka, pokazując, gdzie obecnie znajdował się jego partner, lub przynajmniej jego telefon.
Włączając syrenę uświadomił sobie, że nie mógł tam jechać w tym samochodzie – w każdym samochodzie policyjnym, oznakowanym czy nie, instalowano system Lo-Jack, a Alastair kazał mu przyjechać samemu… Castiel nie zamierzał ryzykować życia partnera z powodu technicznych szczegółów. Pędził ulicami, przeskakując nad progami hamującymi i trąc o narożniki, aż dotarł do domu brata. Gabriel już czekał na chodniku, czekając na niego z kluczykami do swojej corvety, dzięki szaleńczemu telefonowi wcześniej.
- Castiel, w porządku z tobą? – zapytał, rzucając bratu kluczyki i w zmartwieniu wysoko unosząc brwi.
Castiel potrząsnął głową i zatrzasnął drzwi do swego samochodu, rzucając kluczyki Gabrielowi na przechowanie, a także po to, by brat odjechał nim z chodnika, gdzie Castiel zatrzymał się z piskiem opon.
- Nie, naprawdę nie jest, Gabrielu.
- Stój…
- Nie ma czasu.
- STÓJ, CASTIEL.
Castiel odwrócił głowę, a Gabriel westchnął, po czym podbiegł do bagażnika samochodu detektywa i otwarł go z łatwością.
- Nienawidzę, że to robisz, ale wiem, że cię nie powstrzymam… więc się przynajmniej upewnię, że założysz kamizelkę – burknął, sięgając do środka i wyciągając standardową kamizelkę, którą rzucił Castielowi. Castiel westchnął, po czym rozebrał się pospiesznie na środku ulicy. Zajęło im pięć minut, by go odpowiednio wyposażyć i przenieść broń oraz laptopa z jednego samochodu do drugiego, po czym Castiel był z powrotem na ulicy, wrzuciwszy światło na dach i włączywszy syrenę na małym odtwarzaczu podłączonym do megafonu.
- Dalej, dalej, dalej… RUSZCIE SIĘ, DO CHOLERY! – krzyknął, wariacko machając ręką na ludzi, by mu, kurwa, zeszli z drogi.
Zdał sobie sprawę z tego, że jaskrawo żółta corveta była paskudniejsza i bardziej rzucająca się w oczy niż profesjonalna i wiążąca się z policją, ale w tej chwili miał to gdzieś. Musiał po prostu dotrzeć do Deana, im szybciej, tym lepiej.
Castiel zerknął na zegarek i uświadomił sobie, że był 20 minut w plecy, a wciąż czekała go 25-minutowa podróż – jeśli nie będzie korków. Warknął, nacisnął klakson i trzymał go tak długo, dopóki ten idiota ciągnący przed nim wielką łódź nie zorientował się i nie ruszył tyłka na bok.
Jeśli Castiel potrącił ich przejeżdżając, to pomyślał, że szef by zrozumiał.
Potrzebował 53 minut od rozmowy telefonicznej, aby dojechać do miejsca, które wskazywała kropka na monitorze, i z zaskoczeniem stwierdził, że to, co miało być magazynem, okazało się 5-piętrowym biurowcem, ze stojakami na rowery i roślinami w doniczkach do kompletu. Zmrużył oczy, patrząc tam przez ulicę, ale potem zaczął się zbierać; wziął z siedzenia zapasowe magazynki i wsadził do kieszeni spodni, obie spluwy 9mm siedziały bezpiecznie w kaburze, przez plecy przewiesił strzelbę, w uchwyt przy pasku wsadził taser, i ostatnie, ale nie najgorsze, jako powrót do czasów, gdy był zwykłym gliną, kij, który trzymał w bagażniku, odbezpieczony i trzymany w gotowości.
Kolejną chwilę stał w alejce, oddychając głęboko i uspokajająco, po czym wyszedł na światło dzienne.
Musiał uratować partnera.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 8:54, 03 Wrz 2013    Temat postu:

Rozdziały 7-8 Uwielbiam BAMF!Casa <3

Rozdział 7
DotrzećDoDeanaDotrzećDoDeanaDotrzećDoDeana

Minęło 5 minut, od kiedy Alastair przestał. Pięć minut ciszy dudniącej mu w uszach, pięć minut niczego, prób ukojenia kłującego bólu, który wciąż błyskał mu w całym ciele. Ramiona miał nieprawdopodobnie ciężkie, a przenoszenie ciężaru było nieefektywne, skoro oba barki zdawały się być zwichnięte. Z rozcięcia na wardze kapała mu krew i Dean zamrugał na widok promienia światła wpadającego przez okno w dachu. Zupełnie, jakby sobie z niego kpiło, namawiając go, by wziął się w garść i pozbierał. Słońce wciąż świeciło, świat wciąż się kręcił – oni cię nie potrzebują, nikt cię nie potrzebuje. Wszystko się ustabilizuje, ludzie, których kochał, przeboleją go, a życie potoczy się dalej. Dean nie mógł powstrzymać szlochu, kiedy przed oczami pojawił mu się obraz twarzy brata i siostry. Sammy… Jo… Przygryzł wargę, rozpaczliwie pragnąc nie okazywać więcej słabości, niż już okazał. Nie patrzył też na Alastaira, nie mógł nawet myśleć o jego twarzy, którą niczym trofea pokrywały zacieki z jego krwi.
„On nie przyjdzie”, pomyślał i zdołał się słabo uśmiechnąć. „ Nic mu nie będzie…”
A wtedy również obraz Castiela stanął mu przed oczami i to dziwne i smutne, jak sama myśl o nim sprawiła, że Dean zakwilił, że zapragnął wyszarpnąć sobie ramiona na wolność, nieważne, za jaką cenę, i chwycić Alastaira, skrzywdzić możliwie najbardziej mężczyznę, który okradł Casa ze wszystkiego.

Castiel wszedł do biurowca i zatrzymał się przy recepcji, odchrząkując, by przyciągnąć uwagę urzędnika. Mężczyzna spojrzał w górę i szerzej otwarł oczy, kiedy sobie zdał sprawę z tego, kim był Castiel, jako że ten wyjął odznakę.
- Detektyw Novak… Mam powód uważać… - Castiel urwał na widok przerażenia na twarzy mężczyzny i tego, jak jego oczy powędrowały pod biurko. Kiwnął głową i ostrożnie wyjął pistolet, ale nagła cisza musiała zaalarmować strzelca, który ukrywał się pod biurkiem; następne, co Castiel wiedział, to że łotr przetrzymywał urzędnika, przykładając mu spluwę do skroni i wrzeszcząc „Zrobię to, kurwa, przysięgam na Boga, że zrobię!”
Castiel uniósł broń i wycelował w chwili, w której łotr się poruszył; ręce miał pewne i gapił się wzdłuż bębenka na to podstępne coś przetrzymujące niewinnego pracownika biurowego.
- Puść go, a może się dogadamy.
- Nie ma mowy, koleś! Nie ma mowy! Ja… Alastair mnie zabije!
- A ja zabiję ciebie, jeśli nie puścisz tego człowieka – odparł zimno Castiel, mrużąc nieznacznie oczy. Recepcjonista zdążył zmoczyć spodnie i szlochał cicho, podczas gdy łotr potrząsał nim i odwrócił mu głowę, aby warknąć mu w ucho, by „się, kurwa, zamknął!”
Castiel strzelił.
Wybuch był głośny i wiedział, że wszyscy na pierwszym piętrze to słyszeli, możliwe, że do góry również, ponieważ nie miał czasu zabrać z posterunku tłumika. Nie był snajperem, a to nie był nalot, więc Castiel wiedział, że w tej sytuacji miał za mało broni, a wróg miał przewagę liczebną. Teraz miał po swojej stronie tylko jedno, a kiedy łotr padł na ziemię, krwawiąc z dziury w głowie, wiedział, że się do tego podłączył.
Wściekłość.
Castiel wyjął z kieszeni płaszcza kij i otwarł go, po czym przykucnął i zaskoczył pierwszego najemnika wychodzącego zza rogu. Szybki cios metalowym prętem w głowę i mężczyzna poleciał na podłogę, a Castiel chwycił jego półautomat. Pracownik biurowy zaskrzeczał i mężczyzna odwrócił się w samą porę, by znowu wyjąć broń i zejść z drogi wystrzałowi innego przestępcy; deszcz pocisków minął go o cale. Jeden czysty strzał między oczy i również on padł.
- Czy to wszyscy, którzy byli na tym piętrze? – zapytał Castiel urzędnika cichym głosem, wyjmując magazynki z porzuconej broni i szybko je rozładowując. Pociski poszły do śmieci, same pojemniki do innej szuflady na przechowanie. Nie mógł nieść ze sobą tych wszystkich broni i wciąż dać radę się ruszać, ale nie było mowy, aby zostawił je do łatwego użytku – na wszelki wypadek.
- C-co? – wyjąkał mężczyzna, drżąc i kucając, wycierając wymiociny z ust i odwracając się od widoku kolejnego ciała. Twarz pokrywały mu łzy, a Castiel tracił cierpliwość.
- Bandyci! Ilu ich było na tym piętrze?! – rzucił, a mężczyzna podskoczył, po czym wyszlochał odpowiedź.
- T-trzech! Tylko… tylko tych trzech!
- A ilu jest do góry?
- Nie… nie wiem…
- No to zgaduj – westchnął, sprawdzając pistolet i odwracając się, by spojrzeć na urzędnika.
- Dziesięciu, piętnastu? Nie wiem, ogłuszyli mnie, kiedy tu najpierw weszli.
- Od jak dawna tu są?
- Od dwóch godzin, może trzech.
- …Dziękuję. NIE dzwoń po gliny… na razie znajdź jakąś bezpieczną kryjówkę. Jedzie wsparcie – skłamał, po czym wstał z podłogi i ruszył schodami w górę, biorąc po dwa stopnie na raz.
Gdyby to był on, to chciałby mieć możliwie najlepszy punkt obserwacyjny, więc Castiel poszedł na najwyższe piętro, biegnąc po schodach; serce dudniło mu w uszach, ale oddychał normalnie, w dużej mierze dzięki porannym pięciomilowym biegom. Wszedł cicho na najwyższe piętro, natychmiast kucając po tym, jak się wślizgnął; drzwi zamknęły się za nim bezdźwięcznie. Usłyszał głosy i znieruchomiał, uspokajając serce powolnym, równym oddechem, aby móc te głosy rozróżnić zza narożnika.
- Nie wiem, chłopie, po prostu Alastair mówił… - zaczął jeden głos z wahaniem.
- PIERDOLIĆ Alastaira! – syknął drugi głos i zaczęli się nawzajem uciszać, zanim kontynuował. – Alastair to tylko jakiś chory świr, którego Azazel trzyma do wykonywania brudnej roboty… sądzisz, że Alastair ma jakąś władzę? Nie… bez jaj… to tylko egzekutor.
Castiel powoli wyjrzał zza rogu, wyłapując widok dwóch strażników stojących przy windach jakieś 20 jardów dalej, oraz kolejną parę przy podwójnych drzwiach, które bez wątpienia prowadziły do jakiejś sali konferencyjnej. Castiel zamknął oczy i odłożył broń, po czym wyciągnął kij. To wymagało finezji. Wyślizgnął się z powrotem na schody i tym razem pozwolił, by drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem, wiedząc, że ten dźwięk przyciągnie uwagę. Miał nadzieję, zajmując pozycję, że będą przychodzić po jednym na raz. Jeśli nie… będzie musiał improwizować.

Przez chwilę Dean nie mógł za bardzo umiejscowić dziwnych hałasów dobiegających gdzieś z dołu, wielu głośnych łomotów, po których znowu wszystko ucichło. Stękając, uniósł głowę i dopiero, gdy spojrzał na Alastaira, dotarło to do niego.
- On tu jest – powiedział mężczyzna i uśmiechnął się złośliwie, obserwując reakcję Deana.
Szok, zdumienie, niedowierzanie i strach walczyły o dominację na jego twarzy i już otwarł usta, by coś powiedzieć, ale Alastair wziął knebel, wsadził mu z powrotem w usta i Dean nie mógł oddychać. Oczy uciekły mu w tył głowy i zakrztusił się brudną szmatą, usiłując nabrać powietrza.
Następne, co poczuł, to był zimny bębenek przystawiony do skroni.
- Och, to takie ekscytujące, nie uważasz? Sprawdźmy, czy dotrze tutaj, dobrze?

Zamykające się drzwi przyciągnęły uwagę strażników, dokładnie tak, jak zaplanował Castiel. Nie zaplanował jednak tego, że wszyscy poza jednym przyjdą sprawdzić schody. Tyle z liczenia na głupotę wynajętych pomocników.
Pierwszego złoczyńcę, który wszedł na schody, Castiel posłał w dół z budzącym mdłości trzaskiem, kij uderzył go w głowę i sekundę później mężczyzna padł na podłogę, jęknąwszy boleśnie; a może po prostu powietrze uszło z niego po upadku. Castiel nie miał czasu zatrzymać się i sprawdzić, jako że natychmiast ruszyli na niego dwaj inni mężczyźni, krzycząc do czwartego i ostatniego, by tamten sprowadził Alastaira.
Wtedy wszystko zdarzyło się tak szybko, spluwy wyszły na powietrze, a Castiel ledwo uniknął postrzału. Pocisk otarł mu się o ramię, a odgłos strzału niósł się po schodach, dźwięcząc mu w uszach. Zdołał użyć jednego z najemników jako żywej tarczy i broni jednocześnie, chroniąc się przed strzałami innego i jednocześnie na tyle naciskając na spust, by wystrzelić raz. Trzeci mężczyzna padł plecami na podłogę, a on położył drugiego. Mężczyzna kaszlnął raz, po czym i on wylądował na podłodze. Mokry kaszel dał Castielowi znać, że mężczyzna miał najprawdopodobniej dość. Postrzał w płuco nie był do końca czymś, z czego łatwo było wyzdrowieć.
Castiel kucnął na boku w chwili, w której ostatni człowiek wtoczył się na klatkę z wyciągniętą bronią, przestępując przez poprzednich, których już powalono. Był to prosty ruch i Castiel wiedział, że to w żadnym razie nie podlegało regulaminowi, ale w tej chwili nie umiał nawet myśleć prosto poza mantrą „dotrzeć do Deana”, jaka krążyła mu w głowie od chwili, gdy nieco ponad godzinę temu usłyszał pocztę głosową.
Odepchnąwszy się nogami i złapawszy tamtego mocno, Castiel przechylił ostatniego mężczyznę przez barierkę, nie trudząc się słuchaniem jego krzyków, gdy spadał, ani uderzaniem ciała o kolejne barierki w drodze na dół.
Odwrócił się od tego wszystkiego, wyjął pistolet i odbezpieczył, po czym poszedł cichym teraz korytarzem do sali konferencyjnej. Drzwi z łatwością otwarły się do środka, kołysząc się cicho na dobrze naoliwionych zawiasach, a Castiel z pewnością siebie wszedł do sali; wyraz ściągniętej twarzy wahał się pomiędzy słusznym gniewem a zmarszczoną brwią kogoś, kto był gotów zrobić czy powiedzieć wszystko, aby dostać to, czego chciał.
Zatrzymał się o kilka metrów od Deana i Alastaira, na ułamek sekundy otwierając szerzej oczy, po czym zmrużył je znowu. W powietrzu wisiał smród palonego ciała, dławiący i gęsty, razem z metaliczną, miedzianą nutą krwi, świeżo rozlanej. Sądząc po wyglądzie Deana Alastair był zajęty, mówiąc oględnie.
- …Czego chcesz, Alastair? – zapytał spokojnie Castiel, zaskakująco luźno trzymając pistolety przy bokach.

Rozległo się więcej strzałów, głośne krzyki i odgłos ciał padających na ziemię, a potem bezszelestnie otwarły się drzwi i Castiel wszedł do środka z tego typu pewnością siebie, którą Dean uznał za zwyczajnie nie do odparcia. Poderwał głowę, otwierając w zdumieniu oczy i przyglądając się mężczyźnie, który do niego podchodził, mężczyźnie, który zignorował wszelkie niebezpieczeństwa i zasady, aby przyjść tutaj, aby go wziąć. Albo, cóż, może tu nie chodziło o niego, pomyślał Dean i wspomnienia powróciły, kłując; Baltazar, oczywiście. Tu chodziło o tamtego, zdał sobie sprawę, tu zawsze chodziło o zemstę…
- Nie wyglądasz zbyt dobrze – powiedział Alastair, unosząc dłoń, którą nie przystawiał Deanowi broni do głowy, w górę, by przyjrzeć się swoim paznokciom. Była za nimi zaschnięta krew i Dean znowu poczuł narastające mdłości. – Muszę powiedzieć, iż trochę się martwiliśmy, że mógłbyś się nie zjawić, prawda, Dean? – szturchnął więźnia ramieniem w bok, a Dean sapnął i skrzywił się z powodu nagłego bólu przeszywającego mu ciało. – Mam nadzieję, że moi pracownicy nie sprawili ci zbyt wielu kłopotów?
Kiedy ból ustąpił i Dean zdołał znowu otworzyć oczy, wciąż był tam stały, surowy wyraz twarzy Castiela. Nie przejął się gadaniem Alastaira, nie zamierzał ustąpić, nie zamierzał się poddać. Pomimo tego, co myślał Dean, pomimo tego, co myśleli wszyscy na posterunku – Castiel był silny, silniejszy i odważniejszy i lepszy od większości ludzi. Silniejszy od Deana. Alastair westchnął i wzruszył ramionami, stając za bezwładnym ciałem przytrzymywanym jedynie grubą liną.
- Zobaczmy – powiedział i Dean poczuł jego oddech między łopatkami. – To jest całkiem proste, prawda, detektywie? Bez wątpienia mam coś, co należy do ciebie. To, jak ja to widzę, naprawdę nie ma znaczenia, czy lubisz obecnego tu młodego pana Winchestera, czy nie. Więc, rozumiesz, tu wszystko robi się nieprzewidywalne, tu robi się INTERESUJĄCO… - usłyszał uśmiech w głosie Alastaira, gdy mężczyzna pojawił się po jego drugiej stronie, natychmiast z powrotem przystawiając mu broń do skroni. – Czy się… poddasz? Nie, nie mógłbyś być pewien tego, co zrobię, prawda? Co jeszcze… zastrzelisz mnie? Mógłbyś równie dobrze zastrzelić swego partnera, ponieważ zabieram go ze sobą – urwał, a jego uśmiech poszerzył się w wywołujący mdłości sposób, zaś Deanowi zaschło w gardle z przerażenia i strachu. – Albo po prostu… zastrzel go. Zabierz mnie na posterunek, upewnij się, że zapłacę za to, co zrobiłem tamtemu twojemu ukochanemu partnerowi. Mógłbyś to uznać za samoobronę. Po prostu pomyśl o tym, detektywie. Rozwiązać sprawę, która określała twoje życie przez ostatnie parę miesięcy. Mógłbyś zacząć od nowa. Po prostu… POMYŚL o tym…

Głos Alastaira grał mu na nerwach. Jego chorobliwie słodkie brzmienie stało w tak jaskrawej sprzeczności z działaniami mężczyzny, że Castiel zastanawiał się, czy w piersi Alastaira w ogóle biło serce, czy też pustka panowała w miejscu, w którym powinno się znajdować. Śledził wzrokiem ruchy drugiego mężczyzny, stabilne i spokojne, panując nad oddechem, a w mózgu mu wirowało od różnych sposobów na zdjęcie Alastaira. Nie odważył się jednak wykonać ruchu, nie w obliczu lufy przystawionej do skroni Deana.
Koniec końców wzrok Castiela odpłynął powoli od Alastaira do Deana, gdzie zablokował się na oczach partnera, próbując nakłonić Deana do spojrzenia na niego.
- Dean… w porządku z tobą? – zapytał łagodnie, całkowicie ignorując wszystko, co Alastair właśnie mu powiedział. Wiedział, że ten dramatyzujący sadysta się wkurzy, ale w tej chwili Castiel naprawdę o to nie dbał. Musiał wiedzieć, że z Deanem było dobrze; albo że przynajmniej będzie dobrze.
Z zabiciem Alastaira mógł się uporać w sekundę. Gdy tylko miał pewność, że jego partner w tej samej sekundzie nie umrze.

Nie spodziewał się, że Cas zwróci się do niego, i przez chwilę nawet nie docierało do niego znaczenie jego słów. Zamrugał wtedy na widok drugiego mężczyzny, mając usta zeschłe na wiór z powodu knebla. Jeszcze ani razu w życiu nie czuł się tak potwornie, skrzywdzony, upokorzony, słaby i żałosny. Zaskakiwało, jak łatwo było, pomimo wszystko, kiwnąć mu głową, znaleźć wzrok Castiela i utrzymać go. W jego oczach było wiele słów, wszystko, czego nie mógł i prawdopodobnie nigdy nie będzie miał okazji powiedzieć. Czemu? Zwariowałeś. Jak mogłeś? Przepraszam. Dziękuję.

Castiel zacisnął szczęki, kiedy wzrok Deana zmiękł i jakby posmutniał, pomimo bólu. Spojrzał na Alastaira i wyprostował się nieco bardziej, nieznacznie przechylając głowę.
- Musisz wiedzieć, Alastair, że nie zabiorę cię na posterunek – powiedział powoli Castiel głębokim, mrocznym głosem, mrużąc oczy i kalkulując, jak szybko zdołałby unieść broń na czas, by zastrzelić Alastaira, zanim tamten zdołałby pociągnąć za spust. Mało prawdopodobne. Nawet nie w przybliżeniu. Gapił się na Alastaira przez kolejną chwilę, po czym nieznacznie przechylił głowę na bok, wykrzywiając usta w paskudnej imitacji uśmiechu. Wyszedł z tego bardziej grymas, niż cokolwiek innego. – Co miałeś nadzieję tym osiągnąć… Alastair? Musiałeś wiedzieć, że po niego przyjdę, inaczej byś go nie uprowadził. Dean nic dla ciebie nie znaczy – to nie on polował na ciebie i Azazela przez ponad dwa lata. To nie on prawie zniszczył twoją operację jakiś tuzin razy… a teraz, kiedy wiem, jak to robicie, ty i Azazel jesteście skończeni – skończył szybko Castiel; w jego słowach nie było emocji, było to tylko stwierdzenie faktu, biznes. Nie spojrzał na Deana ponownie.

Nagle wszystko miało dla niego sens. Powieki Deana znowu opadły z wyczerpania i słowa Castiela docierały do niego niewyraźnie. Miał wrażenie, jakby ktoś wpychał go pod wodę; przejmowało go ciśnienie w uszach i otępiające uczucie poddania się.
- Ryzykowałem – powiedział Alastair gdzieś obok niego i Dean wiedział. Dla niego była to tylko gra. Azazel również musiał wiedzieć, że on i Cas byli na dobrym tropie, że musiał albo zachować ostrożność, albo zadziałać. Cóż, najwyraźniej wybrał to drugie.
- Nieważne, co zrobisz, Detektywie, twój mały partner nie wyjdzie stąd w jednym kawałku. A czy znajdę się pod nadzorem, czy umrę, ty zawsze będziesz musiał z tym żyć. Wiedzieć, że nie mogłeś go uratować, że to JA ci go odebrałem. Tak, jak zabrałem ci wcześniej twojego chłopaka.
Kliknięcie przy uchu zaskoczyło Deana i mężczyzna szerzej otwarł oczy, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że było to odbezpieczenie spustu. Usta mu zadrżały, ale nie odwrócił głowy, nie ośmielił się oderwać wzroku od Castiela. Pięknego, tragicznego Castiela, który ponownie musiał być świadkiem tak podobnej sceny. Dean nienawidził siebie za to, łzy napłynęły mu do oczu.
„Przepraszam, Cas”, chciał krzyknąć. „Tak bardzo przepraszam…”

Castiel miał już aż nadto dość. Praktycznie wibrował z gniewu, czego jedynym widocznym znakiem były falujące od czasu do czasu nozdrza oraz chrapliwy oddech i ręce, zaciśnięte teraz na trzymanych broniach. Ponownie nie odpowiedział Alastairowi, zwyczajnie zaciskając usta i kiwając głową, jak gdyby poddawał się planowi tego psychopaty.
Jak gdyby zamierzał pozwolić Alastairowi skrzywdzić Deana.
Castiel ruszył się szybko, mając każdym włókienkiem ciała nadzieję, że sztuczka się uda. Rzucił kij prosto w powietrze, wysoki sufit umożliwił metalowi polecieć na 15 stóp w górę. W chwili, w której się to stało, wzrok Alastaira automatycznie podążył w górę.
Zanim z powrotem opadł w dół, Castiel uniósł broń i wystrzelił.

Rozdział 8
Nie znowu

Pocisk przeszył mięśnie na barku Deana, rozdzierając skórę i przechodząc przez nią, po czym trafił w Alastaira. Rozdarł gardło mężczyzny, który wystrzelił o ułamek sekundy za późno, Dean poderwał się z bólu, a pocisk Alastaira chybił, trafiając w ścianę sali zamiast w czaszkę Deana. Castiel podbiegł bliżej i szybko wypalił jeszcze dwa razy w głowę powalonego sadysty, nawet, jeśli nie było to ściśle konieczne; nie zamierzał ryzykować.
Wtedy Castiel upuścił broń; rozbryzgi krwi na twarzy Deana i to, co zrobił z niego Alastair, sprawiły, że pierś zacisnęła mu się we współczuciu.
- Kurwa – szepnął, wydzierając nóż z bocznej kieszeni i otwierając go, aby przeciąć liny, które obecnie trzymały ramiona Deana w górze i wystawione ze stawów. Lina ustąpiła, a Castiel złapał Deana; obaj padli na podłogę, a on starał się z całych sił, by bardziej Deana nie skrzywdzić. – Dean… Dean, no dalej, spójrz na mnie – syknął Castiel, delikatnie obejmując twarz partnera i klepiąc zakrwawioną, posiniaczoną skórę. – Proszę, Dean… nie znowu, nie znowu, to nie może… nie możesz MI TEGO ZROBIĆ! – zaskrzeczał, pozwalając, by ten raz ogarnęło go przerażenie, jakie czuł od chwili, gdy zdał sobie sprawę, iż Alastair uprowadził Deana. Castiel oddychał płytko i chrapliwie i za każdym razem coraz trudniej mu było to robić. – Proszę… Dean… nie możesz… ja nie mogę tego zrobić – zakwilił, gładząc Deana po boku twarzy, a łzy stanęły mu w oczach; piegowaty policzek Deana pokrywała rozmazana krew.
Ból był przeszywający, zupełnie, jakby rozdarto mu ciało, a wnętrzności spopielono, i w chwili, w której jego ciało uderzyło o ziemię, Dean stracił przytomność. Doszedł do siebie zaledwie kilka minut później i ujrzał nad sobą twarz Castiela, mokrą od łez i tak pełną skruchy, że ścisnęło go w piersi. Znowu czuł swoje kończyny, lewe ramię zwisało mu bezużytecznie i boleśnie u boku, więc powoli i ostrożnie uniósł prawą rękę do policzka Castiela; starszy mężczyzna wzdrygnął się pod wpływem niespodziewanego dotyku. Wtedy Dean zakrztusił się, ponieważ szmata nadal tkwiła mu w ustach, a Cas zareagował szybko i wyciągnął ją. Po pierwszym oddechu nastąpiła seria kaszlnięć i dławień, i wreszcie, wreszcie świeże powietrze zalalo mu płuca, po czym Dean zamknął na chwilę oczy. Kiedy je otwarł, Cas wciąż gapił się na niego w przerażeniu, a na twarzy młodszego mężczyzny rozlał się uśmiech, zbyt jasny i zbyt pełen radości jak na to, co wydarzyło się w ciągu minionej godziny.
- Przyszedłeś... - zdołał powiedzieć; gardło wciąż miał bardzo suche, ale to powiedzieć musiał, musiał powiedzieć Casowi, że dobrze zrobił, że odniósł sukces - że go ocalił.

- Oczywiście, że przyszed?em - odci?? si? Castiel, gniew w jego g?osie wci?? by? wyra?nie nie na miejscu. Dzi?ki syrenom, które zacz??y wy? zaledwie par? chwil wcze?niej i które zbli?a?y si? z ka?d? minut?, wiedzia?, ?e komendant musia? jako? znale?? sposób, by go namierzy?. "Prawdopodobnie mój telefon", pomy?la? Castiel, wiedz?c, ?e szef ?adn? miar? nie by? g?upi. Poruszy? si? nieznacznie, po czym zatrzyma? si? i ca?kowicie znieruchomia?, kiedy Dean zasycza? z bólu. - Dean? - zapyta? Castiel mi?kko, a d?onie mu zadrga?y, bezu?ytecznie biegaj?c od twarzy do ramienia, które krwawi?o swobodnie po postrzale. - Musz?... Dean, musz? to ucisn??, dobrze? - Castiel zerwa? w?asny krawat i z?o?y? jedwabn? tkanin? tak, ?e mniej wi?cej zrobi? z tego opatrunek, po czym przy?o?y? go do rany, krzywi?c si? ze wspó?czuciem, kiedy Dean zerwa? si? i krzykn?? z bólu. - Tak mi przykro, Dean... Powinienem by? tu by?... Nie powinienem... Tak mi przykro - szepn??, walcz?c ze ?zami i próbuj?c ignorowa? dr?enie w g?osie, to, jak s?abo brzmia?, kiedy za?amywa? si? przed partnerem. Dean go teraz potrzebowa?, a Castiel nigdzie si? nie wybiera?, nawet, je?li czu? si?, jakby si? rozpada?, jakby musia? zwymiotowa?, a potem ?ka?, dopóki nic by mu nie zosta?o.
Syreny zbli?a?y si? coraz bardziej i w ci?gu kilku minut znale?li si? na zewn?trz. Wtedy Castiel ju? wiedzia?, ?e b?dzie dobrze, ale wci?? nie opu?ci? Deana. Ratownicy musieli go zwabi? na bok, a trzeba by?o czterech doros?ych cz?onków SWAT, aby go powstrzyma?, kiedy Dean krzykn??, gdy z?o?yli go na noszach. Nikt jednak nie trzyma? go z dala od ambulansu. Nikt si? nie o?mieli? spróbowa?.

Nast?pne wydarzenia by?y rozmyte i niewyra?ne i Dean by? za to wdzi?czny. Wiedział tylko, że w miarę, jak głosy się zbliżały, a jakieś dłonie podniosły go i uniosły dalej, Castiel tam był, były jego stanowcze i nieustępliwe słowa, a Dean czuł taką ogromną ulgę. Wtedy wszystko poczerniało i Dean przestał myśleć, przestał się martwić, dłoń Castiela dotykała jego ręki ciepło i uspokajająco.
Doszedł do siebie w środku nocy, przez brzydkie żółte zasłony sączyły się dźwięki uliczne i miękkie światła latarni. Szpitalne łóżko było względnie wygodne, ale w swoim stanie zastanawiał się, czy zrobiłoby mu jakąś różnicę, gdyby po prostu położyli go na łóżku z gwoździ. Podniósl głowę, by obejrzeć pokój, ale szybko opuścił ją z powrotem na poduszkę, stękając z wysiłku. I wtedy go zobaczył. Castiel tam był, oczywiście, skulony w fotelu, i ostrożnie trzymał Deana za rękę.
Właśnie wtedy Dean wreszcie się poddał, ustąpił pod presją, bólem, poczuciem winy, jakie odczuwał, i udręką, jaką przeszedł, i rozpłakał się; ciche łzy płynęły mu po policzkach, gdy mocno ściskał dłoń Castiela. Zasnął ponownie we wczesnych godzinach porannych, a Castiel wciąż miękko oddychał mu przy boku.

Castiel był wrakiem; sam stracił jakieś ćwierć litra krwi i funkcjonował na adrenalinie oraz pozostałościach koktajlu chemicznego, jaki wyprodukował jego mózg po postrzale. W chwili, w której ratownicy powiedzieli mu, że Deanowi najprawdopodobniej nic nie będzie i że zdawał się nie mieć krwotoku wewnętrznego, Castiel padł pod ścianą karetki, szlochając i wyrzucając z siebie wszystko, co do tej pory trzymał w ryzach. Mężczyźni zajmujący się Deanem na szczęście dali mu spokój i kiedy dojechali do szpitala, on znowu był spokojny.
Poszedł za nimi korytarzem tak daleko, jak mu pozwolili, a potem przenieśli go do jego własnego pokoju, gdzie zmusili go do rozebrania się do bokserek, aby móc go zbadać i upewnić się, że nie miał innych obrażeń, niż te na ramieniu. Castiel nie pamiętał, czy oberwał gdzieś jeszcze, ale na szczęście poza siniakami, które o poranku miały dość mocno boleć, mial tylko tę ranę. Gdy tylko ją oczyścili i zaszyli, przenieśli go do pokoju, aby odpoczął i zaczekał, dopóki oni nie skończą z Deanem.
Lekarze potrzebowali dwóch godzin, by Deana pozszywać; miał rozległe oparzenia i rozcięcia skóry, pokrywające większość ciała. Miał mieć blizny, ale na szczęście, dzięki delikatnemudziełu lekarza, który go zszywał, miały być prawdopodobnie bardzo słabe i lekkie. Castiel westchnął z ulgą, kiedy mężczyzna w zielonym uniformie mu to powiedział, próbując z całych sił ignorować krew rozsmarowaną na koszuli mężczyzny. Lekarz pozwolił Castielowi przenieść się do pokoju Deana, i chociaż dopilnowali, że pokój miał dwa łóżka, aby Castiel mógł odpocząć w czasie, gdy Dean spał, on nie mógł się do tego zmusić.
Nie spał tak długo, jak mógł, opierając się o łóżko i przyglądając się Deanowi, zapamiętując różne rozcięcia i oparzenia zadane przez Alastaira. Wreszcie Castiel odplynął na krześle, ktore przyciągnął do łóżka, jedną ręką trzymając dłoń Deana, a drugą podpierając sobie głowę. Pozwolil sobie zasnąć dopiero wtedy, gdy miał pewność, że byli pilnowani; dwaj mężczyźni stojący u drzwi byli przyjaciółmi, byli to Ash i Garth. Nawet jeśli na co dzień byli niewiarygodnie durni, to Castiel wiedział, że w tej sprawie będą poważni.
Wobec tego zasnął i dzięki łasce bogów był to sen absolutnie pozbawiony marzeń.

Kiedy Dean obudził się następnego dnia, to dlatego, że zaskrzypiały drzwi i nagle rozbłysło światło. Nad jego łóżkiem pochylała się pielęgniarka, sprawdzając rurki, które łączyły go z kilkoma maszynami, a kiedy zauważyła, że się obudził, uśmiechnęła się do niego i wyjaśniła mu parę rzeczy. Połatali go, jak mogli, ale wciąż musiał mieć barki unieruchomione przez 7-8 tygodni oraz co drugi dzień zmieniać bandaże wokół szyi, ramion i torsu, z pomocą kogoś w domu lub na miejscu w szpitalu. Nie powiedziała tego, ale Dean wiedział, że nie będzie w stanie opuścić terapii, i zmarszczył się z niechęcią. Widział to tak, że nie było, kurwa, mowy o tym, by jakiś obcy człowiek kazał mu siedzieć na kanapie i zwierzać sie z uczuć. Teraz chciał tylko mieć spokój i ciszę.
Westchnął, gdy pielęgniarka wreszcie wyszła z pokoju, wyłączając światło i zalewając pokój ciemnością i cieniami. Castiel wciąż był u jego boku i Dean czuł, że ręka mu drętwiała od leżenia w tej samej pozycji już prawie cały dzień. Odsunął ją ostrożnie, starając sie z całych sił nie obudzić drugiego mężczyzny, ale gdy tylko się ruszył, Castiel drgnął i obudził się, patrząc na niego oszołomionym wzrokiem i usiłując się zorientować, co się działo.
Wtedy Dean zobaczył bandaże i zesztywniał na skutek ukłucia winy. Wtedy byl zbyt zmęczony, zbyt zajęty własnym nieszczęściem i zaślepiony bólem, aby zauważyć rany Castiela, i nienawidził tego. To, że był za to odpowiedzialnym, że był powodem jakiejkolwiek krzywdy wyrządzonej jego partnerowi, było niemal nie do zniesienia.
- Hej - powiedział miękko, uśmiechając się lekko do drugiego mężczyzny, który teraz skupił wzrok na swym młodszym partnerze. - W porządku z tobą?

Castiel obudził się słysząc głos Deana, i choć brzmiał on sucho i ochryple, na sam jego dźwięk ścisnęło go w piersi. Usiadł szybko i przysunął się bliżej niego, a oczy zaszły mu lekko łzami, kiedy kiwnął głową i przełknął; jego gardło też było suche.
- T-tak, Dean... ze mną w porządku... dobrze się czujesz? Potrzebujesz więcej środków przeciwbólowych? - wstał gwałtownie, rozglądając się po pokoju, jakby chciał się pozbierać. - Jesteś głodny?
Ruszył w stronę zlewu w rogu pokoju, napełnił wodą szklankę, którą przyniósł Deanowi, a potem zastanowił się drugi raz, kiedy musiał mu ją wręczyć. Zamiast tego Castiel ostrożnie ustawił kubek przy ustach Deana i przechylił go, po czym odsunął, gdy tylko Dean dał mu wzrokiem znak, że już skończył.

Dean zrobił kilka ostrożnych łyków, a płyn spływający mu po gardle był dla niego jak miód, wrażenie, że połknął papier ścierny, powoli i pewnie znikało. Skinął głową, starając się usilnie wyglądać nonszalancko.
- Wciąż jestem trochę śpiący - powiedział i na chwilę zamknął oczy, gdy wszystko wokół niego zaszło mgłą. - U mnie dobrze, Cas, nie martw się.
A prawda była taka, że w tej wlaśnie chwili było. Nie czuł większego bólu poza odległym dudnieniem w głowie oraz kłuciem w szyi, i był za to wdzięczny. Ale nieważne, jak źle by się zrobiło, nieważne, jak paskudnie poczułby się następnego dnia lub choćby za godzinę, Dean nie zamierzał tym Casa obarczać. Nie bardziej, niż już to zrobił...

- Dean, straciłeś dużo krwi - wymruczał Castiel, odstawiając szklankę na stolik tuż przy łóżku. Stał tam przez chwilę, po czym usiadł z powrotem w fotelu, przysuwając go nieco bliżej łóżka Deana.
- Nie szalej... masz mnóstwo obrażeń. Powiesz mi, jeśli znowu cię zacznie boleć - nie była to tyle prośba, co żądanie. Castiel zamierzał zająć się Deanem i nic, co tamten mógł powiedzieć, nie byłoby w stanie go powstrzymać. - Zamierzam zadzwonić do komendanta. Jestem całkiem pewien, że będzie chciał dać ci chorobowe na minimalny okres wymagany przez lekarzy, a ja w tym samym czasie biorę wolne - powiedział wstając, i zaczął się wiercić, skubiąc kciukiem krawędź jednego z paznokci i próbując ująć w słowa to, co chciał powiedzieć. Czemu to było tak cholernie trudne? Czemu Dean czynił wszystko tak pogmatwanym, tak trudnym? - Nie powinienem był zostawiać cię samego... - szepnął, marszcząc w żalu brwi.

Na chwilę Dean zapomniał całkiem o tym, żeby uważać i robić wszystko powoli, i usiadł na łóżku trochę zbyt gwałtownie.
- Nie - powiedział, a w głowie mu się zakręciło od senności i determinacji. - To... Cas, nic z tego nie jest twoją winą! - wyciągnął rękę i złapał Castiela za ramię, patrząc na niego wyraźnym, poważnym wzrokiem. - Nic mi nie będzie, obiecuję... Sam się mną zajmie, wszystko będzie dobrze - wytrzymał wzrok Castiela, choć z ust padały mu kłamstwa. Nie zamierzał im powiedzieć, ani rodzicom, ani Samowi czy Jo. Kochał ich za bardzo, by oczekiwać od nich czegokolwiek. Jego tata był zbyt zajęty na złomowisku, a jego mama spędzała więcej nocy w pubie Roadhouse, niż w domu. Zaś jego brat i siostra byli zbyt szczęśliwi, zbyt cudownie nieświadomi czegokolwiek złego; nigdy by nie mógł ich tym obarczyć. Ale Casa również nie. Nie zasługiwał na to, nikt nie zasługiwał...

Castielowi stwardniała twarz, kiedy Dean usiadł. Wstał, podszedł z powrotem do jego łóżka i ostrożnie pchnął go w dół, dopóki Dean nie ustąpił i nie położyl się z powrotem na materacu.
- Jeśli chcesz usiąść, to mogę ustawić łóżko. W przeciwnym razie masz leżeć nieruchomo. Zrozumiano? - Castiel użył swojego "nie pogrywaj ze mną" tonu; zrobił to więcej niż parę razy w czasie, kiedy wspólnie pracowali. Westchnął i podniósł dłoń, uciskając nią nasadę nosa, i parsknął miękko. - ...Świetnie. Sam może się tobą zająć. Ale zabieram cię stąd do domu... i zamierzam pogadać z Samem i upewnić się, że zrozumiał wszystkie polecenia, jakie wydał mi lekarz w twojej sprawie. - Pokazał gestem na łóżko, na sterowniki tuż przy palcach Deana. - Skorzystaj z tych sterowników, jeśli chcesz usiąść. Nie bądź idiotą... Zadzwonię do komendanta i przyniosę nam jakieś jedzenie - burknął i wymknął się, wyraźnie poirytowany niechęcią Deana do tego, by Castiel się nim zajął.

Dean nie miał szansy powiedzieć czegokolwiek, zanim Cas pospiesznie opuścił pokój, więc został z tyłu, a w ustach nieoczekiwanie znowu mu bardzo zaschło. Nie ruszył się, dopóki Cas nie wrócił jakieś 20 minut później z tacą letniego szpitalnego jedzenia dla nich obu. Dean przełknął trochę tylko po to, by zadowolić swego partnera, który przyglądał mu się z bliska. Wreszcie odłożył widelec, robiąc głęboki wdech i spoglądając na swoje ręce. Nie chciał widzieć reakcji Castiela na to, jeśli nie było to absolutnie konieczne...
- Nie chcę, byś rozmawiał z Samem - powiedział i oblizał usta, jakby próbował się zastanowić, co powiedzieć dalej. - Zrobiłeś dość, Cas, okej? Wykonałeś swoje zadanie, wydostaleś mnie, jest dobrze. I od teraz będzie dobrze, znaczy się, z tego, co powiedziała mi pielęgniarka, to przynajmniej tuzin lekarzy będzie się zajmował moimi obrażeniami - zmusił się do uśmiechu i dopiero wtedy odważył się spojrzeć Castielowi w oczy z, miał nadzieję, wyrazem pokazującym, jak bardzo był mu wdzięczny. Ale znalazł w nich tyle zmartwienia, tyle słusznej wściekłości, że nie mógł przestać, nie mógł się zamknąć ani dalej kłamać. - Zrobiłeś dosyć, Cas... - powtórzył, a głos miał napięty od poczucia winy. - Nie pozwolę ci, byś dłużej tracił czas na opiekę nade mną.

Castiel trzasnął trzymanym w dłoni widelcem o stojący mu na kolanach talerz, ściągając usta, a w oczach po słowach Deana miał wściekłość. Odetchnął, by się uspokoić, ale to wcale nie pomogło.
- Nie chcesz, bym porozmawiał z Samem? Za późno. Tak się stanie. A ty możesz przestać być w tej sprawie takim upartym dupkiem i mi pozwolić - odciął się Castiel, podnosząc talerz i praktycznie ciskając go na stół przy stoliku Deana tak, że mógł wstać. - Jesteś niemożliwy. Przysięgam... jesteś po prostu... UGH - powiedział, z frustracją przeczesując sobie włosy. Odszedł od łóżka i poszedł do drzwi, ale potem zastanowił się i wrócił, podchodząc tak blisko, jak mógł, po czym pochylił się i znalazł w przestrzeni osobistej Deana tak, że ich twarze były może stopę od siebie. - Naprawdę nie rozumiesz, Dean, że ja chcę to zrobić? Że muszę?... Nie mogę... kiedy dostałem tamtą wiadomość i usłyszałem jego głos... - głos Castiela załamał się i mężczyzna wyciągnął rękę, zaciskając ją na materiale cienkiej, szpitalnej koszuli w kropki, którą Dean miał na sobie, tuż nad jego sercem. - Myślałem, że nie żyjesz - szepnął, opuszczając głowę i mocniej zaciskając dłoń. Głos mu się zachwiał, kiedy zaczął mówić znowu, i był tak cichy, że Dean z trudem rozróżniał słowa. - Myslałem, że nie żyjesz... i to była moja wina. To przeze mnie zginąłeś. Tak, jak to było z nim.

- Cas... - Deanowi zrzedła mina po słowach Castiela; przesłanie było jasne i tylko potwierdzało to, co, jak Dean już wiedział, było prawdą. Cas złapał go za koszulę i Dean nie mógł oderwac wzroku od oczu drugiego mężczyzny. Wtedy uniósł dłoń i nakrył nią rękę spoczywającą mu na piersi, po czym poczuł, jak Cas nieznacznie drgnął do tyłu, marszcząc w gniewie brwi. - Czemu, Cas... nie miałem pojęcia, że tyle dla ciebie znaczę - głos miał teraz żartobliwy, na ustach wiedzący uśmieszek, a na twarzy Castiela widział chaos emocji - zaskoczenie, zmieszanie, niedowierzanie i wreszcie zdenerwowanie. - Po namyśle jednak mogłoby być najlepiej, gdybyś wziął trochę wolnego tak, jak chciałeś. Moje łóżko jest wystarczająco duże dla nas obu - mrugnął i lekko poklepał Castiela po dłoni.

Castiel zaczerwienił się jaskrawo i otwarł usta po tej nagłej zmianie w zachowaniu Deana. Zamknął je, zaciskając szczękę, i wyrwał dłoń, którą Dean akurat klepnął.
- Jesteś najbardziej wkurzającym człowiekiem, jakiego w zyciu spotkałem - wycedził Castiel, po czym odwrócił się na pięcie i wymaszerował z pokoju, ignorując zaskoczone pomruki Gartha i Asha. Wrócił później z komendantem, który postanowił odwiedzić ich obu.
Wiadomość o śmierci Alastaira i strzelaninie była wszędzie w telewizji, ale na szczęście szef zdołał wymyślić historię, która kryła szał Castiela; kiedy z jednej strony Castiel powinien był wylecieć lub co najmniej zostać zawieszonym za tak nieodpowiedzialne postępowanie, szef wiedział doskonale, że nie mógłby zwolnic Castiela i nie ujawinić prawdy. A gdyby ktoś się kiedykolwiek dowiedział, że Castiel zaszalał na własną rękę, to musieliby za to zapłacić, tracąc komendanta za to, że nie był w stanie utrzymać w ryzach takiego odbezpieczonego granatu.
- Alastaira już nie ma, i, Novak, zdjąłeś tam sześciu płatnych zbirów... nie stali zbyt wysoko w hierarchii, ale każdy z nich już był notowany. Nikt nie będzie za nimi naprawdę tęsknił. Jak dotąd Azazel się nie odezwał. Nie było żadnego ruchu. Zupełnie, jakby zszedł do podziemia, dzięki twojemu małemu wybrykowi - warknął do Castiela, który miał dość przyzwoitości, aby wyglądać na przynajmniej trochę poskromionego. - Zatem słyszę, Winchester, że masz dwa miesiące leżenia w łóżku i fizykoterapii. Ciesz się tym i chcę cię po wszystkim widzieć w biurze, gotowego, by to skończyć. Novak? Twój urlop również jest zaaprobowany.

Dean utrzymywał fasadę w postaci radosnej twarzy, która zdawała się oszukać komendanta, a nawet Castiela. Odprężył się dopiero wtedy, kiedy obaj wyszli, Castiel wciąż pełen goryczy i sfrustrowany zachowaniem Deana.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
hashuniu
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 21 Paź 2011
Posty: 580
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:44, 03 Wrz 2013    Temat postu:

Ja tu ogarnąć forum, a od razu patusinkowa wrzuta... Chyba w niebie jestem, o matko i córko... Jeszcze nie czytałam, ale od tej niebieskości już mi się miętko gdzieś tam coś się robi xD
Wgl, to kto za wami dziewczyny nadąży, uhm? Po Was, praktycznie nie ma o czym pisać xD Pozostaje tylko czytać i klaskać różnymi częściami ciała xD
Pati, dzięki za tłumaczenie i miłego pobytu w kraju:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:54, 03 Wrz 2013    Temat postu:

Brakowało tu ciebie :) Ale wiesz, ta wrzuta to chyba nie wszystko, co cię ominęło, więc się cofnij :) I dziękuję za życzenia udanego pobytu.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:00, 03 Wrz 2013    Temat postu:

Dzień dobry, jestem Lin i będziecie musieli mnie znieść. Ewentualnie całkowicie pominąć moją wypowiedź. Wskazane. Doradzam.
Jezu, po tagach myślałam, że Cas i Baltazar będą razem ok, ale nie spodziewałam się, że to będzie... Tak cudownie szczęśliwy obrazek. Znaczy tak nieogarnienie szczęśliwy. Jest... Idealnie jest ._. A ostatnia przytomna komórka mózgowa szeptała, okres wczoraj dostałaś tępa dzido, zostaw, nie czytaj ;_; Mua myślało, że to będzie taki, wiecie. Grunt pod Deana. Well, może chociaż się rozstaną, może nie zabiją Baltazara. Co...? Co.......? :X
"- Zostań. Zaraz wrócę." Nah. Cofam zdanie powyżej. Nie ma na to NAJMNIEJSZYCH szans.
DO KURWY NĘDZY, CZY TYLKO JA TU OGLĄDAM PIEPRZONE FILMY SENSACYJNE? Z PROCĄ NA ŚLEPE KAMIENIE MOGŁEŚ TAM IŚĆ, GŁĄBIE, PO CHUJ CZEKAĆ NA WSPARCIE?!
Mam mieszane uczucia względem swojego aktualnego spłakania jak bóbr.
Nowy młoksowaty partner, wkurzony policjant z doświadczeniem, który 'nie chce nowego partnera' uwielbienie dla wszystkich starych amerykańskich filmów gra mi w duszy walca wiedeńskiego :hamster_moe:
"- Jeszcze raz nazwij mnie „Cassie”… a przez miesiąc będziesz oddychał przez rurę" hahaaa, tym razem przycwaniłam i czytam na podłodze, zamiast na łóżku, i tylko dzięki temu oszczędziłam sobie upadku zeń. Ale kończyn nie odplączę do Wielkanocy. Mrrrrrrrrryhyh Dx
Czujecie to zderzenie temperamentów...? @___@ Nie panie władzo, nie ślinię się na samą myśl, doniczka mi przecieka. Od kwiatka. Tak tak.
"Teraz może już tylko być lepiej, co?” Jestem gotowa zastawić swój kubek z Deanem, że będzie dokładnie odwrotnie.
Chwilowo cofam zderzenie temperamentów. Dean ma tak cudownie wyjebane, że gdyby nie kitka śmiałabym się dookoła głowy :D "Koleś, to było niesamowite!" ostatecznie przypieczętowało moją zajebutną miłość do postaci :D
"Ten facet, ze swoim smukłym ciałem, ciemnymi, rozczochranymi włosami i przeszywającymi niebieskimi oczami uaktywniał każdy kink, jaki Dean mógł mieć." I co, myślisz jeszcze pewnie, ze sam jeden borykasz się z tym problemem...
"Dean był niemal pewien, że w piekle istniało specjalne miejsce dla ludzi napalających się na kogoś, kto właśnie stracił miłość swego życia" zaraz obok miejsca zarezerwowanego dla ludzi, którzy przez 90% przytomnie spędzonego czasu imaginują sobie, co zrobiliby zielonookiemu, nagiemu, związanemu w swojej piwnicy ojcu dzieciom. Dziecku. I mężowi. I synowi i bratu też, zasadniczo. Myślę, ze nawet gdyby był samotny to kaliber wyobrażeń i tak posłałby mnie prościutko do piekła.
"Był zagadką, ponieważ z jednej strony Castiel chciał złapać Deana za szyję i w 9 przypadkach na 10 udusić… ale był też ten dziesiąty przypadek, kiedy Castiel chciał dorwać się do ciała Deana z innych powodów." Cudnej, cudnej urody zdanie :D Jessu, TEN FIC.
"Wypierdalaj stąd" W tym kontekście to czysta muzyka. Pływam na falach endorfin @.@ Tyle EMOCJI, że zacznę sobie chyba robić zapasy :3
Pięć minut ogarniania człowieka przed rozdziałem czwartym. Huff. Huff. Dziwię się, ze iskry które krążą między nimi nie podpaliły im jeszcze tych stert akt.
Kompletnie pijani. Oh, nienienie, cóż może z tego wyjść ach cóż? :D
Och, och, och :hamster_inlove: "Nie mogę" :3 Ile cudownego, lekko przesadzonego dramatyzmu :D Scena w alejce za barem ląduje w panteonie ulubionych linowych scen :D
... masturbacja zakończona wykrzyczeniem/ wyszeptaniem/ wycharczeniem odpowiedniego imienia odfajkowana. Był jakiś fic dziewczyn bez tego kluczowego elementu na drodze do samouświadomienia sobie swoich uczuć? :D
... no i pięknie, resztę doczytam w samochodzie Dx Czy to naprawdę taki problem, jeden jedyny raz zostawić mnie w świętym spokoju...? Cóż, ONI będą całą drogę słuchali werbalnie niesklasyfikowanych zachwytów, względnie unikali machających w powietrzu kończyn. Bo fic jest taki... TAKI... Moja kilka razy wystawiana na ciężką próbę ale w miarę stała dzika miłość do MT chwieje się w posadach, a JESZCZE DO NICZEGO NIE DOSZŁO. Ale... Ale! Nic, zgrane, jak tylko wrócę do domu to wyrzucę z siebie dalszy ciąg zachwytów. Choć patrząc na tytuł szóstego i siódmego chapa i mając w pamięci co mówiła Pat mogę do tego nie dożyć. JessujessuJESSU...!!!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Wto 13:04, 03 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:30, 03 Wrz 2013    Temat postu:

Pożalić się chcę, zanim zabiorę się za czytanie wspaniałości od Pat @_@

Spędziłam dziś przewspaniałe 3,5h w szpitalu. Przyszłam sobie legalnie raniutko po wyniki, coby z nimi od razu iść na wizytę dodatkową do endokrynologa, a tu gucio, moich wyników nie ma, bo dopiero się badanie robi. Fajnie, że mi ktoś powiedział, że się na to tyle czeka :/ Więc siedziałam półtorej godziny czekając, aż się zrobią te cholerne badania (w międzyczasie przeczytałam przewspaniały seks z RR, boszz, boszz, zapomniałam jaki jest wspaniały @_@ czemu tylko ta wiekopomna chwila nastała w korytarzu pełnym niedomagających staruszków?), po czym lekarka zadumała się nad moimi wynikami i powiedziała, że muszę poczekać, bo ona musi zadzwonić w mojej sprawie na oddział. Poczekałam 10 minut i się dowiedziałam, że jeszcze pół godziny, bo wtedy pani dyrektor będzie miała czas gadać. Potem dostałam świstek i polazłam z nim do sekretariatu na oddziale. W sekretariacie czekałam kolejne pół godziny, bo kolejka. W sekretariacie się dowiedziałam, że mam iść do innej pani doktor, która zapisuje na przyjęcia do szpitala. U innej pani doktor byli inni doktorzy. Wiecie, tak żeby za szybko nie załatwić sprawy.
Konkluzja tej przydługiej, nudnawej historii jest taka, że 9. października idę do szpitala. Mam stracha, bo nie wiem ile będą mnie tam trzymać i co mi będą robić. Nie byłam nigdy w szpitalu. Szpiale są straszne. Źle karmią. Źle traktują ludzi. Nie ma internetu. Nie ma Was. Co gorsze: 8. jest premiera sezonu. Z różnicą czasu to jakoś dziewiąty nad ranem. Ja chcę obejrzeć, ja chcę jakiś livestream TT_TT Ja chcę się z Wami pozachwycać TT_TT

Wyrzuciłam z wątroby. Teraz idę czytać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:34, 03 Wrz 2013    Temat postu:

Dożyjesz :) A będzie lepiej, zapewniam, bo napięcie wciąż rośnie :D
Biedna antique *głaszcze po główce* Na pocieszenie masz jeszcze spotkanie z nami, to cię bojowo nastawimy do życia. I nie panikuj zawczasu, może tam tylko kilka dni na badaniach spędzisz :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Wto 13:37, 03 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:47, 03 Wrz 2013    Temat postu:

Kochanie, kiedy ja nie chcę tam spędzać nawet tych kilku dni. Kiedyś byłam na oddziale, jak mi badali kortyzol wieczorową porą. I jak zobaczyłam tych wszystkich ludzi zalegających na łóżkach w korytarzu to poprzysięgłam sobie, że nie dam się zamknąć na oddziale. Um. Jednakowoż nie chcę zamienić się w faceta, więc przydałoby się dowiedzieć co też moim nadnerczom odpierdala.

(nie czytałam jeszcze wypowiedzi Lin, więc jakiekolwiek zbieżności są przypadkowe XD)

...a zaczyna się tak dobrze. Ale kurwajegomaćjapierdole, no DZIEŃ DOBRY, że jak się wpadnie bez wsparcia do magazynu mafii, to stanie się coś złego! Abstrahując od faktu, że wiedziałam od razu o śmierci Baltazara, to to taka scena jak z filmu, od razu człowiek wie, że stanie się coś niedobrego. Już jak Baltazar się odwrócił i rozluźnił, sorry stary, wydałeś na siebie wyrok śmierci. To pierwsza zasada filmów sensacyjnych, kulka prosto w pierś gwarantowana.
Biedny Cas.
Druga zasada filmów sensacyjnych: jak stracisz partnera i przydzielą ci nowego, wiadomo od razu dwie rzeczy. 1) będziesz go NIENAWIDZIŁ, bo nie jest zmarłym parterem i ogólnie ssie. Będziesz nim popychał, będziesz go szykanował, traktował jak wrzód na dupie i groził wbiciem ołówka w krtań. 2) zanim nastaną napisy końcowe skończycie jako najlepsi kumple i będziecie mieli epicki bromance. W tym przypadku nawet romans. No.
O wow. Azaziel to kawał skurwiela. Krawat Baltazara @_@ Znaczy fioletowe paskudztwo, które nosił w piątki, jesu chryste XD

O przysięgam, mam dziś kiepski dzień, ale to rozbawiłoby mnie do łez, gdybym umiała płakać ze śmiechu: "Dean musiał klapnąć na krzesło i skrzyżować nogi, zanim jego partner by dostrzegł, jak miły był ten widok". Fufufu, coś pięknego :D
Uuu... Cas się wkurzył :3 ...ale mu Dean pojechał, nie ma co. Będzie awantura jak ta lala. Okej. Okej. Jeszcze nigdy nie płakałam nad rozbitym kubkiem. Aż do teraz TT_TT

"A teraz jazda stąd. Czekam na kanapkę z klopsikami, a ciebie czeka płaszczenie się." ja też kocham Turnera :D Wypisz wymaluj Rufus :D
Angry sex w alejce? Teraz powinniśmy pogadać o aktywowaniu paru nieistniejących wcześniej kinków XD chociaż na chwilkę, huh.

Ughr... Alastair ><
To już!? To j-już!? Ale ja nie byłam gotowa na to, że to JUŻ!! JKhfoiusefyisadfjsadbfs TT_TT Ożesz w mor~ Deaaaaaaaan~! D:

Wiem, że to zbiry i w ogóle, zasługują na kiepski koniec, ale żeby tak bezlitośnie zabić kilkoro ludzi? Cas, Cas, Cas... O_O Ale jak tak stoi z pistoletami w dłoniach, naprzeciwko skurwiela roku i torturowanego partnera... ach, jajniki się skręcają w sprężynki @_@
*wali głową w klawiaturę* Dean, na miłość boską, przez godzinę pierwszy pomagier Azazela wbijał mu nożyki, przypalał palnikiem i kopał prądem, a ten z umysłem przytłumionym bólem myśli sobie tylko o tym, że Cas go nie ratuje po to, żeby go uratować a po to, żeby się zemścić za Baltazara. Cuda na kiju, mówię Wam. Albo się czepiam, jedno z tych dwóch.

...a gdyby kula nie przeszła na wylot, tylko utknęła w kości? A gdyby przecięła jakąś tętnice? Rozryczałam się jak bóbr TT_TT
Ach. Cas sam dość razy odpychał Deana, więc co się teraz dziwi, że Dean nie chce jego pomocy? Łah! Serce me raduje się na samą myśl o tych wspaniałościach, które jeszcze na nas czekają :D ach, przy tym wciąż rosnącym napięciu, jak w końcu dojdzie co do czego, to chyba człowiekowi mózg rozsadzi :D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:17, 03 Wrz 2013    Temat postu:

Ok. Tak jakby... Skończyłam. Nawet nie pisnęłam czytając, tak się zafiksowałam codalejcodalejcodalej, że nie traciłam czasu na popiskiwanie, bogowie. Ta AKCJA, to WSZYSTKO. I ten Dean. I Cas. I bogowie, TEN FIC. Jestem totalnie bez słów, a to jeszcze nie koniec, ogarniacie to? (well, Pat ogarnia.) Tam będzie więcej WSZYSTKIEGO. Chryste. CHRYSTE. U dziewczyn nie może być po prostu lovestory. Takiego o, zakochaliśmy się i już. Nie może być love story z fajerwerkami, musi być takie z fajerwerkami że ożeszkurwajapierdolę. BAMF!Cas. Cas ze spluwą. Jessuchryste, scena w szpitalu rozmiękczyła mi jajniki na kaszkę, ale wcześniejsza? Torturowany Dean? (został mi ten kink, i jakkolwiek nie przytłumiony, chyba nigdy nie minie ._. wyrywanie pazurków i przypalanie i nacinacie, I just jizz in my pants.) I jeszcze na dokładkę Cas, który robi taki rozpierdol? Huff. Jeszcze mi się łapska trzęsą, takie to dobre, dobre, dobre @.@
Antique, jeśli na parterze, w okolicach kawiarni albo recepcji nie ma kompa albo kafejki, to czasem da się podłapać net pod kanciapą pielęgniarek albo gabinetem lekarskim :X A jak jest zahasłowany, to trzeba się uzbroić w dużą dawkę uroku osobistego samotnej sierotki. NA kardiologii to o tyle łatwiejsze, że jesteś ty i ludzie po osiemdziesiątce. Um. Strasznie Ci tego szpitala współczuję :X Ale pomyśl, może załapiesz się na streama- one u nas koło 4 lecą- a na następny ep pewnie wyjdziesz. Pozachwycamy się odcinkiem, jak Cię wypuszczą :X


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 440, 441, 442 ... 616, 617, 618  Następny
Strona 441 z 618

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin